Wciąż jeszcze czekacie na rok Linuksa?
W takim razie zupełnie was nie rozumiem. Przecież trwa już cała epoka Linuksa, od dawien dawna. Otwarte oprogramowanie z pingwinem w tle ma się znakomicie i góruje nad Windowsem. Po prostu nie jest ono tak widoczne, jak sam Windows.
Nowy rok i jak zawsze to samo. Kiedyś w artykułach, potem na blogach, dziś media społecznościowe. „To będzie w końcu rok Linuksa!”. I nie ma w tym ani słowa nieprawdy. Nieścisłość leży gdzie indziej. Ten tekst powinien brzmieć: „to będzie kolejny rok Linuksa”.
Linux bowiem już od dawna nie jest niszowym projektem pewnego młodego delikwenta, który chciał sobie uprościć pracę z uniksową konsolą.
To prawdziwa potęga, przy której Windows to pryszcz. Ktoś słusznie zauważy, że przecież 90 procent komputerów osobistych wyposażonych jest w system Microsoftu. Tak, ale Windows jest instalowany na „pecetach”, bo tam się sprawdza wybornie. Ale elektronika użytkowa to nie tylko komputery osobiste.
Po pierwsze, najbardziej widoczne ostatnimi czasy: Android. Jest to akurat bardzo nietypowa dystrybucja linuksowa, ale jak najbardziej zalicza się do rodziny tego systemu operacyjnego. Android dziś dominuje w najdynamiczniej rozwijającym się aktualnie rynku elektronicznym. Tablety i smartfony z Androidem rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, zarówno (a wręcz szczególnie) w przypadku tanich urządzeń, jak i tych w kategorii premium.
Na dodatek drugie miejsce zajmuje iOS, czyli system, który co prawda ma niewiele wspólnego z Linuksem, ale należy, tak jak Linux, do rodziny systemów uniksowych.
Po drugie, stałe skojarzenie: serwery sieciowe. Tu, co prawda, rynek wygląda nieco inaczej, niż sobie niektórzy wyobrażają. Tu Microsoft i twórcy linuksowych serwerów toczą ze sobą równą walkę, którą wygrywa… Windows Server. Według danych IDC, na początku ubiegłego roku Linux kontrolował 23,1 proc rynku, zaś Microsoft 52,2 procent. Windows Server wygrywa, ale ciężko tu mówić o jakiejkolwiek dominacji.
Po trzecie, przeróżne specjalistyczne stacje robocze i superkomputery. A więc maszyny skrojone na miarę pod bardzo konkretne zastosowania i wysoką wydajność. Stacje renderujące, systemy przetwarzające dane, ze świeczką tam szukać systemu Windows. Bo on, z uwagi na swoją monolityczną strukturę, się do takich zadań, najzwyczajniej w świecie, nie nadaje.
Po czwarte, bardzo istotne: przeróżne peryferia. Windows Home Server i Windows CE znajdziemy raptem w kilku urządzeniach aktualnie obecnych na rynku. Większość NAS-ów, ruterów i tym podobnych funkcjonuje właśnie pod kontrolą pingwina-nielota. W większości przypadków Microsoft nawet nie ma rozwiązania, by móc konkurować na tym polu.
No i wreszcie komputery osobiste. Tu faktycznie Linux jest praktycznie pomijalny.
Co prawda Canonical nie tak dawno temu chwalił się, że Ubuntu ma już ponad 20 mln aktywnych użytkowników. To jednak kropla w morzu setek milionów. Tu dominują Windows i OS X (uniksowy, ale nie linuksowy system) i tu, faktycznie, Linux sobie kiepsko radzi.
Windows to potęga, owszem, ale mówienie, że Linux to nisza jest absurdalne. Firmy takie, jak Red Hat, są na rynku od lat i mają się świetnie. Faktycznie natomiast pingwinowy system coś nie chce trafić do laptopów „Kowalskich”. Tu możemy się rzeczywiście zastanowić, czemu w innych kategoriach Linux ma się tak dobrze, a czemu na tym jednym rynku praktycznie nie istnieje.
Wynikać to może z kilku czynników. Najważniejszym jest sama konstrukcja obu systemów. Linux to system modularny, składany z kolejnych klocków, które względnie dowolnie można do siebie dopasowywać i modyfikować. To właśnie dlatego odnosi on sukcesy na wyżej wskazanych rynkach. Twórcy dystrybucji linuksowych i producenci sprzętu mogą go skroić na miarę, dokładając istotne elementy i pozbywając się zbędnych. Po co stacji przetwarzającej dane obciążające pamięć moduły do obsługi dźwięku przestrzennego?
Po co się męczyć z dodawaniem modułów do Windows, skoro dużo łatwiej je integrować z Linuksem?
Z kolei za Windows odpowiada firma o gigantycznym zapleczu finansowym, a sam Windows nie ma setek odmian. Microsoft ma więc mocne argumenty za tym, by wejść na rynek masowy. Ma zaplecze finansowe, by wspólnie z producentami sprzętu (a zwłaszcza procesorów i kart graficznych) planować nowe generacje układów i systemu operacyjnego, i by móc zapewnić wszechstronne, kompatybilne z największą ilością oprogramowania, systemy partnerom OEM. Na tak głęboką współpracę z producentami sprzętu twórcy dystrybucji linuksowych nie mogą sobie pozwolić, z wielu różnych przyczyn.
Nie ma więc co czekać na rok Linuksa, bo od dawna trwa linuksowa dekada. A że Pingwin jest niszą na rynku komputerów PC? To prawda, ale na szczęście inny gracz, w formie OS X, mocno psuje krew firmie Microsoft. Linux góruje, tam, gdzie jego miejsce. I radzi sobie w tym fenomenalnie.
Zdjęcie King penguin colony pochodzi z serwisu Shutterstock.