REKLAMA

Big Brother po 11 latach wraca do polskiej telewizji. Ale przecież od 11 lat mamy go codziennie na Facebooku i Instagramie

Wydarzeniem, które wstrząsnęło mną w tym tygodniu, była informacja o powrocie na antenę telewizji Big Brothera. 

Big Brother
REKLAMA
REKLAMA

Ze starannie dobranej, skórzanej aktówki chciałbym wyjąć teraz Foucaulta, zakrzyknąć nawet "Bonjour, internetowi przyjaciele!" i z poczuciem wyższości zakomunikować wam, że Wielki Brat był zawsze poniżej mojego poziomu, poniżej mojej godności.

Ale to nieprawda. Był poniżej poziomu i godności mojego ojca, który zirytowany tym, że nie chcę oglądać jedynego wartościowego w tamtym czasie Discovery (ironia losu, zwłaszcza jeśli dziś odpalimy sobie Discovery), kupił mi więcej książek, powiedział, żebym już sobie lepiej grał w tego Baldur's Gate'a, ściął kablówkę do trzech kanałów i tak oto ponuro mijały mi czasy przypadające na debiut wielkiego - powtarzam - wielkiego wydarzenia medialnego, jakim był Big Brother.

Pal licho, że kolega na przerwach w szkole musiał mi streszczać, co tam się wydarzyło w Dragon Ball Z (na szczęście przegapiłem tylko raczej kiepską sagę Boo). Ale wszyscy jak jeden mąż dyskutowali o tym, co powiedział Gulczas, co myśli o życiu Manuela i Klaudiusz, że nie grają dzisiaj w nogę, bo Alicja może będzie pod prysznicem. Jeden z kolegów miał nawet pakiet w Wizja TV, gdzie Wielkiego Brata emitowano całą dobę. Na 4 kamery równocześnie. Co u niego byłem, to przed telewizorem siedziała cała rodzina. Na Polsacie leciały wkrótce potem „Dwa Światy”, więc rozpaczliwie próbowałem wprowadzać jakiś pluralizm dyskusyjny, ale niestety nikt nie był zainteresowany.

Kablówka powróciła do mojego domu jakoś w okolicy drugiej, a już z całą pewnością trzeciej edycji Big Brothera (zakładam, że za sprawą mamy podirytowanej tym, że jej zasoby telewizyjne zostały zredukowane do Klanu i M jak Miłość, a jest to osoba preferująca raczej coś w stylu House of Cards). Ale to już nie była ta waga medialna, to już nie było to.

Z takich ważniejszych, bardziej traumatycznych przeżyć związanych z Big Brotherem, to pewnego dnia z racji zaawansowanej anginy utknąłem w domu, przeglądając za dnia telewizję. Nic się od tamtej pory nie zmieniło, od 11.00 rano nic się w niej ciekawego nie dzieje, poza tym, że w TVN-ie puszczali na żywo jakieś wycinki z domu Wielkiego Brata. Właśnie wtedy mój młody, niewinny, trzynastoletni umysł musiał znieść jedną z ważniejszych scen w polskiej telewizji początku XXI w., a mianowicie Frytkę i Kena w jacuzzi. Tak jest, jestem jedną z tych osób, które oglądały na żywo seks Frytki w Big Brotherze, nie zdając sobie sprawy z wagi tego epokowego wydarzenia. AMA.

Wiem, że potem były jeszcze dwie edycje Big Brothera, po kilku latach przerwy, gdy prawa do marki przejął Polsat. Nie oglądałem tych edycji nawet przez ułamek sekundy, jednak dały one światu tak wspaniałe dziedzictwo narodowe, którym jest Jolanta Rutowicz. Za coś takiego dla twórców programu powinna być odpowiedzialność karna.

Big Brother powraca w 2019

Polsatowskie, a konkretnie emitowane w TV4 edycje Big Brothera trudno nazwać zniewalającym sukcesem medialnym. Nie sposób się dziwić, okres ich emisji przypada na taki internetowy polski renesans. Kiedyś wam tę koncepcję epok polskiego internetu opiszę w osobnym tekście, ale renesans polskiej sieci symbolicznie rozpoczyna wzrost popularności Naszej Klasy.

A Big Brother w 2019?

Zacznijmy od ustalenia, czym w ogóle jest Big Brother. Niezbyt encyklopedyczna, ale uczciwa definicja mogłaby brzmieć na przykład tak: „Miejsce, w którym z reguły niezbyt inteligentni ludzie uzewnętrzniają publicznie szczegóły swojego życia prywatnego ku uciesze gawiedzi”. Jak na ironię, jest to jednak również definicja wszystkich mediów społecznościowych.

REKLAMA

Po co nam Big Brother, skoro mamy Instagram Stories? Po co nam Big Brother, skoro mamy patostreamy? Po co nam Jola Rutowicz, skoro mamy siostry Godlewskie?

Nie wiem. Ale na te pytania spróbują nam odpowiedzieć widzowie TVN7 już wiosną.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA