Co pominęły media w sprawie prawa do bycia zapomnianym przez Google?
Nawet jeśli niedawny wyrok Trybunału Sprawiedliwości podzielił internautów, prawdziwy problem mają operatorzy internetowych wyszukiwarek, a przede wszystkim – bo to na nim skupi się cała uwaga – Google.
O sprawie przed kilkoma dniami pisał na łamach Spider’s Web Damian Jaroszewski. Wbrew prognozom ETS zdecydował się uznać istnienie „prawa do bycia zapomnianym” w oparciu o treść dyrektywy 95/46/WE dot. ochrony osób fizycznych w zakresie przetwarzania danych osobowych oraz art. 7 i art. 8 Karty Praw Podstawowych, która każdemu przyznaje m.in.
Internauci spierają się między sobą co do tego, czy wyrok Trybunału jest tak naprawdę początkiem ery cenzury internetu, czy też może narzędziem koniecznym i o wiele lat spóźnionym, które pozwoli wreszcie dać choć namiastkę kontroli nad internetowym wizerunkiem. Prawdopodobnie obie strony mają oczywiście dużo racji. Ale też w chwili wyrokowania nie było rolą Trybunału myśleć o potencjalnych konsekwencjach swojego orzeczenia, najważniejsza była jego zgodność z obowiązującym prawem.
Już sam wyrok w sprawie C-131/12 (a która w historii zapisze się zapewne jako Gonzalez vs Google) niesie kilka bardzo istotnych spostrzeżeń, które zostały przemilczane przez portale technologiczne w pierwszej fazie informowania czytelników o zakończeniu sprawy.
Po pierwsze - wyrok zauważa, iż współczesne wyszukiwarki internetowe w metodzie swojego działania przetwarzają dane osobowe.
Dotychczas taka interpretacja kombajnów przeszukujących internet budziła duże wątpliwości, również pracownicy Google dość stanowczo odcinali się od takiej hipotezy. Trybunał Sprawiedliwości podkreślił jednak, że gdyby przyjąć, że wyszukiwarki internetowe nie przetwarzają danych osobowych, to można by było powiedzieć, że cała dyrektywa 95/46 traci zastosowanie do większości przypadków i jako taka nie ma sensu.
Drugim istotnym spostrzeżeniem jest nazwanie w tym orzeczeniu Google administratorem danych osobowych,
czyli zgodnie z europejskim prawem „osobą fizyczną lub prawną, organem publicznym, agencją lub innym organem, który samodzielnie lub wspólnie z innymi określa cele i sposoby przetwarzania danych osobowych”. To bardzo niekomfortowa sytuacja dla Google, ponieważ polskie prawo, inspirowane europejskimi zaleceniami, bardzo rygorystycznie obchodzi się z administratorami danych osobowych, nakładając na nich szereg obowiązków informacyjnych, kontrolnych, administracyjnych, odpowiedzialnych za bezpieczeństwo, a wszystko we współpracy ze stosownym urzędem (w rodzimym wypadku – oczywiście - GIODO).
Trzecim spostrzeżeniem omawianego wyroku, za to ani trochę mniej ważnym, jest rozprawienie się Trybunału Sprawiedliwości z kwestią oddziałów Google w danych państwach
(co zapewne znajdzie zastosowanie też do wielu innych firm o zagranicznym rodowodzie). Przypominam, że w tle docelowej sprawy znajdowało się m.in. ustalenie czy odpowiedzialnym podmiotem jest Google jako takie, czy rodzimy oddział Google Spain, co dla giganta z Mountain View było niezwykle istotne, gdyż decydowało czy w ewentualnych bataliach prawnych będzie grał „u siebie” czy „na wyjeździe”. ETS pozostał bezlitosny zauważając, że Google (i każdy inny operator wyszukiwarki) przetwarza dane osobowe i podlega porządkowi prawnemu każdego państwa, jeżeli tylko ustanawia w danym państwie członkowskim oddział lub spółkę zależną, których celem jest promocja i sprzedaż powierzchni reklamowych oferowanych za pośrednictwem tej wyszukiwarki, a działalność tego oddziału lub spółki zależnej jest skierowana do osób zamieszkujących to państwo. Na takich zasadach Google funkcjonuje w wielu krajach UE, w tym w Polsce.
Czwarte spostrzeżenie dotyczy już samego „prawa do bycia zapomnianym”.
Jakkolwiek media dość poprawnie streszczają założenia tego pojęcia, bardzo często można spotkać się z nagłówkami pokroju „Google będzie musiało usunąć krzywdzące treści (…)”, „niewygodne informacje”, itd. Otóż wyrok w jasny sposób stwierdza, że stwierdzenie, iż takie prawo przysługuje, pozostaje bez związku z tym, czy zawarcie na tej liście wyników wyszukiwania danej informacji wyrządza szkodę tej osobie. Innymi słowy dotyczy on samego faktu powielania danych osobowych przez wyszukiwarkę, a nie naruszenia dóbr osobistych czy innego interesu zainteresowanego. Oznacza to, że w praktyce możemy usunąć wszystko, co jest powiązane z naszymi danymi osobowymi. Przypominam też, że dane osobowe to nie tylko imię i nazwisko, ale i np. adres IP.
Piąte spostrzeżenie również dotyczy publikacji prasowych, które często sugerowały, że newralgiczne treści będą usuwane z Google.
Może się tak zdarzyć, to jedna z potencjalnych metod. Ale wątpię, by niezadowolone Google zdecydowało się na coś takiego, a i sam wyrok pozostawia administratorowi wyszukiwarki dość spore pole manewru. Wyrok nie mówi bowiem o kasowaniu treści z bazy wyszukiwarki, a raczej o powiązaniu ich z konkretnymi słowami kluczowymi. Wygląda więc na to, że do określonych artykułów da radę dotrzeć, choć czasem będzie to utrudnione i trzeba będzie kroczyć okrężną drogą.
Szóste – ostatnie już – spostrzeżenie dotyczy opinii niektórych Czytelników odnośnie potencjalnej cenzury, polityków usuwających swoje afery, itd.
Również w tej materii Trybunał zachował zdrowy rozsądek, w pewnym sensie wyłączając z grona zainteresowanych osoby publiczne.
W skali orzecznictwa wyrok ten jest – to już moja zupełnie prywatna ocena – wydarzeniem roku. Może on zachwiać pozycją na arenie wyszukiwarek (te mniej popularne mogą być ignorowane przez usuwających dane, a przez to staną się głównym źródłem wyszukiwania niektórych informacji). To z kolei może utworzyć całą niszę i potencjał dla profesjonalnych „czyścicieli” sieci. Również nie chciałbym być w skórze Google, które będzie musiało zacząć się stosować do postanowień wynikających z wyroku.
Do niedawna próba usunięcia czegokolwiek z Google była tak bezproduktywna, że czasami łatwiej było walczyć z nim za pośrednictwem pozycjonowania, niż pojedynków z „systemem”. Po serii kilku pytań bezduszny automat decydował czy w ogóle jest zainteresowany naszym problemem – przeważnie nie był - a jeśli już, to następnie w oparciu o dowód osobisty zainteresowanego uruchamiał procedury, które trwały, trwały, trwały… i częstokroć również kończyły się fiaskiem.
Dlatego jestem niezwykle ciekaw jak Google, niewrażliwy zbiurokratyzowany gigant bez ludzkiej twarzy obsługi klienta, od strony technicznej poradzi sobie w sytuacji, gdy dane kasować musi. W Wielkiej Brytanii ponoć już spłynęły pierwsze wnioski, a to dopiero początek. Jeśli ktoś naprawdę nienawidzi dziś Unii Europejskiej, to nie są to nawet wybrani polscy czy rosyjscy politycy, tylko właśnie włodarze Google.
Jakub Kralka – prawnik, miłośnik nowych technologii, autor bloga Techlaw.pl – Prawo Nowych Technologii. Po więcej informacji na temat relacji prawa z mediami, internetem i elektroniką gorąco zapraszam na facebookowy fanpage Techlaw.pl oraz mój profil w serwisie Twitter!
Zdjęcia pochodzą z Shutterstock