Media nie dają nam umrzeć, czyli o śmierci współczesnej słów kilka
Śmierć się tabloidyzuje. Na śmierci się zarabia, bo jest tematem nośnym. Jest pożywką dla mediów i zaspokaja potrzeby przeciętnego odbiorcy żądnego krwi. Śmierć w mediach nie oznacza końca – wręcz przeciwnie, często jest początkiem długotrwałej kariery i odradzania się każdego dnia na nowo. Dzisiaj zmartwychwstanie obchodzimy codziennie, a ukrzyżowane jest co najwyżej poczucie dobrego smaku.
Kiedyś mówiło się, że dzieło jest przedłużeniem życia artysty. Dzisiaj bardziej na fali będzie stwierdzenie, że żaden ślad, który pozostawiliśmy w Internecie, nie znika. Być może ma to jakiś związek z przeniesieniem ról i tą swoistą homogenizacją kultury w dobie Web 3.0, ale w gruncie rzeczy to nie jest najważniejsze. Istotniejsze jest to, że po śmierci, długa droga do tego, aby profil facebookowy przestał istnieć, a także to, że wasze zdjęcie w bikini może być wzięte pod lupę.
A wy nic już nie będziecie w stanie zrobić. Jeżeli będziecie sławni albo zginiecie w jakichś szczególnych okolicznościach z pewnością będziecie mieli większe szanse, by czemuś przeciwdziałać rękami waszych prawników albo rodzin. Weźcie jednak pod uwagę to, że jeśli jesteście sławni to zdjęcie w bikini nie będzie tylko pod lupą, a być może na głównej stronie jakiegoś serwisu.
Media nie pozwalają umrzeć
Nie dadzą tak po prostu odmówić trzech zdrowasiek i zostać przysypanym ziemią. Nekrobiznes jest dochodowy i jego celem jest – paradoksalnie – przedłużenie życia zmarłym. „Elvis żyje!” – zwykliśmy krzyczeć, kiedy dajemy się ponieść muzyce i z charakterystyczną kluchą w gardle śpiewamy: „You can do antyhing but lay off of my Blue Suede Shoes…”. Elvis faktycznie żyje i nie chcemy o nim zapomnieć.
Ostatnio wywołaliśmy z zaświatów jeszcze jednego króla, tym razem muzyki pop. Michael Jackson, postać budząca kontrowersje, ale też człowiek, któremu – czy się go lubiło, czy też nie – nie można odmówić wkładu w rozwój muzyki w ogóle, ożył. Choć pochowano go w 2009 roku, dziś tańczy słynnego Moonwalka na scenie z zespołem. Ba, śpiewa razem z Justinem Timberlake’em. A tak w ogóle to wydał płytę-ucieczkę z grobu.
Po premierze krążka, a właściwie nawet wcześniej, bo po udostępnieniu albumu „Xscape” w streamingu, w Internecie rozgorzała dyskusja. Pojawiają się pytania o etyczność wydania płyty, czy jest to rzeczywiście zgodne z wolą artysty oraz głosy, że tak naprawdę „Xscape” nie jest prawdziwe, bo nie jest Jacksona, a grupy speców od marketingu i zarabiania pieniędzy, tj. producentów.
Jeśli sama płyta, jej pojawienie się, nie robi na mnie specjalnego wrażenia, to ostatni występ Jacksona na gali rozdania nagród Billboardu owszem. Istny danse macabre na miarę XXI wieku. I po co? Dla uciechy rzeszy fanów, którzy przyszli zobaczyć… hologram? O słodki Jezu - chciałoby się powiedzieć - jakie szczęście, że ciebie to nie spotkało. I nie chodzi o to, że śmierć w mediach jest zła, że przedłużanie obecności danej osoby może być tylko negatywne. Nie było takie na ostatnim koncercie Paktofoniki czy podczas kręcenia „Jesteś Bogiem”. Ale może tylko dlatego, że ktoś tam miał łeb na karku? Może dlatego, ze to nie jest jeszcze klasyczny mainstream?
Śmierć w mediach jest potrzebna
Trzeba o niej mówić, oswajać ją, mimo że wciąż razem z zarobkami, seksem i gender możemy wrzucić ją do worka z napisem „TABU”. Jest jednak cienka granica między uczczeniem osoby, która odeszła a zrobieniem show na czyichś prochach. Aż szkoda, że Jackson nie tańczył na lodzie. Potrzeba nam dystansu do śmierci, do życia, które bądź co bądź stoi obok niej i kurczowo się trzyma. Ale miejmy trochę oleju w tych pustych głowach zapełnionych do połowy memami z internetów.
Tą wspomnianą cienką granicą będzie linia jaka dzieli reportaże wojenne od głośnego zdjęcia, które trafiło na główną stronę „New York Post”. Zdjęcia, pokazującego śmierć w czystej postaci – za sekundę ten człowiek zginie przejechany przez metro. Czy pierwszą reakcją na pewno powinno być zrobienie mu zdjęcia? Chociaż patrząc na niektóre filmiki na YouTube, możemy cieszyć się, że niektórzy wyciągnęli tylko telefon, a nie pięść, żeby dobić leżącego. Taka kultura naszych czasów – lubimy śmierć, lubimy przemoc.
Wydaje nam się, że wskrzeszając kolejne wielkie (i mniejsze) postaci tego świata, pozwalamy im jeszcze raz odetchnąć pełną piersią.
I rzeczywiście – często tak po prostu jest. Publikujemy ich zdjęcia, piszemy o nich artykuły, rozmawiamy o ostatnich filmach, w których grali, bądź, w których nie było dane im dokończyć roli (vide: Heath Ledger, Paul Walker, Philip Seymour Hoffman). Nie chcemy ich wyrzucić z pamięci jako fani. Media nie chcą o nich zapomnieć, bo to się czyta, a ludzie biznesu zawsze mają dla nich miejsce w swojej kieszeni. Trzeba to przyjąć za pewnik – media nie pozwalają umierać. Nie dały umrzeć Papieżowi, Lechowi i Marii Kaczyńskim, Michaelowi Jacksonowi, Andrzejowi Lepperowi, 2Pacowi. Internet nie da umrzeć żadnemu z nas. I jeśli jeszcze kiedykolwiek przejdzie ci przez głowę błagalny frazes: „Ja nie chcę umierać!”, pomyśl, że to się nigdy nie stanie. I o ile będziesz spokojniejszy, nie wiedząc, co z tobą robią.
Autorka jest redaktor prowadzącą sPlay.pl – bloga poświęconego cyfrowej rozrywce.
Zdjęcia pochodzą z Shutterstock