REKLAMA

Pod oknami wyrośnie im wielki blok. Deweloper ma dla nich nietypową rekompensatę

Deweloper chciał zawrzeć tajny pakt z sąsiadami. Może i pod ich blokiem stanąłby wysoki budynek, ale za to okolica by się zazieleniła. Coś, co dla dawnych planistów było standardem, dziś bywa kartą przetargową.

Pod oknami wyrośnie im wielki blok. Deweloper ma dla nich nietypową rekompensatę
REKLAMA

Kiedy w mediach społecznościowych publikowane są zdjęcia z lat 80., mieszkańcy widząc porównanie ze współczesnym krajobrazem są w szoku. Jak wtedy było zielono! Lubię takie fotografie, ale pod jeszcze większym wrażeniem jestem, gdy widzę fotki z dalszej przeszłości. Urywki z lat 50. czy 60. są jak materiały obrazujące inną planetę. W górę pną się bloki, ale wokół nich pustka. Architekci robili jednak wszystko, żeby wypełnić miejsce krzewami i drzewami. Bliskość zieleni miała być standardem, a nie przywilejem czy luksusem.

REKLAMA

- To nie jest tak, że miasto było zielone od zawsze. Stało się takim dzięki działaniom przedwojennych zarządców, a potem ich następców w latach 50. i 60. To jest zresztą kolejny problem w ocenie zieleni w mieście: skupiamy się na krótkiej perspektywie. W tej okolicy, niedaleko nas, posadzone zostały ładne drzewa. Ale prawdziwie duże będą za 30 lat. Wtedy ludzie stwierdzą: "o, jaka piękna, zielona ulica". Teraz jednak brakuje nam drzew, które były wycinane wcześniej lub są wycinane teraz - mówił w rozmowie ze Spider's Web Szymon Iwanowski, twórca Mapy Drzew Łodzi.

Spacerując po PRL-owskich osiedlach doskonale widać te założenia. Bloki odseparowane są od siebie w ludzkiej odległości. Nikt nikomu nie zagląda sobie do okien. Z perspektywy współczesnych deweloperów, którzy umożliwiają wychylającym się sąsiadom z naprzeciwka podanie sobie ręki, musi to być wyjątkowe marnowanie przestrzeni. Dawni planiści widzieli to inaczej. W przerwach między blokami sadzono drzewa, które dziś dają ochłodę i w środku blokowiska pozwalają poczuć się jak w parku.

Dziś patrzy się na to trochę inaczej. Wolne miejsce to niezagospodarowana szansa na zysk. Nowe budowle stawiane są gdzie popadnie, żaden kawałek przestrzeni nie może się zmarnować. Przekonują się o tym mieszkańcy bloku w Katowicach.

Jak informuje portal katowice24.info, naprzeciwko ich okien stanąć ma wysoki, 16-kondygnacyjny apartamentowiec. Odległość, jaka będzie dzielić budowle, wynosi 20 m. Mieszkańcy od samego początku nie chcą dopuścić do powstania inwestycji. Nie spodziewali się, że na małej działce może powstać taki kolos.

(…) obawiają się nie tylko zaglądania w okna sąsiadom, ale przede wszystkim braku dostępu do światła słonecznego i paraliżu na drogach, ponieważ inwestycja będzie skomunikowana od wąskiej odnogi ul. Ordona. Obok miejskiego targowiska i „Górnika” mają być zlokalizowane wjazdy i wyjazdy z garaży – relacjonuje katowice24.info.

Deweloper próbuje dogadać się ze spółdzielnią. Tak powstało „porozumienie dobrosąsiedzkie”, tajny dokument, w którym przedstawiono niechętnym mieszkańcom korzyści, jakie wiązałyby się ze zgodą na powstanie nowego sąsiada. Treść paktu miała być poufna, ale mieszkańcy podzielili się szczegółami.

Chcąc udobruchać sąsiadów, deweloper zaproponował, że odmaluje blok, zlikwiduje mur oporowy i posadzi nowe rośliny. Mieszkańcy w rozmowie z portalem są oburzeni na tę propozycję. Zwracają uwagę, że pracami remontowymi powinna zajmować się spółdzielnia.

Oferta dewelopera pokazuje coś jeszcze: czym jest dziś zieleń miejska

Dawniej była czymś normalnym, wręcz obowiązkowym dla stawiających bloki i nowe mieszkania. Teraz to wręcz luksus, na który nie każdy może sobie pozwolić. Podstawowe prawo należy najpierw uzyskać i wywalczyć. Wymaga pójścia na kompromis.

Wcielając się w adwokata diabła można byłoby uznać, że propozycja jest uczciwa. Faktycznie brakuje zieleni w miejskich obszarach. Nie zawsze i nie wszędzie miasto może pozwolić sobie na kolejne nasadzenia. Dużo się w tym temacie zmienia, ale biorąc pod uwagę zmieniający się klimat ciągle można czuć niedosyt. A tu pojawia się oferta: będzie zielono, ale… coś za coś. W tym przypadku nasadzenia mają być nagrodzą za zrzeknięcie się „wszelkich roszczeń́ w trakcie inwestycji i w przyszłości, po jej zrealizowaniu”.

Zwracałem niedawno uwagę, że w wygranych projektach w budżetach obywatelskich bardzo często znajdziemy takie przedsięwzięcia jak „pielęgnacja drzew” , „uzupełnienie szpalerów”, „nowe nasadzenia”, „pielęgnacja zieleni” czy „nasadzenie owocowych drzew na trójkątnym terenie”. Coś, co powinno być podstawowym zajęciem władz miasta, staje się nagrodzą w konkursie. Łatwo więc zrozumieć, dlaczego perspektywa zazielenienia okolicy przez dewelopera jest ofertą, którą przynajmniej należałoby rozważyć.

Już kilka lat temu zaczęły pojawiać się w ogłoszenia w stylu „wynajmę mieszkania z widokiem na drzewa”. Tak przekształcano przez lata miejski krajobraz, że dawna normalność jest ewenementem. W tym świetle deweloperzy wypadają wręcz jako bohaterowie, którzy chcą zmieniać otoczenie na lepsze. Tyle że nie za darmo.

Dużo się zmienia. Miasta wreszcie chcą sadzić drzewa, wiedzą, że muszą odbetonowywać wspólne przestrzenie. Innego wyjścia po prostu nie ma, bo zaniechania lada moment ponownie będą kosztować ich miliony – o czym zdążył przekonać się już m.in. Zamość.

REKLAMA

Powstają mieszkaniowe inwestycje, które pokazują, że można budować inaczej. Tak, jak kiedyś – z poszanowaniem do zieleni i ze świadomością, że jej obecność zwyczajnie się nam opłaca.

Lata zaniedbań pozwalają jednak deweloperom prowadzić negocjacje takie, jak w Katowicach Kiedyś: i zieleń, i widok z okna na przestrzeń. Dziś: albo zieleń, albo widok z okna na przestrzeń.  

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-03-22T13:20:00+01:00
Aktualizacja: 2025-03-22T07:51:00+01:00
Aktualizacja: 2025-03-21T21:41:00+01:00
Aktualizacja: 2025-03-21T12:14:47+01:00
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA