REKLAMA

Czy naprawdę potrzebujesz wodoszczelności w smartfonie?

Niegdyś odporność na pył i zalanie była domeną telefonów „do roboty”. Od kilku lat stała się jednak standardem także w sztandarowych modelach smartfonów i coraz częściej pojawia się też na średniej półce. A skoro tak, to czy w 2021 r. powinniśmy akceptować telefony, które tej ochrony nie oferują?

19.03.2021 07.39
Czy naprawdę potrzebujesz wodoszczelności w smartfonie?
REKLAMA

Nasze smartfony nie mają łatwego życia. Są z nami praktycznie zawsze i praktycznie wszędzie. Nawet jeśli obchodzimy się z nimi najdelikatniej jak się da, muszą czasem znosić surowe traktowanie, zmienne warunki atmosferyczne, przeżyć okazjonalny kontakt z betonem i nadal funkcjonować bez zarzutu.

REKLAMA

Nie licząc upadków, największym wrogiem przenośnej elektroniki jest woda, a także pył, który może przedostać się do wnętrza obudowy i uszkodzić urządzenie. A sposobności ku temu jest sporo, bo przecież każdy telefon musi mieć przynajmniej port ładowania, głośniki, tacka na kartę SIM, otwory mikrofonowe, może gniazdo słuchawkowe… szpar, którymi ciecz i pył mogą się dostać do środka, jest pod dostatkiem. A wystarczy odrobina wody, by permanentnie uszkodzić nawet najlepszy smartfon.

Nic więc dziwnego, że producenci zaczęli zabezpieczać swoje produkty, by konsumenci mogli cieszyć się swoimi drogocennymi nabytkami przez długi czas, bez obaw o przypadkowy kontakt z wodą i piachem.

Wśród smartfonów kosztujących więcej niż 3000 zł norma IP67 lub IP68 jest już w zasadzie standardem.

Oficjalna certyfikacja gwarantuje, że do środka tak zabezpieczonego urządzenia nie przedostanie się pył, zaś świeża woda nie zaszkodzi mu nawet po zanurzeniu na głębokość do ok. 1 metra. Czyli telefon powinien przetrwać ewentualną kąpiel w wannie, wyślizgnięcie się z rąk przy fontannie czy nurkowanie piachu na plaży. Niektórzy producenci, jak np. Sony, zabezpieczają dodatkowo swoje telefony przed wodą pod ciśnieniem, żeby dodatkowo zwiększyć ich odporność na szkodliwe działanie cieczy.

 class="wp-image-1631661"

Są jednak producenci, których smartfony nadal pozbawione są jakiegokolwiek oficjalnego zabezpieczenia przed cieczą i pyłem. I tu rodzi się pytanie - czy w 2021 r. jest jeszcze miejsce dla takich urządzeń? A może przywiązujemy do normy IP zbyt dużą wagę?

Po co nam pyło- i wodoszczelność w smartfonie?

Za każdym razem, gdy w recenzji wytykamy brak certyfikatu IP, pojawia się komentarz pt. „po co?”, względnie „naprawdę ludzie są takimi fajtłapami, że upuszczają swoje telefony do wody?”.

Odpowiedź na to drugie pytanie brzmi - tak, naprawdę. Pracownicy dowolnego serwisu GSM z pewnością mają pod dostatkiem ciekawych opowieści o tym, jak doszło do zalania telefonu.

Jednak przypadki zalania telefonu czy utopienia go w wannie są relatywnie rzadkie. Podobnie jak upuszczenie telefonu w piaskownicy czy na plaży, gdzie wszechobecny piach może przedostać się do środka. Pamiętajmy jednak, że zabezpieczenie nie służy tylko ochronie przed ekstremalnymi sytuacjami, lecz także przed codziennością.

Przykład pierwszy z brzegu - odporność na deszczową pogodę. Taki mamy klimat, że przez znaczną część roku możemy się liczyć z opadami deszczu. I niejednokrotnie zdarza się, że wyciągamy telefon z kieszeni w czasie opadów, żeby odebrać połączenie lub odpisać na wiadomość.

Kolejną kwestią dotyczącą deszczu jest chociażby wilgoć. Załóżmy, że przemokną nam spodnie/kurtka/plecak, gdzie trzymamy telefon. Niezabezpieczony odpowiednimi uszczelkami smartfon jest bardziej podatny na uszkodzenie w wyniku podwyższonej wilgotności otoczenia.

 class="wp-image-594085"

Patrząc na to z tej strony, trudno nie odnieść wrażenia, że certyfikacja IP68 jest po prostu niezbędna. W końcu nie po to wydajemy kilka tysięcy złotych na smartfon, by uszkodzić go podczas spaceru w deszczowy dzień.

Dziwi więc fakt, że tak wiele smartfonów tego certyfikatu nie ma. Jeśli chodzi o nowe urządzenia w cenie do 2000 zł, certyfikaty IP się w zasadzie nie zdarzają. Do niedawna mogliśmy je znaleźć w iPhonie SE 2020 i LG Velvet - urządzeniach kosztujących około 2000-2200 zł - i dopiero teraz Samsung pokazał nowe modele Galaxy A52 i A72: swoje pierwsze średniaki w cenie do 2000 zł, które zostały zabezpieczone przed pyłem i wodą, spełniając normę IP67.

Jednak nawet powyżej tej kwoty nie brakuje urządzeń, które nie są odpowiednio zabezpieczone. Wystarczy wspomnieć smartfony OnePlusa, które podobno mają uszczelki, ale nie są oficjalnie certyfikowane. Certyfikatu IP67/68 nie ma też np. nowy Xiaomi Mi 11, kosztujący 3699 zł. Nie ma go również Asus ROG Phone 5, którego ceny zaczynają się od 3499 zł a kończą na ponad 4000 zł.

 class="wp-image-1598267"

Łatwo stwierdzić, że takie telefony w ogóle nie powinny powstawać, skoro producent nie stosuje w nich podstawowych zabezpieczeń przed uszkodzeniem. Tylko… czy naprawdę potrzebujemy certyfikacji IP?

Czy certyfikacja IP w smartfonie jest naprawdę niezbędna?

O ile certyfikat IP67 czy 68 jest bardzo miłym dodatkiem, tak trudno uznać, by był to niezbędny element wyposażenia telefonu. Zwłaszcza że znakomita większość producentów i tak zabezpiecza swoje urządzenia przed przypadkowym zachlapaniem lub użytkowaniem w czasie deszczu.

Większość producentów stosuje w tym celu hydrofobowe nanopowłoki, które odpychają ciecz i w ten sposób zapobiegają przedostawaniu się jej do wnętrza. Niektóre tańszy smartfony dzięki zastosowaniu takiej ochrony zyskują nawet certyfikację IP52, jak np. tania Motorola Moto G10 i Moto G30.

Nie jest to oczywiście równie skuteczna ochrona, co uszczelki we wnętrzu obudowy i np. na tacce SIM, ale… czy naprawdę potrzeba czegoś więcej?

Znakomita większość konsumentów kupuje telefony w cenie nieprzekraczającej 2000 zł, a zwykle jeszcze tańsze. Mimo tego nie słychać, by dochodziło do masowych uszkodzeń, spowodowanych użytkowaniem telefonu w deszczu czy nawet przypadkowym zalaniem. Nie znam też nikogo, komu smartfon przestałby działać po jednorazowym upadku do piaskownicy, a jako że mam wśród znajomych wielu rodziców małych dzieci, miałem sporo okazji, by zobaczyć, jak wygląda telefon po takim przeżyciu.

Warto też pamiętać, że często mylone pojęcia „wodoodporności” i „wodoszczelności” nie są tym samym. Certyfikat IP gwarantuje szczelność konstrukcji, a nie jej odporność. To zaś oznacza, że jeśli woda dostanie się jakimś kanałem do wnętrza, albo smartfon zbyt długo przeleży w niesprzyjających warunkach i tak może ulec uszkodzeniu. Nawet jeśli spełnia normę IP68. A w drugą stronę, nawet smartfon, który teoretycznie nie jest wodoszczelny, może być odporny na kontakt z niewielką ilością cieczy.

Odporność na pył i zalanie - konieczność, czy miły dodatek?

Osobiście traktuję zabezpieczenie przed pyłem i wodą jako absolutną konieczność. Trudno mi sobie wyobrazić używanie telefonu bez odpowiednich zabezpieczeń po tym, jak przez ostatnie lata korzystałem z urządzeń spełniających nie tylko normę IP, ale czasem także MIL-STD810G, gwarantującą dodatkową odporność na uszkodzenia.

REKLAMA

Tym niemniej nie mogę stwierdzić, żeby był to obligatoryjny wymóg przy zakupie smartfona, zwłaszcza gdy mowa o smartfonach ze średniej półki. Ba, sam byłbym skłonny zgodzić się na kompromis w postaci braku wodoszczelności i pyłoszczelności, jeśli w zamian otrzymałbym telefon o wyjątkowym kształcie lub możliwościach - jak np. w przypadku składanych smartfonów Samsunga czy Motoroli, czy gamingowego monstrum, jakim jest ROG Phone 5.

Każdy musi sam ocenić, czy użytkuje telefon w takich warunkach, by pełna wodo- i pyłoszczelność była niezbędna. Jeśli nie potrafisz sobie odpowiedzieć na pytanie, czy naprawdę potrzebujesz certyfikacji IP67/68 w swoim smartfonie, to… prawdopodobnie wcale jej nie potrzebujesz.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA