Łączenie książki analogowej z cyfrową jest przyszłością czytelnictwa - mówi nam Marcin Łukiańczyk, twórca serwisu UpolujEbooka.pl
Marcin Łukiańczyk to pomysłodawca i założyciel serwisu UpolujEbooka.pl. Jego strona nie tylko promuje e-czytelnictwo, ale pozwala także znaleźć świetne promocje książek wydanych w formacie cyfrowym i cieszyć się lekturą za 10 czy 15 zł. UpolujEbooka.pl to zbiór ofert największych i najpopularniejszych e-księgarni, na stronach których można kupić wiele książek po okazyjnych cenach.
Sam serwis Marcina pozwala na zdobycie atrakcyjnych promocji, a także nagród. Ponadto dzięki UpolujEbooka.pl można upolować daną pozycję wtedy, kiedy będzie w odpowiedniej, wskazanej przez nas cenie. O tym fakcie poinformuje nas sam serwis. Dodatkowo już od prawie roku działa program lojalnościowy wspierający osoby kupujące z legalnych źródeł, oferując nagrody w postaci e-booków, bonów zakupowych czy też czytników za realizowanie zamówień w partnerskich księgarniach.
Pomysł stworzenia UpolujEbooka.pl zrodził się z własnej potrzeby kupowania e-booków w jak najniższych cenach. Zdobyte punkty w programie można również wykorzystywać w licytacjach organizowanych na przykład na Facebooku, gdzie jakiś czas temu już za 10 pkt można było zdobyć e-booka. Nawet samo dołączenie do programu to bonus w postaci 50 pkt.
Ręczne polowanie na e-booki zajmowało zdecydowanie zbyt dużo czasu i w związku z Marcin w 2012 roku postanowił wykorzystać swoją 10 letnią wiedzę w branży e-commerce i stworzyć rozwiązanie zaspokajające potrzeby własne oraz innych.
Marcin śmieje się, że serwis UpolujEbooka.pl jest rodzinnym biznesem, aktualnie rozwija go tylko z Żoną oraz Tatą.
Prywatnie Marcin jest mężem i ojcem dwójki dzieciaków, którzy tak jak on uwielbiają czytać. Kiedyś, gdy był dzieckiem, marzył o groźnym psie, teraz ma zabijakę w postaci Yorka w wadze ciężkiej 1,6 kg, gdzie prawie każdy kot jest większy od tej bestii.
Do e-booków dość szybko przekonał się między innymi sięgając po anglojęzyczne pozycje z Amazona takich autorów jak Seth Godin bądź Gary Vaynerchuk. Ostatnio oprócz książek branżowych, biografii coraz częściej sięga po Stephena Kinga, Jo Nesbo czy też najnowszych pozycji Brandona Sandersona.
Joanna Tracewicz: Według badań, jakie w listopadzie zeszłego roku przeprowadziła Biblioteka Narodowa prawie 42% osób w ciągu ostatnich 12 miesięcy przeczytało przynajmniej jedną książkę, a tylko 11% badanych 7 i więcej. Wynika z tego, że blisko 60% społeczeństwa polskiego nie czyta. Opłaca się inwestować w biznes, nazwijmy to, księgarski?
Marcin Łukiańczyk: Nie chcę na to patrzeć przez pryzmat "opłaca się" bądź "nie opłaca się". Gdybyśmy mieli zawsze myśleć o tym, że szklanka jest do połowy pusta, a nie pełna, to nic byśmy nie robili. Zwróćmy uwagę na to, że są ludzie, którzy czytają, chcą czytać i będą czytali. Nie powinniśmy przejmować się tym, że media twierdzą, iż ludzie nie czytają, czy że jest mało osób czytających. Ludzie zawsze będą chcieli mieć kontakt z lekturą i to właśnie dla tych, którzy czytają, musimy działać. Powinniśmy się zastanowić, jak znaleźć do nich optymalną drogę dotarcia. Co zrobić, by oni byli zadowoleni i byśmy my z głową inwestowali pieniądze, nie wydając niepotrzebnie olbrzymich kwot na przykład na stacjonarne księgarnie, takie jak Empik, które właściwie nie wiadomo czym są, skoro możemy tam kupić zarówno książkę, kubek jak i formy na babeczki. Jestem po stronie promocji czytelnictwa.
Ostatnio byłem na konferencji w Łodzi, gdzie poruszaliśmy tematy związane z czytelnictwem i e-czytelnictwem. Pojawiła się także kwestia tzw. gryzonia, o którym właśnie w ten sposób zwykło się potocznie wypowiadać. To miejsce nie jest do końca czymś złym. Rzeczywiście jesteśmy tam w stanie znaleźć nielegalnie książki, ale nasz gryzoń pomaga też po prostu docierać ludziom do książek, do których pewnie w inny sposób by nie dotarli. Jeżeli patrzymy na to tylko z punktu widzenia biznesowego to niewątpliwie jest to złe. Ale jeśli spojrzymy też na to, jak na promocję czytelnictwa w ogóle, to w tym momencie ten gryzoń przestaje być taki straszny. Często jest tak, że jeżeli ktoś nie znajdzie tam książki prawdopodobnie zniechęci się i jej nigdy nie przeczyta. Mówi się o wielkich pieniądzach, które tracą wydawnictwa i autorzy przez to, że ludzie piracą. Nikt nie chce na to patrzeć w kategoriach zysku – skoro piracą, chcą czytać. Problemem jest też to, jak żyjemy w Polsce i ile zarabiamy. Szczególnie to widać, kiedy porównamy ceny książek drukowanych i e-booków. Gdy te ostatnie mają zbliżoną cenę do papieru, ludzie to wyśmiewają.
Czyli nie walczysz z piractwem?
Może nie nazwałbym tego tak, że nie walczę. Uważam, że te osoby, które korzystają z tzw. pirackich źródeł dojrzeją do tego, by taki model pozyskiwania książek porzucić. Wiele młodych osób, których nie stać, by regularnie kupować sobie książki, porusza się w środowisku, w którym tego typu „kradzież” jest na porządku dziennym, bo ściąganie z Internetu nie do końca jest z nią utożsamiane. Rozmawiam z wieloma ludźmi i pokazuję im, że nie muszą tego robić, bo choćby mój serwis, UpolujEbooka.pl, pozwala im dotrzeć do naprawdę świetnych promocji, podczas trwania których powieści kosztują na przykład 10 złotych. Oni słysząc to, mówią: "Ale po co? Przecież mogę to mieć za darmo". Wierzę, że jeśli ta osoba przyzwyczai się do czytania książek w wersji elektronicznej, to potem będzie wolała ją po prostu kupić niż tracić godzinę czy dwie na jej szukanie za darmo w Internecie. Jeżeli nie znajdzie jej w ciągu 5 – 10 minut po prostu kupi oryginalną wersję. Uzależni się od tego tak bardzo, że będzie chciała mieć produkt po prostu od razu. Widzę to wśród wielu moich znajomych którzy szanują swój czas na tyle aby nie tracić go na poszukiwania „darmowych książek”.
Nie sądzisz, że problem piractwa związany jest też z niejasnością statusu e-booka? Książkę drukowaną możesz dotknąć, postawić na półce, wiele osób – co dla mnie jest akurat zabawne – mówi też o jej walorach zapachowych.
To chyba zależy od człowieka i dwóch elementów: od tego co dalej robi z tą książką i jak książkę pojmuje w ogóle. Dla mnie książka to przede wszystkim to, co jest w niej w środku, jej treść. To jest jej największa wartość. Książkę drukowaną owszem, możesz postawić na półce, ale właśnie to stało się moim problemem. W miarę kupowania coraz większej ilości różnych publikacji po prostu zaczynało brakować na nie miejsca na półkach.
I powstawała kolejna kwestia do rozwiązania – co robić ze starszymi, dawno przeczytanymi pozycjami, których nie chcę zatrzymać? Mogę je zawieźć do biblioteki czy sprzedać na Allegro, ale to wymaga ode mnie czasu i zaangażowania. Trzeba te książki spakować, wysyłać czy pojeździć po mieście, a na to nie zawsze mogę sobie pozwolić.
Ja wymyśliłem, że te lektury, które są ciekawe, a których ja nie mam już gdzie trzymać, prezentuję po prostu aktywnym uczestnikom moich prelekcji. Dzięki temu mogę podzielić się czymś, co jest dla mnie wartościowe z innymi ludźmi. Książka drukowana na pewno będzie bardziej wartościowa dla blogerów książkowych, którzy mogą potem swoje pozycje sprzedać czy zorganizować konkursy.
Z e-bookami nie mam problemu jeśli chodzi o zagospodarowanie przestrzeni. Jasne, jest inny. Nie mogę dalej nic z nimi zrobić, bo nie mogę ich nikomu podarować czy odsprzedać. Ale to akurat dla mnie nie stanowi kłopotu. Nasze prawo jest na tyle nieuregulowane, że najbezpieczniej jest po prostu, jeśli chcemy z kimś podzielić się lekturą, pożyczyć mu książkę wraz z czytnikiem. Nigdzie nie ma zapisu, że mogę przesłać e-booka mailem na przykład w obrębie najbliższej rodziny. To na pewno są kwestie, które sprawiają, że część osób negatywnie patrzy na książki elektroniczne.
Świetnym rozwiązaniem, które co jakiś czas proponuje Ebookpoint.pl, jest sprzedawanie w jednej cenie zarówno książki papierowej jak i tej w formacie cyfrowym. Zwykle wtedy drukowaną pozycję przeznaczam na prezent, a sam czytam po prostu e-booka. Z tego co mi wiadomo, to osoby czytające wersję analogową częściej korzystają z takiej formy sprawdzenia czym jest e-book, niż ci którzy czytają e-booka i mogą dostać wersję papierową. Wychodzi na to, że e-bookowcy już tak często nie sięgają po wersje analogowe.
A co z małą popularnością książek w formacie cyfrowym? Ze wspomnianego badania czytelnictwa wynika, że tylko w co 12 gospodarstwie domowym znajdują się e-booki i audiobooki. Jacek Dukaj w swoim tekście dla magazynu "Książki" napisał, że sprzedaż e-booków w Polsce to 2 - 3 proc. jeśliby wziąć pod uwagę rodzimy rynek książki w ogóle, a w strefie języka angielskiego jest to około 30 proc. Dlaczego ta forma lektury wciąż nie jest preferowana przez wiele osób? Co może wpłynąć na zamiany w tym obszarze?
Wydaje mi się, że problemem jest nierzadko pierwszy kontakt z lekturą w formacie cyfrowym. Często ludzie zniechęcają się, kiedy próbują czytać e-booki na tablecie, święcącym po oczach. Wiadomo, że komfort czytania na tablecie, a na czytniku jest zupełnie inny, ale w przypadku czytników często zniechęca ich cena. Na tablecie oprócz czytania mogą robić wiele innych rzeczy. Ponadto istotną kwestią jest także to, co ludzie rozumieją przez pojęcie "e-book".
Będąc ostatnio na wspomnianej konferencji w Łodzi, powiedziałem uczestnikom mojego wykładu, że mogą podejść i zobaczyć, jak to naprawdę wygląda. Było tam może około 60 osób. Część z nich pierwszy raz widziała, jak wygląda e-book na czytniku. Ich reakcje mówiły same za siebie. Stwierdzili, że to naprawdę wygląda jak książka i z pewnością nie męczy tak wzroku jak czytanie tekstu z komputera czy tabletu. Wiele osób z e-bookiem utożsamia pdf, ale nie tak jak ty czy ja o tym myślimy. Oni kojarzą to ze zeskanowanymi stronami książek zapisanymi w tym formacie. Jeśli ktoś tak zapamiętał e-booka, nic dziwnego, że nie chce tego czytać.
Problemem jest po prostu niewiedza. Jeśliby móc pokazać wielu ludziom, jak to w rzeczywistości wygląda, uświadomić im, że inwestycja w najtańszy czytnik, na którym przeczytać mogą mnóstwo książek, zwróci im się po kupieniu paru tytułów, sytuacja pewnie wyglądałaby nieco inaczej.
Różnica pomiędzy polskim rynkiem e-booków a anglojęzycznym wynika z większej świadomości osób, które czytają w języku angielskim. Osoby, które korzystają na przykład z Amazona, wiedzą jak poruszać się w Internecie, jak dotrzeć do e-booka, są zwykle bardziej obyte w technologicznym świecie.
A jaka jest według ciebie różnica pomiędzy czytelnikiem, który czyta druk, a takim, który sięga po e-booki? Według jednego z raportów Virtualo, wynika, że ten, kto czyta książki w formie elektronicznej czyta... więcej. Zgadzasz się z tym?
Tak, z tym muszę się zgodzić. Osoby, które czytają cyfrowo, mają te urządzenia, z których korzystają w tym celu, zawsze pod ręką. Można przecież czytać książki także na smartfonie. Ja sam zaobserwowałem u siebie to zjawisko. Czytając od kilku lat e-booki, czytam więcej, ale także więcej kupuję. Istotne jest także to, co według mnie odróżnia czytelnika papieru od e-czytelnika, że czytając cyfrowo często nie kończę pozycji, która mnie nie wciągnęła. Nie męczę się i bez żalu ją odkładam. Kiedy kupowałem książki, jak ja to nazywam, analogowe było mi trudno odpuścić, nie przeczytać jakiejś powieści i postawić ją na półce. Istotna była tu niewątpliwie cena. Teraz kiedy kupuję e-booka za na przykład 10 zł, dużo łatwiej jest mi, mówiąc brzydko, tę kwotę wyrzucić, nie dokończyć książki i przejść do następnej, która czeka na mnie w biblioteczce.
Czytanie e-booków związane jest także z uleganiem impulsowi promocyjnemu. Człowiek kupuje więcej niż jest w stanie przeczytać, bo może mieć książkę za 10 czy 15 złotych. Przez to mam zaległości w czytaniu opiewające na liczbę około 150 kupionych e-booków. Jednak wiem sam po sobie, że po pewnym czasie ten szał mija i zaczyna się inwestować w tytuły bardziej świadomie, nie tylko wybierając z tych w okazyjnej cenie. I wtedy naprawdę ta wygoda, która związana jest z czytaniem cyfrowym, jest ważniejsza niż to, że e-book potrafi kosztować podobnie jak książka papierowa na przykład 40 zł, jak "Słowa światłości" Brandona Sandersona. Po prostu chcesz to przeczytać i kupujesz, zwłaszcza, że komu by się chciało wozić ze sobą codziennie tysiącstronicową książkę.
Mówiąc o współczesnym czytelnictwie czy też o tym co nas w tej materii czeka nie sposób nie wspomnieć o najnowszej książce Jacka Dukaja, "Starość aksolotla". Czy takie książki, jak książka Dukaja, dodajmy wzbogacona o hipertektualne definicje elementów ze świata przez niego wymyślonego czy wizerunki robotów, które możemy wydrukować na drukarce 3D, to przyszłość czytelnictwa? Czy powinny powstawać takie książki, które w pełni wykorzystają medium jakim jest czytnik, mający większe możliwości jeśli chodzi o zaplecze multimedialne niż książka? Zwykle jednak myślimy o e-booku jako po prostu o przeniesieniu treści, która występuje na papierze, na format cyfrowy.
Tego typu podejście do tematu, jakie zastosował Dukaj, jest świetnym sposobem na przywiązanie fana danego autora do dodatkowych elementów. Wzbogacenie książki o takie gadżety podnosi atrakcyjność samej książki. Kto nie kupiłby e-booka na przykład "Gry o tron", jeśli wiedziałby, że w środku znajdzie elektroniczną mapę Westeros do wydrukowania bądź drzewa genealogiczne poszczególnych rodów? To dobra promocja książek elektronicznych w ogóle i dobra droga, by pokazać wyższość e-booka nad książką analogową. Myślę, że warto to wykorzystywać w przypadku książek, które wiążą się z jakimś hobby czy tworzą własne światy, tak jak literatura fantasy. Jednak nie wyobrażam sobie, by zastosować to na przykład w publikacji "Siła nawyku".
Książka Dukaja ukazała się tylko jako e-book. Czy to nobilitacja dla tego rynku?
To zwrócenie uwagi na to, że e-book staje się coraz istotniejszy, bardziej popularny. I to dobry krok by rynek wydawniczy szanował osoby, które chcą czytać cyfrowo i płacić za te treści. Jednym z największych prztyczków w nos, jakie dotychczas przytrafiły mi się na tym polu, było wydanie powieści "Sezon burz" Sapkowskiego, która początkowo nie miała swojej cyfrowej wersji. I zauważmy, co się wtedy stało. Internauci po prostu stworzyli własne wydanie wersji elektronicznej. Odwrotną natomiast sytuacją, która jest wskazówką, w jaką stronę powinniśmy podążać, jest wydanie e-booka powieści Stephena Kinga, "Pan Mercedes" przed wersją papierową. Wiele osób kupiło format cyfrowy tylko po to, by być pierwszymi i jak najszybciej zapoznać się z książką swojego ulubionego autora.
"Starość askolotla" wydana w formie papierowej straciłaby niewyobrażalnie. Ale zwróćmy też uwagę na to, co działo się wokół tej książki. Mamy trailer, autorstwa Platige Image, który jest rewelacyjny i który – co więcej – jest wyświetlany przed filmami w kinach. Budżet promocyjny na pewno był ogromny. Myślisz, że tak będzie wyglądać przyszłość książek, że ten rynek doczeka się takiego zainteresowania i takich budżetów jak przemysł filmowy?
Nie sądzę, by to, jak na rynek wszedł ze swoją powieścią Dukaj, było teraz wyznacznikiem dla wszystkich, którzy wydają książki papierowe czy też tylko e-booki. Kogo byłoby na to stać? To, co teraz dzieje się z książką Dukaja jest momentem przełomowym, który uzmysłowi ludziom, że e-booki w ogóle istnieją, są dostępne w atrakcyjnych cenach. To jest inwestycja na przyszłość. Trzeba zwrócić uwagę, że za tym stoi wielka marka, Allegro, którą zna chyba każdy w Polsce.
Książki coraz częściej łączone są wideo. Mamy wspomniany trailer, mamy animowane okładki książek, na przykład "Pana Mercedesa" Kinga. Takie zabiegi też potraktowałbyś jako przekonanie czytelnika do e-booków?
Tak, jak najbardziej. To dodatkowy atut, przyciągnięcie uwagi. Internet i e-book dają nam dużo większe możliwości, mogą być więcej niż tylko samą treścią.
Maciej Jakubowiak w tekście "Śmierć książki", który został opublikowany na Dwutygodnik.com napisał, że Jacek Dukaj swoją najnowszą powieścią likwiduje papierową książkę. Głoszono już śmierć autora, to co... teraz śmierć książki? Papier przestanie nam być potrzebny czy może ta tradycyjna książka będzie rozwijała się równolegle z rynkiem e-booków, które zaczną być pojmowane już nie tylko jako przeniesienie słowa na ekran ale jako dzieła multimedialne, które na przykład będą miały swój własny soundtrack?
Wyobraź sobie taką sytuację, że wielki fan Harry'ego Pottera, który zawsze stał w kolejce po pierwsze wydania swojego ukochanego cyklu, przebierał się na te premiery, dowiaduje się, że kolejna książka Joanne K. Rowling, na którą bardzo czekał, ukaże się tylko jako e-book. I tu możemy założyć, że ta osoba zainteresuje się tą kwestią, zapyta kogoś znajomego, poszpera w Internecie i w efekcie kupi czytnik, chcąc cieszyć się wyczekiwaną lekturą. Może jednak zdarzyć się tak, że się zbuntuje i nie będzie chciała wydawać pieniędzy na sprzęt do czytania. Nie możemy zabrać ludziom papieru, tak jak i tym, którzy wolą wersję cyfrową książki, e-booków. Być może takie zabiegi, jak wydawanie wyłącznie formatów cyfrowych, okazałyby się pomostem pomiędzy czytelnikami i e-czytelnikami, ale nigdy nie wiemy, czy nie stanie się odwrotnie.
Myślę, że w przyszłości wydawnictwa będą musiały się dwa razy zastanowić, czy wydawać książki drukowane ze względu na koszty. Nie chodzi mi o to, żeby rezygnować z papieru, bo on ma swoją grupę docelową, ale by spróbować podejść do tego inaczej. Rozsądnym wyjściem z sytuacji wydaje się, aby najpierw wypuszczać e-booki, które są tańsze w dystrybucji, a następnie, po sprawdzeniu zainteresowania lub w przypadku naprawdę głośnych, ważnych tytułów, wydawać wersje drukowane książek. Dobrym pomysłem są aplikacje, które używane są w przypadku anglojęzycznych książek. Kiedy zeskanujesz telefonem daną stronę drukowanej wersji, przeniesiesz się na wersję cyfrową i możesz czytać w tym samym miejscu, ale na urządzeniu mobilnym. Łącznie książki analogowej z cyfrową jest przyszłością czytelnictwa.
Książka papierowa zmieni swój status. Będzie czymś z czego korzystamy w domu, co zdobi nasze mieszkanie, ale na co dzień będziemy używać czytników, bo to po prostu wygodniejsze, bardziej praktyczne.
Jakie są więc wyższości e-booka nad formą papierową?
E-book jest formą, która żyje cały czas. Pokazuje to na przykład biografia Steve'a Jobsa, która jest cegiełką liczącą bodajże czterdzieści rozdziałów. Po roku zostało wydane uzupełnienie do książki, które dorzuciło kolejny rozdział. W przypadku publikacji papierowej wydaje się to absurdalne, aby kupować ponownie tę samą książkę z dodanym jednym rozdziałem. Prawdopodobnie niewielu zdecyduje się na taki krok. Jeśli chodzi o e-booka, wystarczyło zrobić jeden plik. Książka cyfrowa ma możliwość aktualizacji, papier niestety nie.
Czytanie e-booków pozwala też na wygodne zgłębianie lektury w obcym języku. Możemy dzięki wgranemu słownikowi łatwo sprawdzić dane słowa (także te w języku polskim, których znaczenia nie znamy) czy zrobić szybko notatkę. Kiedy czytamy książkę papierową w języku angielskim i nie rozumiemy jakiegoś wyrazu, musimy zanotować słowo i sprawdzić w słowniku bądź wklepać je do komputera, co bywa uciążliwe.
Powiedziałeś, że e-book jest łatwiejszy w dystrybucji. Ma to na pewno znaczenie jeśli chodzi o self-publishing. Mówiliśmy już o tym, że wychodzą książki tylko jako e-booki, powstają publikacje dedykowane na przykład Book Rage. Nie boisz się tego, że łatwa publikacja cyfrowa zacznie oznaczać spadek treści i że zaleje nas literatura łatwodostępna, ale w gruncie rzeczy nieciekawa czy niepotrzebna?
Niekoniecznie. Na Spider's Web pokazują się, co prawda nie jako e-booki, ale nadal w wersji cyfrowej opowiadania mało znanych autorów i ludzie chcą to czytać. Pewnie, gdyby któraś z tych osób chciała wydać je w wersji papierowej mało kto by się na to zgodził. Po prostu spójrzmy na to jako dodatek, jako coś co się rozwija obok. Jeśli nie chcemy, nie musimy tego czytać, ale na pewno jest to szansa dla młodych osób, by się wybić. To już się przecież dzieje, a przywołać jako przykład można choćby "Pięćdziesiąt twarzy Greya", które – czy książka się nam podoba, czy nie – zdobyło ogromną popularność.
A co ze starszymi tytułami? Wiem, że jest problem z książkami wydanymi w druku przed 2010 rokiem.
Tak, rzeczywiście, to jest problem. Zdarza się tak, że czasami książka była dostępna w formie cyfrowej, ale prawa do niej wygasły i e-book zniknął. Nie można go nigdzie dostać. Często piszą do mnie użytkownicy UpolujEbooka.pl z prośbą o dostęp do wersji elektronicznej jakiejś powieści. Odzywam się wtedy do danego wydawnictwa, czy jest to możliwe, aby książka się ukazała, ale niestety bardzo często okazuje się, że tych starszych tytułów nie opłaca im się wydawać jako e-booki.
Badania, o których rozmawialiśmy na początku, robione są co dwa lata. Dopiero w 2016 roku sprawdzą nas jak czytamy. Myślisz, że będziemy czytać coraz więcej?
Myślę, że tak. Mimo ogromnego pędu życia, sądzę, że będziemy czytać więcej i że pomogą nam w tym urządzenia mobilne. Dzięki nim będziemy mogli lepiej zagospodarować swój czas i czytać – co już teraz się dzieje – tak naprawdę wszędzie. Pewnie niektóre grupy wiekowe mogą takie statystki, odnośnie tego ile czytamy, zaniżać, ale jestem zdania, że ogólna tendencja będzie wzrostowa, zwłaszcza wśród osób, które przejdą na cyfrowy format książki.
Czyli papier nie umrze, czytać będziemy więcej niż teraz, niekoniecznie wszyscy pójdą szlakiem wyznaczonym przez Dukaja... chyba nie czekają nas drastyczne zmiany?
Myślę, że zmiany mogą polegać na tym, że rozrośnie się ten biznes. Coraz więcej księgarni będzie na pewno chciało sprzedawać e-booki i będą powstawały nowe miejsca, gdzie będzie można elektroniczne książki kupić, ale to niekoniecznie się uda. Na rynku tak naprawdę zostanie kilku dużych graczy, którzy będą rozdawać karty i którzy już mają zaufanie czytelników, wydawnictw. Patrząc na to także z perspektywy mojego biznesu wiem, że nie chcę współpracować z nieznanymi księgarniami, które za chwilę mogą zniknąć, bo powstały na fali jakiegoś bumu. Często te małe księgarnie traktują swojego klienta po macoszemu i psują wizerunek e-booka.
Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych 2 lat przyspieszy forma promowania e-booków. Wszystko powinno pójść w dobrym kierunku.