5 najdziwniejszych pomysłów na aparat w smartfonie
Vivo opatentowało właśnie jeden z najdziwniejszych pomysłów na przedni aparat w historii. Przypomnijmy z tej okazji inne fotograficzne dziwactwa, które trafiły do telefonów w ostatnich latach.
Do urzędu patentowego w Chinach trafił właśnie bardzo ciekawy i… bardzo dziwaczny wniosek patentowy, złożony przez Vivo. Przedstawia on wymienny moduł przedniego aparatu, który wysuwa się z bocznej części obudowy. Moduł może się nie tylko wysunąć, ale można go też kompletnie wyjąć i wymienić.
Patent nie określa dokładnie, czy po wyjęciu z obudowy moduł nadal jest funkcjonalny. Nie wiadomo zatem, czy to rozwiązanie miałoby służyć do zdalnego robienia sobie zdjęć, czy po prostu do łatwej wymiany aparatu. Osobiście obstawiam tę drugą opcję – Vivo szuka sposobu na aparat chowany w obudowie, który zlikwidowałby konieczność stosowania wcięcia w ekranie, a jednocześnie w razie uszkodzenia czy zużycia można by go w prosty sposób wymienić, co dziś nie jest możliwe w tego typu konstrukcjach.
Jak to z patentami bywa, być może Vivo nigdy nic z nim nie zrobi i nie zobaczymy telefonu z wyciąganym modułem przedniego aparatu. Świat telefonów widział jednak niejedno dziwactwo i wiele pomysłów, co do których myśleliśmy, że nie mają szans się przyjąć, a zostały z nami na dłużej. Oto niektóre z nich.
Telefon zintegrowany z aparatem kompaktowym.
W czasach, gdy smartfony miały tylko jeden aparat i jeden obiektyw, niektórzy producenci już kombinowali, jak wycisnąć z telefonu więcej.
W 2012 r. Samsung wpadł na pomysł, żeby zamknąć telefon w obudowie aparatu kompaktowego. Samsung Galaxy Camera łączył w sobie aparat z 16,3-megapikselową matrycą, 21-krotnym zoomem optycznym i smartfonem opartym o Androida 4.1 JellyBean.
Ledwie rok później światło dzienne ujrzał Galaxy S4 Zoom – specjalna wersja topowego Samsunga Galaxy S4, zintegrowana z aparatem o matrycy 16 Mpix i 10-krotnym zoomem optycznym, o wymiarach bardziej zbliżonych do telefonu niż do aparatu kompaktowego.
Choć kilku innych producentów próbowało później stworzyć podobną konstrukcję (np. Panasonic czy Leica), tak rozwiązanie nigdy się nie przyjęło, a zamiast próbować integrować duży obiektyw w obudowie telefonu, producenci poszli w stronę stosowania kilku aparatów z obiektywami o różnych ogniskowych.
Telefon, do którego można podłączyć profesjonalny obiektyw.
Na jeszcze bardziej szalony pomysł wpadło Sony, które postanowiło skorzystać z faktu, iż pod jedną marką produkuje zarówno smartfony, jak i aparaty. Wraz z Xperią Z1 w 2013 r. światło dzienne ujrzał moduł QX-10, który był de facto osobnym aparatem z obiektywem zmiennogoniskowym, podłączanym do smartfona. Potem pojawił się również adapter QX-100, który zawierał w sobie konstrukcję jednego z najlepszych kompaktów na rynku, Sony RX-100.
Rok później Sony poszło o krok dalej i zaprezentowało adapter QX-1. Miał on nie tylko własną matrycę APS-C o rozdzielczości 20 Mpix i zintegrowaną lampę błyskową, ale również oferował wymienną optykę – można było do niego podłączyć dowolny obiektyw kompatybilny z bagnetem Sony E.
Żadne z rozwiązań nie przetrwało próby czasu i choć Sony czasem niemrawo wspomina o pomyśle przywrócenia adaptera do życia, tak nic nie wskazuje na to, by miało to nastąpić.
Peryskop w telefonie.
Kiedyś idea peryskopu wbudowanego w telefon wydawała się absurdalna. Producenci szukali różnych sposobów, jak zwiększyć zoom aparatów, a peryskop w końcu stał się tym, które się przyjęło i zostało z nami na dłużej.
Swoje rozwiązania peryskopowe mają m.in. Huawei czy Oppo. Ten drugi dopiero co zaprezentował nową generację swojego peryskopowego obiektywu o zakresie ogniskowych 85-200 mm, co odpowiada profesjonalnemu obiektywowi portretowemu. Nowe rozwiązanie ma umożliwić płynny zoom na całym zakresie ogniskowych i zniwelować typowe problemy przełączania się między obiektywami: skoki obrazu i zmiany w balansie bieli. Pierwszy smartfon wyposażony w to rozwiązanie powinniśmy zobaczyć już na początku przyszłego roku.
Aparat wysuwany z obudowy.
Przez długi czas producenci smartfonów myśleli, jak wypełnić front telefonów ekranami w takim stopniu, by stanowiły one w zasadzie jednolitą taflę szkła. Miało to miejsce około 5 lat temu, gdy telefony stopniowo zaczęły odchodzić od klasycznych proporcji 16:9 na rzecz bardziej panoramicznych 18:9 i dłuższych. Wysmuklenie ramek okazało się dość proste – dzięki upowszechnieniu technologii AMOLED można było „zawinąć” ekran i tym samym wyszczuplić ramki, nie tylko te po bokach, ale też u dołu. Pozostawał tylko jeden problem – co zrobić z przednim aparatem.
Niektórzy, jak np. Apple, postawili na notcha – wcięcie w ekranie zintegrowane z górną ramką. Producenci z Chin mieli na to jednak zupełnie inny pomysł i wymyślili moduł aparatu chowany w obudowie.
W 2018 roku jako pierwszy ukazał się Vivo NEX, wyposażony w moduł przedniego aparatu ukrywany w obudowie; też jak peryskop, tylko nie w sensie narzędzia optycznego, a całego modułu peryskopu z łodzi podwodnej. Aparat wysuwał się z obudowy po włączeniu aplikacji aparatu i chował do niej po zrobieniu zdjęcia. Cały ekran zaś pozostawał nienaruszony, gwarantując lepsze doznania wizualne.
Po Vivo ukazało się tyle smartfonów z podobnym rozwiązaniem, że trudno je wszystkie wymienić. Swoją wysuwaną kamerę miał OnePlus 7 Pro. Oppo poszło o krok dalej i zamiast prostego modułu, wymyśliło „płetwę rekina” w modelach Oppo Reno.
Oppo Find X poszedł o krok dalej, chowając w ruchomym elemencie nie tylko przedni, ale też tylny aparat. Wszystkie te rozwiązania były bardzo zmyślne i zaskakująco praktyczne. Ich wadą było to, że uniemożliwiały pełne uszczelnienie telefonów przed wodą i pyłem, a też ich długowieczność stała pod znakiem zapytania.
Boom na wysuwane kamerki potrwał jednak bardzo krótko. W 2021 r. próżno już szukać telefonu wyposażonego w to rozwiązanie, gdyż producenci uznali, że „oczko” z aparatem w ekranie wcale nie jest takie złe. Na horyzoncie jawi się zaś technologia aparatów ukrytych pod ekranem, więc raczej nie ma co liczyć na powrót wysuwanych jednostek.
Obracany aparat.
Większość smartfonów oferuje przednie aparaty o znacznie niższej jakości niż główne sensory na pleckach urządzenia. Dlatego też Oppo w 2013 r. wpadło na pomysł, by zamiast umieszczać dwa aparaty w telefonie, umieścić tylko jeden – za to obracany.
Oppo N1 był pomysłem równie dziwacznym jak Galaxy Camera, z mechanicznie obracanym aparatem u szczytu obudowy, ale trzeba przyznać, że w tamtych czasach robił wielkie wrażenie – 2013 r. był czasem boomu vlogowego, więc aparat, który był w stanie nagrywać wysokiej jakości obraz przednią kamerą był dla niektórych na wagę złota.
Oppo wydało trzy generacje swojego telefonu z obracanym aparatem. Ostatni Oppo N3 miał już moduł nie mechaniczny, a automatyczny, którym można było sterować przy użyciu dedykowanego pilota lub czujnika przy czytniku linii papilarnych. Potem jednak firma zaprzestała tych kombinacji i poszła w stronę wspomnianych wyżej aparatów ukrytych w obudowie.
Sam pomysł obracanego aparatu jednak nie umarł. W 2019 r. Asus wypuścił na rynek ZenFone’a 6 Flip, z wyświetlaczem rozciągniętym na cały ekran i obracanym modułem aparatu. Pomysł Asusa był dalece bardziej przemyślany od tego, co niegdyś proponowało Oppo – obracany aparat mógł służyć nie tylko do zrobienia sobie ładnego selfie, ale też do zrobienia automatycznej panoramy, zaś po ustawieniu telefonu w pozycji równoległej do ziemi można było z aparatu korzystać jak z kamery akcji, zaś telefon cyfrowo stabilizował obraz, nadając mu płynności.
Rozwiązanie Asusa przetrwało i zobaczyliśmy je w kolejnych generacjach, ZenFonie 7 i ZenFonie 8 Flip. Nikt inny jednak już tego nie robi i nie wiadomo, czy sam Asus również nie porzuci tego niszowego rozwiązania.
To na pewno nie koniec fotograficznych dziwactw.
Aparat jest jednym z najważniejszych elementów współczesnych telefonów. I chociaż z roku na rok produkowane przez telefony zdjęcia są ładniejsze, w miarę jak przetwarzanie obrazu staje się coraz bardziej zaawansowane, tak smartfony są ograniczane przez swój rozmiar. Matryce wielkości paznokcia nie są w stanie zgromadzić takiej ilości światła jak matryce profesjonalnych aparatów, a przecież zdjęcie się od światła zaczyna. Jestem więcej niż pewien, że w kolejnych latach zobaczymy niejeden szalony pomysł na to, jak polepszyć jakość smartfonowej fotografii i uczynić ją jeszcze bardziej uniwersalną.