Cztery usługi Google'a, z których nie zrezygnowałem mimo przesiadki na iPhone’a i iMaca
W ciągu kilku ostatnich miesięcy przesiadłem się z Windowsa na macOS-a i z Androida na iOS-a. Taka zmiana sprawiła, że zmodyfikowałem znacząco listę zainstalowanych programów i aplikacji. W wielu przypadkach wygrały rozwiązania Apple, ale… nie wszędzie. Nadal tkwię przy czterech usługach Google, których zastąpić nie chcę lub wręcz nie mogę.
Mój redakcyjny kolega - Piotrek Grabiec - po przesiadce z Androida na iOS postanowił zanurzyć się w usługach Apple bez reszty. Teraz nie tylko ma zegarek, smartfon i komputer tej samej marki, ale również korzysta z poczty internetowej Apple, przekierowując swój adres Gmail.
Dla mnie to obecnie sytuacja niewyobrażalna. Z Gmaila korzystam od wielu lat i mój adres ma wiele osób, podałem go (często w zmodyfikowanej formie) w sporej liczbie serwisów, więc jestem do niego bardzo przywiązany. Bardzo cenię sobie również przeglądarkowy interfejs Gmaila i potężną wyszukiwarkę, która pozwala m.in. na wyszukiwanie maili z różnych okresów, o różnej wadze lub z konkretnym typem załączników.
Gmail też nieźle działa na urządzeniach Apple (prócz pusha w mail.app), więc nie czuję potrzeby, żeby robić rewolucję pocztową w imię… no właśnie, w imię czego? Przesiadka na pocztę Apple nie będzie oznaczała zmiany na lepsze - nie odczuję ulgi. Gmail jest świetny i na razie nie zamierzam się go pozbywać.
Dysk Google kontra dysk iCloud
Nowy użytkownik konta iCloud dostaje za darmo do wykorzystania 5 GB miejsca na swoje dane i pocztę. To stosunkowo niewiele, ponieważ same kopie zapasowe ustawień i danych (bez zdjęć) z kilkutygodniowego iPhone’a i dwumiesięcznego iPada zajmują już ponad 1,6 GB.
W Google bez opłat dostaniemy 15 GB na maila i dane na dysku. Oczywiście Google ma zupełnie inny model biznesowy, który nie każdemu może odpowiadać. Osobiście polityka firmy mi nie przeszkadza i tak jak korzystam z Gmaila, tak też postanowiłem pozostać przy Dysku Google.
Mam na nim spore archiwa dokumentów z ostatnich lat. Tysiące plików stworzyłem w formacie Dokumentów Google, które nie zajmują miejsca na dysku. Dzięki temu korzystanie z niego jest dla mnie po prostu ekonomiczne i opłacalne. Ale nie chodzi tu tylko o pieniądze.
Za Dysk Google już kiedyś płaciłem i płacić będę ponownie - niebawem skończy się promocyjnie przyznany pakiet danych i przestanę mieścić się w darmowych gigabajtach.
Nie zamierzam przenosić jednak danych iCloud i płacić za ich przechowywanie w usłudze Apple z jednego względu - Dysk Google działa wyśmienicie na wszystkich najpopularniejszych systemach operacyjnych i zapewne tak pozostanie jeszcze przez lata.
Google zadbał o aplikacje dla Windowsa, Androida, macOS-a, iOS-a. Dzięki temu mam niemal gwarancję, że nieważne z jakiego komputera lub telefonu będę korzystał w przyszłości, Dysk Google będzie na nim działał.
Chmura Apple'a została stworzona z myślą o urządzeniach Apple'a. Przenosząc do niej wszystkie moje archiwa poświęciłbym sporo czasu na taki transfer i musiał funkcjonować z poczuciem, że w razie kolejnej zmiany systemu operacyjnego czeka mnie ponownie przenoszenie wszystkich danych.
Cały czas mam też drugi telefon z Androidem i chcę mieć dostęp na nim do swoich danych w chmurze. Po przeprowadzce do iClouda odciąłbym drugiego smartfona od moich danych. Nie mogę sobie na to pozwolić.
Zdjęcia Google kontra biblioteka zdjęć iCloud
Gdy Google pokazał światu aplikację i usługę Zdjęcia Google, momentalnie się w niej zakochałem. W Google Photos trzymam absolutnie wszystkie zdjęcia, jakie posiadałem w wersji cyfrowej. Korzystając z nielimitowanego hostingu zdjęć w wysokiej jakości zadbałem o zarchiwizowanie fotek ze wszystkich telefonów oraz aparatów cyfrowych.
Zdjęcia te są bardzo sensownie katalogowane - chronologiczna oś czasu jest wygodna, a dzięki zaawansowanej wyszukiwarce w mgnieniu oka mogę odszukać zdjęcia, na których jest konkretny przedmiot, lub zostały zrobione w konkretnym miejscu.
Ze Zdjęciami Google jest też podobnie jak z Dyskiem Google - one działają doskonale na Windowsie, na iOS, itd. Mając archiwum fotografii w usłudze Google'a wiem, że mogę do nich uzyskać wygodny dostęp za pomocą niemal dowolnego urządzenia komputerowego. Google dba o to, żeby usługa była popularna i wykorzystywana przez użytkowników najpopularniejszych platform. Apple ma to w nosie.
Mapy Google kontra mapy Apple
Po przesiadce na iPhone’a porzuciłem notatki Google Keep, komunikator Google Allo i przeglądarkę Google Chrome. Podjąłem też próbę przesiadki z Map Google na mapy Apple. Ta ostatnia zakończyła się niepowodzeniem. Wiele usług Apple'a działa lepiej niż androidowe odpowiedniki lub działa lepiej, jeśli korzysta się z iPhone’a, iPada i komputera Mac jednocześnie. Mapy Apple nie należą jednak do tego grona. A już na pewno nie w Polsce.
Niby mapy Apple są zintegrowane z systemową wyszukiwarką i kalendarzem, przez co można wygodniej z nich korzystać. To niestety tylko pozory.
Próbowałem kilka razy podróżować z mapami Apple, ale zawsze kończyło się to sporym rozczarowaniem. Aplikacja potrafiła zaprowadzić mnie w złe miejsce, mimo że precyzyjnie podałem adres docelowy - raz pomyliła się o ponad pół kilometra, jakby zupełnie nie wiedziała, jaka numeracja obowiązuje na danej ulicy. Dopiero przełączenie na Mapy Google doprowadziło mnie do celu.
Zauważyłem też, że Mapy Apple gorzej prowadzą kierowcę, gdy jezdnia składa się z wielu pasów ruchu. Mapy Google z wyprzedzeniem informują o wszystkich zjazdach i wyraźnie pokazują, gdzie najlepiej się ustawić na drodze, aby wygodnie i bezpiecznie wykonać odpowiedni manewr. Z mapami Apple nie jeździłem za długo, ponieważ kilka razy zupełnie nie poinformowały mnie o zjazdach lub pasach ruchu, na których powinienem się ustawić. Jadąc z mapami Apple musiałem uważnie śledzić wyświetlacz smartfona, aby połapać się na zjazdach i większych skrzyżowaniach.
Do tego dochodzi kwestia ubogiej bazy danych - w mapach Apple brakuje wielu punktów POI na terenie Polski. To był gwóźdź do trumny. Zakończyłem eksperyment pt. “Mapy Apple” i ponownie na głównym ekranie smartfona ustawiłem ikonę Map Google.