Wzięli się za reklamy w mieście. Samowolka taka, że głowa mała
Wbrew pozorom postawienie czegoś w mieście to żaden problem – pod warunkiem że mowa o bilbordzie.

Autor prowadzący profil Pogromcy Reklamozy pochwalił się niemałym sukcesem. Zgłosili bilbordy na warszawskim Bemowie. Jak się okazało, ze 125 sztuk jedynie dwa miały pozwolenie na budowę. A powinny, skoro są trwale związane z gruntem. Nielegalne konstrukcje zaczynają znikać, ale to tylko pokazuje skalę zaniedbań i przymykanie oczu na przepisy, trochę w myśl zasady: kto bogatemu zabroni. Na szczęście głos sprzeciwu jednak się pojawia.
W rozmowie z "Raportem Warszawskim" twórca profilu zdradzał, że sam zgłosił prawie 3 tys. reklam. Pomogła w tym aplikacja Warszawa 19115.
Zdecydowanie najłatwiej usunąć reklamy z pasa drogowego, ponieważ ustawa o drogach publicznych, jako jeden z niewielu dokumentów w Polsce, przewiduje wysokie kary za łamanie przepisów. W prawie budowlanym żadnych kar nie ma. Dodatkowo zarządca drogi, w Warszawie jest to ZDM, ma obowiązek ją nałożyć. Tym samym właściciele nośników bardzo szybko usuwają nielegalne instalacje, bowiem dzienna stawka kary jest znacznie wyższa od przychodów z reklam. Likwidacja takiej reklamy zajmuje ok. tygodnia. Trudniej jest niestety z reklamami na ścianach bloków, np. w formie ogromnych płacht – wyjaśniał.
Niestety reklamoza wciąż jest problemem polskich miast
Wskazał to nawet raport NIK. "Od 12 proc. do 100 proc. billboardów, szyldów, banerów czy plakatów skontrolowanych przez NIK na ulicach Gdańska, Wrocławia, Łodzi, Poznania i Opola umieszczono tam bez zgody i wiedzy lokalnych władz" – wynikało z analizy.
To oznacza, że w okresie objętym kontrolą nadzór nad gospodarowaniem powierzchnią reklamową nie był skuteczny, a do miejskich kas nie wpływały należne opłaty. NIK stwierdziła także przypadki naruszenia prawa i niegospodarności, których skutkiem było uszczuplenie przychodów czterech skontrolowanych miast w sumie o ponad 1 mln zł – podkreślono w raporcie.
Teoretycznie w niektórych miastach uchwały krajobrazowe są przyjęte, to rzadko kiedy są stosowane. Ba, w Poznaniu przyznawano, że sam samorząd ciągle nie wie, ile nośników reklamowych jest na jego terenie. Tam jednak usuwanie reklam postępuje. W samym 2024 r. doprowadzono do zdjęcia ponad 200 nośników.
Mieszkańcy i aktywiści biorą sprawę w swoje ręce
Przykłady usuniętych reklam z łódzkiej przestrzeni regularnie zamieszane są na profilu Przestrzeń dla Łodzi. Akcja pokazuje, że czasami niewiele trzeba, aby okolica zyskała. Zamiast niezbyt przyjemnie wyglądających szyldów, nagle okazuje się, że może być widok na zieleń.
Nie zawsze efekt oceniany jest pozytywnie. Pod jednym z ostatnich zdjęć wywiązała się ciekawa dyskusja. Reklamy zniknęły z przemysłowej części osiedla i odsłoniły gazociąg. Zrobiło się jeszcze bardziej industrialnie, ale niektórym zaczął przeszkadzać fakt, że w oczy mocniej rzuca się rdza.
Podobne wpisy pojawiły się w Lublinie, gdzie wcześniej bilbord zasłaniał zaniedbane budki.
Cóż, tak, to prawda, są rejony i miejsca, o których świat zapomniał. To przecież nie oznacza, że ratunkiem mają być reklamy – może i nieestetyczne, ale przynajmniej nie stare. To tylko pokazuje, że walka o lepszy, milszy dla oka krajobraz (i po prostu o miasto dla wszystkich, a nie reklamodawców i tych, którzy czerpią zyski z odstąpienia terenu) wymaga działań na wielu frontach.







































