REKLAMA

Gmail teraz z prawdziwym pushem na iOS. Tyle, czy to naprawdę powód do radości?

Mała rzecz, a cieszy, choć przy okazji pobudza do refleksji. Czy w dobie Google Glass, Siri, autonomicznych samochodów i 64-bitowego procesora w iPhonie 5S, taka malutka i prosta kwestia jak "prawdziwy push" w Gmailu na iOS musi czekać aż do 5 marca 2014 r. na wdrożenie? Niestety, coraz częściej to my konsumenci najbardziej cierpimy w wyniku zimnej wojny pomiędzy dostawcami ekosystemów technologicznych.

Gmail teraz z prawdziwym pushem na iOS. Tyle, czy to naprawdę powód do radości?
REKLAMA

Wczoraj w nocy Google zaktualizował Gmaila na iOS. Teraz aplikacja tej jednej z najpopularniejszych usług e-poczty w internecie obsługuje - uwaga uwaga - aktualizacje w tle, co oznacza, że nowa poczta będzie dostępna dla użytkownika momentalnie po otworzeniu aplikacji, nie trzeba czekać na jej pobranie.

REKLAMA
Gmail update

Szok, niedowierzanie. Prawdziwy XXI wiek.

Zanim jednak w komentarzach wybuchniecie przeraźliwym śmiechem, warto zastanowić się nad problemem.

Wszyscy wiemy o co tu chodzi - każdy z trzech głównych dostawców ekosystemów mobilnych: Apple, Google i Microsoft, dba przede wszystkim o to, by swoje usługi odpowiednio obsłużyć, oczywiście na własnym softwarze i hardwarze. Apple ma swój iCloud, Google usługi Google, a Microsoft też coś swojego (nie pamiętam aktualnych nazw, bo Microsoft zmienia je średnio dwa razy do roku). Przy okazji Apple ma iPhone'y, Google Androidy, a Microsoft Windows Phone'y.

Wszyscy oni chcieliby, żebyśmy używali tylko jeden rodzaj sprzętu: Apple odpowiednio zadba o nas (o ile w ogóle mając na względzie wyjątkowo słabe działanie iCloud) jeśli używamy świętej trójcy: MacBooka, iPhone'a i iPada. Google jeśli używamy smartfona i tabletu z Androidem. Microsoft jeśli używamy komputera PC i tabletu z Windowsem, oraz smartfona z Windows Phone.

Asus Transformer Book T100

Było lepiej

Jeszcze do niedawna przynajmniej Google prezentował lepszą postawę. Do czasu, gdy Google obsługiwał technologię Exchange ActiveSync, wszystko było ok. Gmail oraz Kalendarze i Kontakty działały idealnie nie tylko na Androidach, ale także na iPhonie i Windows Phone'ach.

Ale Exchange ActiveSync to technologia... Microsoftu, a że w ostatnich latach stosunki pomiędzy oboma firmami przypominają dzisiejsze relacje pomiędzy Polską a Rosją, to 30 stycznia 2013 r. Google ogłosił, że rezygnuje z obsługi tego standardu i przechodzi na IMAP (dla e-maila), oraz CalDAV (dla Kalendarza i Kontaktów).

Od tego czasu te trzy podstawowe usługi Google'a nie są dobrze zintegrowane zarówno z iPhone'ami, jak i - przede wszystkim w zasadzie - z Nokiami na Windows Phonie.

Kluczowa dla mnie (i pewnie dla milionów innych użytkowników) integracja Gmaila z bardzo dobra skądinąd systemową aplikacją pocztową w iOS rozsypała się niczym prezydentura Garretta Walkera w "House of Cards".

Do wczoraj Gmail na iOS był totalnie wykastrowany - integracja z systemową aplikacją do poczty e-mail odbywała się w... technologii Fetch (niczym w 1995 r.), a oficjalna aplikacja Gmaila na iOS nie obsługiwała synchronizacji w tle.

Wczorajsza aktualizacja Gmaila na iOS naprawia jedynie tę drugą bolączkę. Przywrócenia prawdziwej integracji Gmaila z iOS sprzed 30 stycznia 2013 r. już się raczej nie doczekamy.

Chcemy wyboru

REKLAMA

Absurd Gmaila na iOS dobitnie unaocznia fakt, że dobro konsumenta de facto nie liczy się dla dostawców ekosystemów. Google jest wstanie zdalnie sterować poruszaniem się samochodu po miejskiej dżungli, a nie jest wstanie zapewnić odpowiedniego działania Gmaila na smartfonie konkurencji. Apple szokuje rynek 64-bitowym procesorem mobilnym w iPhonie, a użytkownikom iCloud, którzy chcieliby korzystać z Nokii Lumia pokazuje środkowy palec.

Smutne to jest.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA