Perseidy 2024 powinny cieszyć, a mnie smuciły. To przykre, co zrobiliśmy z nocnym niebem
Cieszymy się, że polski astronauta poleci w kosmos, a sami tracimy go z oczu. Nie wszyscy mogą podziwiać niezwykłe widowisko na żywo. A przecież jeszcze nie tak dawno temu gwiaździste niebo było czymś niemal na wyciągnięcie ręki.
Kiedy zapowiadaliśmy deszcz meteorów podkreślaliśmy, że najlepszym miejscem do obserwowania zjawiska będzie teren z dala od miasta, z jak najmniejszym zanieczyszczeniem świetlnym. Ten warunek sprawił, że zapewne zdecydowana większość musiała obejść się smakiem. Nie każdy ma przecież działkę poza miastem, ewentualnie wie, gdzie dojechać i ma czym – ostatni PKS odjeżdża o 13:32, ale to wakacje, więc i tak nawet nie kursuje.
Na dodatek istotną rolę odgrywa czas. Nie jest łatwo wygospodarować wolną chwilę, żeby wyjechać 40-50 km od jarzącego się miasta, spędzić godzinę na relaksującym spektaklu, a potem wrócić i jak gdyby nic obudzić się wypoczętym rano przed pracą.
Niestety wiele osób – w tym ja – przegapiło niesamowite zdarzenie z minionej nocy. Nie dość, że Perseidy, to jeszcze zorza polarna. Kto mógł sobie pozwolić na przebywanie w ciemności na pewno nie żałował. Problem w tym, że dziś ucieczka od światła to prawdziwy luksus.
Żałuję tym bardziej, bo jeszcze kilka dni temu mogłem obserwować Perseidy na żywo. Wiem, co straciliśmy.
Przepiękne widowisko na niebie powinno zmusić nas do refleksji. Zniszczyliśmy sobie niebo
Znam doskonale fakty. Są przytłaczające i smutne. W Polsce nie ma już naturalnego nocnego nieba. 58 proc. ludności Polski nie ma szans, by dostrzec Drogę Mleczną, a dla 20 proc. populacji kraju nocne niebo jest tak jasne, że wzrok przez całą dobę pozostaje w dziennym trybie widzenia – wynikało z raportu przygotowanego przez Centrum Badań Kosmicznych Polskiej Akademii Nauk i Light Pollution Think Tank.
Dziecko urodzone dziś w miejscu, w którym widocznych jest 250 gwiazd, w wieku 18 lat zobaczy ich tylko 100 – przestrzegali astronomowie Chris Impey i Connie Walker. Dane naukowców wskazują, że nocne niebo stawało się średnio o 10 proc. jaśniejsze każdego roku.
I chociaż zdaję sobie sprawę z problemu, jakim jest zanieczyszczenie świetlne, to jednak pobyt na Mazurach szczególnie uświadomił mi, jak wiele tracimy. Akurat tak się złożyło, że trafiliśmy na maksimum roju w nocy z 11 na 12 sierpnia. Poprzedzające wydarzenie wieczory też były spektakularne. Całe niebo błyskawicznie wypełniało się gwiazdami, które można było podziwiać bez większych przeszkód, bo okolica była zaciemniona. Wokół nas nie było niczego, co odwracało uwagę i świeciło. Nie były to Bieszczady ze swoim Parkiem Gwiezdnego Nieba, ale widok i tak robił niesamowite wrażenie.
Na Mazurach zobaczyłem, jak wiele zabiera świecący się ląd
Na wsi, gdzie mieszkałem, podobny widok był w zasadzie normą. Dziś jednak nawet tam w obserwowaniu nieba coraz bardziej przeszkadza łuna znad drogi szybkiego ruchu czy wyremontowanej linii kolejowej, którą poruszają się pociągi towarowe. Również wieś i jej okolice stają się mini-wyspami światła.
Nawet bez Perseidów widok nieba pełnego gwiazd zachwyca. Choć rzecz jasna dostrzeżenie spadającego i płonącego obiektu uzależnia. Już chciałoby się pójść spać, ale trudno odmówić sobie jeszcze jednego „lotu”. I kolejnego. I następnego. Nagle z 22:45 robi się północ.
Oglądam teraz zdjęcia zrobione przez innych ludzi. Efektowne, piękne, ale nie oddają tego, co można było zobaczyć na żywo. Wyobrażam sobie, że ktoś, kto nie obserwował zjawiska na żywo, raczej nie poczuje tej straty. Na tym też polega problem: sami nie wiemy, co tracimy. Trzeba trafić w odpowiednie miejsce, a przecież nie każdy i nie zawsze może sobie na to pozwolić. Dlatego światło wygrywa.
Zachwycałem się, a jednocześnie smuciłem
Wiedziałem, że po powrocie w mieście zobaczę co najwyżej kilka najjaśniej świecących się gwiazd. Malutki wycinek z tego, co dostępne jest poza miastem. Co gorsza szybko zapomnę, że inne niebo jest możliwe. Normą będzie to miejskie, nudne, smutne, wygaszone.
Niestety ucieczka od cywilizacji jest niemożliwa. Może i na Mazurach wokół nas nie było męczącego światła, ale na niebie świeciły nie tylko gwiazdy. Oczy nieco męczyły stale przelatujące, mrugające samoloty. Żartowaliśmy, że powinno wprowadzić się ograniczenie lotów w godzinach nocnych. Marzyło nam się prawdziwe, naturalne nocne niebo, bez uciążliwych gości.
„Zaledwie nieco ponad 150 lat temu, każdy wychodząc przed swój dom w pogodną noc, mógł na niebie zobaczyć tysiące gwiazd i Drogę Mleczną. Nocne niebo było dostępne w pełni swej okazałości niezależnie od tego czy ktoś mieszkał na wsi czy w dużym mieście” – czytamy na stronie Uniwersytetu Wrocławskiego.
I dodano:
Rozgwieżdżone niebo od zawsze inspirowało i kształtowało człowieka. Wpływało na sztukę, filozofię, religię, literaturę i naukę.
To wręcz przerażające, jak w krótkim czasie pozwoliliśmy sobie to odebrać. Oczywiście można powiedzieć: to wyprowadź się w Bieszczady i nie marudź. Sęk w tym, że to nie o to powinno chodzić.
Strona Parku Gwiezdnego Nieba „Bieszczady” informuje, że to „jedno z ostatnich miejsc w Europie, gdzie wciąż występuje prawdziwie ciemne niebo, wolne od zanieczyszczeń sztucznym światłem naszej cywilizacji”. W Polsce istnieje jeszcze jeden – Izerski Park Ciemnego Nieba. Raptem dwa punkty w tak dużym kraju, gdzie możliwa jest ucieczka od światła.
Chciałbym, żeby takich miejsc wyznaczano więcej. Aby przynajmniej w każdym województwie powstały podobne strefy. Włodarze zamiast rywalizować o to, kto ma większą wieżę i dłuższy wiszący most, mogliby ścigać się na tereny pozbawione światła. To powinna być prawdziwa atrakcja turystyczna.
Jednocześnie wiem, że to utopia, bo przecież światło to postęp. Symbol bogactwa i nowoczesności
„Mało kto chciałby wrócić do oświetlenia sprzed rewolucji industrialnej” – pisał autor „Manifestu ciemności”. Po spędzeniu kilku wieczorów pod gwieździstym niebem staję się jednak radykalny i chciałbym, żeby jak najwięcej osób miało dostęp do gwiazd.
„Najpewniej musielibyśmy na nowo przedyskutować nasze podejście do społeczeństwa dobrobytu, bezpieczeństwa, życia zawodowego, stylu życia i całego kontekstu społecznego” – dodaje Johan Eklöf. A ja mam ochotę krzyknąć: tak, zróbmy to, bo tracimy zbyt wiele.
Cieszymy się, że Polak znowu poleci w kosmos, a dla przeciętnego mieszkańca Polski jest on coraz bardziej niedostępny. Co nam z wielkich naukowych, imponujących odkryć, kiedy nie możemy cieszyć się tym, co nad nami – bo wszystko zabiera wszechobecne światło.
A najgorsze jest to, że to wcale nie jest problem, którego nie da się rozwiązać. Wiemy, jak świecić mniej, inaczej, lepiej. A jednak zmiany wprowadzane są bardzo powoli. Przeklęty paradoks - świecimy jak nigdy, a widzimy niewiele.