Konkurencja musi się jeszcze wiele nauczyć. Surface Pro 6 nie ma sobie równych - recenzja
Minęły trzy tygodnie, odkąd Surface Pro 6 wpadł w moje ręce. I nie zmieniłem zdania – Microsoft pozamiatał.
Długo głowiłem się, co by napisać w tej recenzji. Bo tak naprawdę… mógłbym tu po prostu przekleić treść pierwszych wrażeń i iść do domu.
Po tygodniu z Surface Pro 6 byłem oczarowany. Ale tak często bywa z nowym sprzętem, że pierwsze kilka dni jest cudowne, a kolejne to już równia pochyła. Nie tym razem. Surface Pro 6 każdego dnia udowadniał, że jest urządzeniem niezwykłym i po stokroć wartym zakupu.
Zamiast więc pisać klasyczną recenzję, podsumuję pokrótce, co urzekło mnie w nowym komputerze Microsoftu, a co można by było jeszcze poprawić.
Surface Pro 6 ma wiele zalet, a ekran jest największą z nich.
12,3-calowy wyświetlacz o rozdzielczości 2736 x 1824 px i proporcjach 3:2 to – przynajmniej w moim mniemaniu – ideał ekranu w komputerze mobilnym. Jest mniejszy od klasycznych 13,3-calowych laptopów, dzięki czemu mieści się np. do niewielkich toreb fotograficznych, ale przy tym nie jest na tyle mały, by pracowało się na nim niewygodnie.
Do tego proporcje 3:2 naprawdę robią ogromną różnicę, odkrywając więcej treści, przez co nawet tak niewielki wyświetlacz staje się bardziej użyteczny niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Ok, wiem, że wielu osobom przeszkadzają nieco grubawe ramki wokół ekranu, ale osobiście jakoś nie potrafię się do tego przyczepić. Dzięki grubszym ramkom jest za co chwycić komputer w trybie tabletu, a w codziennym użytkowaniu naprawdę nie wchodzą one w drogę. Do tego ekran ma tak wysoki kontrast, że belka systemu praktycznie zlewa się z czernią ramki okalającej wyświetlacz. Wygląda to naprawdę dobrze.
Od strony użytkowej niezmiennie oczarowuje mnie też jakość kolorów wyświetlanych na Surface Pro 6. Panel jest kalibrowany w fabryce i bezbłędnie pokrywa 100 proc. przestrzeni barw sRGB. Z przyjemnością donoszę, że względem poprzednich generacji znacząco poprawiono kwestię „wycieku światła” na krawędziach. Ten nadal występuje (taki urok wyświetlaczy LCD w smukłych komputerach), ale jest na tyle nieznaczny, że nie da się go zauważyć w trakcie codziennych czynności.
Złego słowa nie mogę też powiedzieć o piórze Surface Pen i jego użyteczności. Microsoft już przy okazji piątej generacji Surface’a Pro dopracował działanie Pena niemalże do perfekcji, a szóste wcielenie urządzenia niesie ze sobą kolejne usprawnienia. Paralaksa jest niemal niezauważalna. Jitter nie występuje. Na tym komputerze naprawdę można uprawiać sztukę.
A nawet jeśli ktoś nie ma w sobie duszy artysty, to Pen przydaje się do robienia odręcznych notatek, czy choćby nanoszenia uwag na dokumenty lub ich podpisywania. Jak się człowiek przyzwyczai, to naprawdę trudno wrócić do urządzenia, które nie ma takiej funkcjonalności.
Formę Surface’a Pro albo się kocha, albo nienawidzi.
Ja kocham format rozkładanego tabletu od czasów Surface’a Pro 4 i w tym względzie nic się nie zmieniło. Uwielbiam uniwersalność komputera, który w jednej chwili może być tabletem, w drugiej laptopem, a trzeciej (po zadokowaniu na biurku) komputerem stacjonarnym.
Na przestrzeni lat przetestowałem wiele urządzeń typu 2w1 czy takich z obracanym ekranem, ale żadne z nie zbliżyło się nawet do Surface’a Pro poziomem uniwersalności i wygody obsługi. Pod tym względem Microsoft wciąż pozostaje niedoścignionym wzorem.
Rozumiem jednak obawy tych, którzy z Surface Pro nigdy nie mieli styczności. Dołączana klawiatura faktycznie zachowuje się inaczej niż moduł zintegrowany z komputerem. Rzeczywiście, praca z Surface’em Pro na kolanach wymaga przyzwyczajenia i – uczciwie mówiąc – nie jest tak wygodna, jak praca z klasycznym laptopem. To jednak niewielka cena za pozostałe zalety wynikające z nietypowego kształtu urządzenia.
Wielu osobom może też nie odpowiadać klawiatura. Osobiście bardzo ją lubię i piszę na nią z równą szybkością i precyzją co na pełnowymiarowym, 13,3-calowym laptopie. Warto jednak przed zakupem udać się do pobliskiego sklepu z elektroniką i samodzielnie się przymierzyć, żeby uniknąć ewentualnego rozczarowania.
Zaskakujący jest współczynnik rozmiaru do wydajności.
Jak pisałem w pierwszych wrażeniach, Surface Pro naprawdę potrzebował czterordzeniowych procesorów. Ta jedna zmiana radykalnie odmieniła sposób korzystania z urządzenia. Dotychczas Surface Pro był w miarę wydajny, ale jednak dwurdzeniowy, niskonapięciowy procesor potrafił „chrupnąć” przy bardziej wymagających zadaniach.
Nowy Pro 6 ma pod maską czterordzeniowe procesory Intela. W moim egzemplarzu był to Intel Core i5-8250U wspierany przez 8 GB RAM-u i 256 GB pamięci na dane. Konfiguracja, umówmy się, przeciętna. A jednak przez trzy tygodnie Surface nie miał najmniejszych problemów z którymkolwiek z postawionych zadań.
Praca biurowa, przeglądarka? Bez problemu.
Pisanie tekstów, połączone z jednoczesnym sprawdzaniem faktów i wieloma otwartymi kartami w przeglądarce? Bez problemu.
Obróbka zdjęć w Lightroomie, retusz w Photoshopie? Nic strasznego.
Montaż wideo FullHD w DaVinci Resolve? Bez zająknięcia, a jeśli wygenerujemy proxy, to nawet z 4K da się pracować.
I wszystko to w obudowie mieszczącej się do małej torby na bezlusterkowca. Coś niesamowitego.
Wiadomo, że Surface Pro 6 – niewielki komputerek z niskonapięciowym procesorem – nie zaoferuje wydajności pokroju tej znanej z Surface Booka 2, Della XPS 15 czy MacBooka Pro 15. To nie ta klasa urządzenia. Jednak biorąc pod uwagę stosunek możliwości do gabarytów, ten sprzęt nie ma sobie równych.
W komentarzach pod pierwszymi wrażeniami padły pytania o gaming. Jak można było się spodziewać, Surface Pro 6 nie do końca się do tego nadaje, ale… krótka sesja w Civ V, Firewatcha czy starsze produkcje, pokroju TES V: Skyrim, nie stanowią dla niego problemu. Konieczne jest co prawda ograniczenie rozdzielczości do FullHD i obniżenie detali do średniego lub niskiego poziomu, ale okazjonalny gaming jest jak najbardziej możliwy. Nie ma się tylko co nastawiać, że Pro 6 zastąpi konsolę czy komputer do gier – on nie został do tego stworzony.
Minęły trzy tygodnie, a ja wciąż nie mogę się napatrzeć.
Każdy geek zna to uczucie; gdy w ręce trafia sprzęt tak ładny, że czasem chce się na niego po prostu patrzeć i chłonąć geniusz projektantów. Dokładnie tak działa na mnie Surface Pro 6. Wersja srebrna nie robi aż tak wielkiego wrażenia jak Matowa Czerń. Nie mam pojęcia, jak to wykończenie będzie wyglądać po roku/dwóch latach użytkowania, ale po trzech tygodniach i wielu pobytach w torbie fotograficznej nadal wygląda idealnie.
Jeśli ktoś rozważa zakup Surface’a Pro 6, głupotą byłoby nie wybrać czarnego wariantu. Tak tylko mówię.
Nie wszystko złoto…
Po trzech tygodniach z Surface’em Pro 6 mam kilka uwag. Część z nich umieściłem już w pierwszych wrażeniach:
- klawiatura powinna być w zestawie i jest to skandal, że trzeba za nią dodatkowo płacić,
- brak gniazda Thunderbolt 3 czy w ogóle USB-C w sprzęcie z 2018 roku czyni go ciutkę przestarzałym,
- Surface Pro 6 jest nienaprawialny. Jeśli coś się stanie, zostaje tylko gwarancja lub autoryzowany serwis.
Na przestrzeni trzech tygodni zauważyłem też kilka drobiazgów, które nie ujawniły się przed spisaniem pierwszych wrażeń.
Po pierwsze, Surface Pro 6 pod obciążeniem znacząco się nagrzewa. Nie powoduje to zauważalnego spadku wydajności, ale dłuższe sesje z intensywnymi zadaniami skutkują nieprzyjemnie wysokimi temperaturami obudowy w okolicach aparatu.
Jest też drastyczna różnica w wydajności komputera podłączonego, a pracującego na zasilaniu akumulatorowym. Niby typowe, ale jednak w przypadku Surface’a różnica uderzyła mnie bardziej niż przy jakimkolwiek innym komputerze, jaki ostatnio miałem przyjemność testować.
Pod obciążeniem pojawia się też piszczenie cewek. Jest ono delikatne i nie działa na nerwy, jak w Dellach XPS 13, ale – przynajmniej w moim egzemplarzu – było na tyle zauważalne, by to odnotować.
Zauważyłem też bardzo dziwne zachowanie akumulatora. Przez pierwszy tydzień, gdy nie obciążałem maszyny za bardzo, bez większych trudności wyciągałem 8 godzin z dala od gniazdka. Taki czas pracy udawało mi się osiągnąć jednak tylko przy pracy stricte biurowej, na średniej jasności urządzenia.
Wystarczy włączyć Lightrooma czy inny zasobożerny program, by rozładować Surface’a Pro 6 w iście ekspresowym tempie. Godzina pracy przy zdjęciach czasem skutkowała drenażem nawet 60 proc. akumulatora! O dziwo Surface Pro 6 zużywa też zaskakująco dużo energii podczas strumieniowania wideo przez Sieć. Od stu procent do niemal kompletnego rozładowania w zaledwie pięć odcinków trzeciego sezonu Lucyfera? Trochę słabo.
Podejrzewam jednak, że może to być jakiś wczesny bug firmware’u, który zostanie naprawiony aktualizacjami. Sprzęty Surface mają niestety tę niechlubną famę, iż w początkowej fazie sprzedaży pojawiają się dziwne błędy. Na szczęście są one błyskawicznie łatane przez Microsoft, więc ufam, że z czasem sytuacja się poprawi.
Te drobiazgi nie umniejszają jednak ogólnemu wrażeniu. Surface Pro 6 jest fenomenalny.
Naprawdę rzadko mam przyjemność korzystać z tak jednoznacznie dobrego sprzętu. W przypadku większości laptopów z Windowsem 10 jest znacznie więcej pola do narzekania, wytykania błędów, a zalet nierzadko trzeba wręcz szukać na siłę, żeby opinia nie była jednostronnie krytyczna.
Tutaj jest dokładnie na odwrót. Tutaj wad trzeba się doszukiwać, bo nie licząc kilku wymienionych wyżej drobiazgów, naprawdę trudno jest cokolwiek zarzucić komputerowi Microsoftu.
Biorąc pod uwagę te wszystkie zalety, nie mogę powiedzieć, by Surface Pro 6 był drogi. Testowany egzemplarz kosztuje 5899 zł (+400 zł za klawiaturę). Praktycznie tyle samo, co porównywalnie wyposażony MacBook Pro 13, który – co warto przypomnieć – w konfiguracji bez Touchbara nie ma czterordzeniowego procesora.
Nie bez powodu zresztą przyrównuję Surface Pro 6 do MacBooka. W świecie Windows 10 startować do komputera Microsoftu może tylko… inny komputer Microsoftu. W tej samej lidze gra wyłącznie Surface Laptop 2. Pozostałe sprzęty z okienkami muszą jeszcze trochę nadgonić, by zoferować podobnie kompletne doświadczenie w równie mobilnym, wydajnym i urodziwym opakowaniu.