Apple TV+ nie jest bezpośrednią konkurencją Netfliksa. I nigdy nie miało nią być
Apple TV+ to nowy serwis streamingowy - ale nie tylko. Porównania do platform takich jak Netflix i HBO GO nasuwają się same, ale Apple ma nieco inną strategię. Jego aplikacja Apple TV to taki App Store, ale dla serwisów VOD.
W miniony weekend zadebiutował na całym świecie Apple TV+, czyli nowy serwis streamingowy z materiałami wideo. Apple rozpycha się tym samym łokciami na rynku, na którym rządzili do tej pory Netflix, HBO ze swoimi HBO GO i HBO Now (które wkrótce zastąpi HBO Max) oraz Amazon z Prime Video. Robi to w dodatku na moment przed pojawieniem się wyczekiwanego przez wielu serwisu Disney+.
Nic więc dziwnego, że wiele osób, zwłaszcza w Polsce, patrzy na działania firmy z Cupertino z politowaniem. Zaledwie osiem produkcji na wyłączność bez dodatkowego katalogu w cenie 24,99 zł, czyli zbliżonej do abonamentu na HBO GO, to przecież żadna konkurencja dla Netfliksa i spółki. Problem w tym, że Apple TV+ nigdy nie miało nią być - za to Apple TV, bez plusa, i owszem.
Oczywiście prawdą jest, że z naszej perspektywy Apple TV+ faktycznie wygląda i działa co najmniej biednie.
Trzeba tylko pamiętać, że nasz kraj jest dla firmy z Cupertino… powiedzmy, że mało istotny. Aby oceniać potencjał Apple’a na globalnym rynku serwisów wideo na żądanie, trzeba patrzeć znacznie szerzej, a w zasadzie to głównie przez pryzmat rynku amerykańskiego. Tam sytuacja wygląda zgoła inaczej. Przede wszystkim zaś należy rozróżnić Apple TV od Apple TV+.
Po pierwsze, Apple TV to nazwa przystawki do telewizora, która nadal jest w sprzedaży. Taką samą nazwę nosi jednak odtwarzacz wideo na systemy operacyjne Apple’a, czyli iOS, iPadOS, macOS i tvOS oraz na wybrane platformy Smart TV (Samsung, LG, Vizio, Sony) i przystawki konkurencji (Amazon Fire TV, Roku). Skupmy się jednak na aplikacji. Apple naprawdę mierzy wysoko.
Od dawna w ramach aplikacji Apple TV można było oglądać wiele różnych treści. Trzonem oferty są filmy oraz (nadal niedostępne w Polsce) seriale z iTunes Store opłacane przy wypożyczeniu w modelu PPV lub przypisywane do konta na stałe. Apple w dodatku bryluje, jeśli chodzi o jakość tych materiałów, która potrafi być niewiele gorsza niż w przypadku płyt Blu-Ray.
Do tego dochodzą tzw. kanały, czyli opcjonalne subskrypcje treści pochodzących od partnerów, opłacane w ramach aplikacji Apple TV. Dzięki temu z poziomu tego samego programu można wykupić dostęp do filmów, seriali oraz nawet transmisji na żywo, w tym sportu, od partnerów Apple’a. My tego w zasadzie nie widzimy, ale na rynku amerykańskim lista jest spora.
Apple TV to w zasadzie nic innego, jak taki App Store dla VOD-ów.
Apple nawiązał współpracę z takimi firmami jak HBO, Cinemax, Showtime, Starz i CBS, ale to tylko początek. Kanałów jest już ponad 20. Nie ma też potrzeby korzystania z zewnętrznych aplikacji, bo wszystkie materiały wideo są dostępne w ramach zunifikowanego interfejsu. Od razu na wszystkich urządzeniach - oczywiście pod warunkiem nieopuszczania rezerwatu.
Nie wszyscy chcą być partnerami Apple’a, ale Apple TV i tak wyświetla w Stanach Zjednoczonych kafelki produkcji z np. Hulu i Amazon Prime Video - po prostu otwiera się wtedy aplikacja partnera (co jednak nie działa w Polsce). W przyszłości pojawi się podobno też integracja z Disney+. Niewykluczone, że nawet w wersji pomijającej dedykowany program.
W zasadzie jedynym liczącym się nieobecnym dostawcą treści jest Netflix.
Prawdą jest więc, że Netflix konkuruje o czas i pieniądze klientów z Apple TV - ale z tym bez plusa. I tu można dywagować, która firma wygra, skoro z jednej strony mamy najpopularniejszy streaming świata z jednym abonamentem, a z drugiej platformę, w której za każdy kanał oraz dodatkowy film prosto od Apple’a trzeba płacić, a całość może być droższa od wypasionej kablówki.
Można jednak patrzeć na to w inny sposób, czyli jak na usługi komplementarne. Jeśli ktoś chce oglądać produkcje oryginalne Netfliksa, to i tak nie znajdzie ich u Apple’a. Oczywiście, jeśli tylko wystarczą mu dodatkowe filmy, seriale i inne programy, które Netflix licencjonuje od innych podmiotów, to będzie mógł zostać przy jednym abonamencie, a te w ramach Apple TV będą zbędne.
Subskrypcje w Apple TV są natomiast łakomym kąskiem dla osób, dla których Netflix jest niewystarczający lub zbędny.
Apple TV+ na rodzimym rynku jako samodzielny serwis zaś nie funkcjonuje - to tylko część znacznie większej usługi. I tak jak w Polsce za aż 24,99 zł nie ma zbytnio racji bytu, tak w Stanach Zjednoczonych, gdzie kosztuje zaledwie 5 dol. (czyli połowę tego, co Apple Music, a nie więcej, jak to ma miejsce u nas), i to od razu w pakiecie rodzinnym, może skusić wiele osób. A nawet jeśli nie… to nie będzie koniec świata.
Firma może nie sprzedać ani jednego abonamentu na Apple TV+, który konkuruje nie z Netfliksem, a z treściami partnerów w postaci np. HBO, CW czy Starz w ramach aplikacji Apple TV, ale i tak zarobi swoje - na prowizjach. To dlatego Apple nie licencjonuje treści do streamingu. Własna usługa to zaś taka wisienka na torcie. Bardziej wartość dodana dla lojalnych klientów niż alternatywa dla osób, które korzystają z innych subskrypcji.
Co dalej z Apple TV i Apple TV+?
Tak jak w Stanach platforma Apple TV można być postrzegana jako konkurencja dla Nefliksa, chociaż de facto silniej uderza w kablówki (oraz Amazon, który ma na rodzimym rynku swoje kanały), tak usługa Apple TV+ nią nie jest. Analizy zawężone do lokalnego rynku są istotne z naszej perspektywy, bo mieszkamy w Polsce, a nie w Ameryce, ale nie mają przełożenia na globalny sukces serwisu - czy też jego brak.
Oczywiście nie zmienia to faktu, że Apple TV+ w przeglądarce działa fatalnie, a jakość produkcji na start, w tym See i For All Mankind, rozczarowuje. Oczywiście to nie jest tak, że Apple kompletnie przepalił miliardy dolarów, bo już The Morning Show, Dickinson i Ghost Writer wypadają nieco lepiej, ale i tak oferta programowa na start wypada, tak po prostu, blado.
Sama aplikacja Apple TV ma również inne wady, w tym brak opcji pomijania intro lub automatycznego odtwarzania kolejnego odcinka. Trapią ją problemy z synchronizacją, a do tego nie da się wybrać jakości pobieranych materiałów. A to problem, zwłaszcza dla posiadaczy smartfonów i tabletów z małym dyskiem, bo jeden odcinek serialu potrafi ważyć nawet kilka gigabajtów…