Kody QR to porażka, którą nie zniechęcają się jej następcy
O śmierci kodów QR mówi się tak dużo i tak często, że czasem można się wręcz zdziwić, że widzimy je po raz kolejny w gazecie czy na opakowaniu produktu. Nawet jeśli jednak zgodzimy się z tezą, że nikt z nich nie korzysta, pozostaje jeden problem – brak jakiejkolwiek realnej alternatywy.
Dwuwymiarowe kody, składające się pozornie z chaotycznie rozrzuconych białych i czarnych powierzchni właściwie nigdy nie miały łatwego życia. Początkowo, w czasach kiedy mobilny internet nie był łatwo dostępny dla przeciętnego użytkownika, a o smartfonach w obecnej formie nikt nawet nie marzył, ich sens był praktycznie zerowy. Wszystko miało zmienić się wraz z mobilną rewolucją i faktycznie – zmieniło się. Kody QR wyszły z niszy, trafiając praktycznie wszędzie – do gazet, na billboardy, opakowania większości produktów, które możemy kupić, na bilety, przystanki i nawet metki ubrań.
Po pewnym czasie każdy, nawet jeśli nigdy z nich nie korzystał, wiedział co oznaczają te dziwne czarno-białe kwadraty.
Nie zmieniło się natomiast jedno – popularność kodów QR wśród użytkowników. W połowie zeszłego roku na rynku o jednym z najwyższych współczynników penetracji smartfonów, USA, do ich skanowania przyznawała się zaledwie 1/5 użytkowników. W Polsce te wyniki były nawet jeszcze gorsze, a w sieci furorę robiła m.in. strona gromadząca fotografie osób skanujących kody QR, na której mogliśmy odnaleźć dokładnie… zero zdjęć.
Skąd więc problem?
Zdecydowana większość osób wiedziała czym są kody, wiedziała co można za ich pomocą uzyskać, wiedziała jak je zeskanować i miała czym je zeskanować.
Mimo tego w większości przechodzimy obok nich całkowicie obojętnie. Powodów takiej sytuacji było mnóstwo i prawdopodobnie nawet w bardzo długim tekście nie udałoby się wymienić ich wszystkich. Umieszczano je w niewłaściwych miejscach (tam, gdzie nie dało się ich wygodnie i szybko zeskanować), nie optymalizowano adresów, na które nas prowadziły do przeglądarek urządzeń mobilnych (a przecież nikt laptopem nie skanuje QR) i nadużywano ich. Przede wszystkim jednak, nawet pomimo tego, że wszystkie kody QR są uniwersalne i odczytywane przez wszystkie przeznaczonego do tego aplikacje (a jest ich pod dostatkiem), właściwie żaden z producentów smartfonów czy systemu nie był w stanie zaimplementować mechanizmu ich odczytywania w wygodny sposób. Jeśli coś, co ma nam ułatwić życie przez skrócenie czasu potrzebnego na dostęp, wymaga uruchomienia aplikacji (a wcześniej jej pobrania – przy wielu kodach widnieje wciąż długa instrukcja pobierania odpowiedniego programu), utrzymania telefonu przez kilka sekund nieruchomo, to można śmiało powiedzieć, że pomysł jest nietrafiony, a rozwiązanie martwe na starcie.
Mimo wszystko tak się do końca nie stało. Kody QR możemy nadal oglądać w takich samych lub nawet większych ilościach niż wcześniej, niezależnie od tego, jak wielu ekspertów i użytkowników powie, że jest to rozwiązanie pretendujące do miana jednego z największych niewypałów w historii współczesnych technologii. Powód?
Brak konkurencyjnych rozwiązań. Może to wydać się dość śmieszną tezą w dzisiejszych czasach, ale trzeba z bólem przyznać, że tak właśnie jest.
Od momentu wprowadzenia kodów QR niemal dokładnie 20 lat temu, na rynku nie pojawił się żaden pomysł, który byłby w stanie całkowicie wyprzeć „kwadraciki”, nawet jeśli co kilka miesięcy możemy przeczytać o nowym „zabójcy” tej technologii.
Jako najbardziej oczywiste rozwiązania zastępujące QR najczęściej podawało się oczywiście NFC, pozbawione większości ich wad.
Nie musieliśmy uruchamiać aplikacji, nie musieliśmy celować telefonem w oddalony obiekt i modlić się o złapanie ostrości, nie musieliśmy nawet odblokowywać telefonu – wystarczyło dotknąć nim odpowiednie punktu i wszystko działo się niemal całkowicie automatycznie. Z drugiej jednak strony niezbędny był fizyczny kontakt z plakietką NFC, co powodowało, że jego zastosowanie w wielu miejscach, szczególnie tych zatłoczonych, było bezcelowe – kod QR można zeskanować bez większych problemów nawet z dużych odległości.
Podobnie jak i inne alternatywne technologie, NFC miało jeszcze inną wadę – koszt. Wydrukowanie kodu QR nie kosztuje nic, szczególnie jeśli upycha się go na i tak już zadrukowanej dookoła powierzchni. Kod QR mógł sobie wydrukować każdy – czy to na specjalnym eleganckim papierze, czy na najzwyklejszej kartce z drukarki. Można go było nawet wyświetlać na ekranie swojego telefonu czy na ekranie komputera – zawsze pozostawał czytelny i zdatny do użytku, a jeśli ktoś fizycznie go uszkodził, można było bez większych kosztów wydrukować nowy. Plakietki NFC natomiast darmowe już nie są i, zwłaszcza jeśli zamawiamy ich niewielką liczbę, mogą być stosunkowo drogie. Wygrywają z QR wprawdzie możliwością przeprogramowania w dowolnym momencie, ale co stoi na przeszkodzie, żeby niemal za darmo wydrukować kolejny kod? Za to gdy przyjdzie nam uzupełnić zapasy 100 czy 1000 uszkodzonych lub skradzionych plakietek, tak wesoło już nie będzie.
Podobny problem może mieć hit ostatnich miesięcy – iBeacon, który z kolei ma się okazać zabójcą dla NFC, czy konkurencyjny Gimbal od Qualcomma. Obydwie platformy mają gigantyczne możliwości, przenosząc interakcje z klientami na zupełnie nowym poziom, ale ponownie odstraszając ceną w porównaniu do kosztów „wyprodukowania” kodu QR. Owszem, patrząc obiektywnie ich ceny nie są wcale wygórowane, ale czy wyobrażamy sobie obecność plakietki NFC na każdym kartonie soku, albo iBeacona w każdym, nawet małym sklepie?
Nie, w związku z czym całkiem spora część rynku reklamowego nadal pozostaje dla QR niezagrożona.
To oczywiście nie koniec prób, choć spora część pozostałych jest nie tyle zupełnie nowym standardem i pomysłem, co rozwinięciem idei QR Code lub powiązania jej z NFC i podobnymi. Czy ktoś jednak widział kiedyś na żywo praktyczne zastosowanie Touchcode? Czy ColorSync ma podobne szanse na odniesienie sukcesu? Czy ktokolwiek słyszał o SnapTag? Jak skończył Microsoft Tag? MaxiCode, Data Matrix, EZ Code i wiele, wiele innych można też zaliczyć do kategorii „ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”.
Tymi porażkami wydają się jednak nie zrażać kolejni producenci, których produkty po raz kolejny, aż do znudzenia, okrzykiwane są następcami przestarzałej technologii.
Najnowszy przykład? Clickable Paper, przygotowany przez firmę Ricoh, który niedawno zyskał uwagę mediów. Tyle tylko, że idea rozpoznawania przedmiotu znajdującego się na fotografii i przypisywania do niego określonych akcji (np. zakupu sfotografowanej gazety) nie jest niczym nowym i takie samo rozwiązanie od lat oferuje Google w Google Goggles, które również nie zdobyło raczej miłości użytkowników na całym świecie. Kolejna aplikacja, która powinna zaoszczędzać nam czas, a której trzeba się nauczyć, kolejna idea, którą trzeba zrozumieć – łatwo domyślić się jak można określić tego typu przedsięwzięcie.
Wniosek jest w tym momencie dość prosty. Kodów QR nie pozbędziemy się jeszcze przez bardzo długie lata z dość prostych powodów – są znane praktycznie wszystkim, każdy może je odczytać i przede wszystkim ich wprowadzenie kosztuje grosze lub nawet nic nie kosztuje. Mają swoje wady, owszem, mają ich pod dostatkiem, ale mają je też i inne formy łączności produkt/reklama – telefon i, co równie istotne, niekoniecznie następcy QR rozwiązują problemy swojego poprzednika. W niektórych dziedzinach (publikacje internetowe, nadruki na opakowaniach, biletach, etc.) dla czarno-białych kwadratów nie ma żadnej realnej alternatywy i jeszcze długo nie będzie. Nowe technologie często porównywane są z tytułowym weteranem mocno na siłę, nie rywalizując nawet o tę samą część rynku. Jak w takiej sytuacji mogą mu chociaż trochę zagrozić?
Nawet jeśli wyprą go z kilku kategorii, nadal pozostanie kilkanaście, gdzie usuwając kod możemy co najwyżej zastąpić go linkiem, czyli powrócić do starych czasów.
Istnieje jednak jeszcze inna zbiór projektów, które w przyszłości, zwłaszcza biorąc pod uwagę obecny kierunek rozwoju rynku mobilnego, będzie mogła wyprzeć w pewnym sensie QR również i z tych miejsc. Mowa oczywiście o rozszerzonej rzeczywistości, choć raczej nie oglądanej na smartfonach (niezbyt wygodne, zwłaszcza przy ich obecnych rozmiarach i jednocześnie relatywnie małych wyświetlaczach), ale na wszelkiego rodzaju inteligentnych okularach w stylu Google Glass. Jedno spojrzenie na produkt, może jedno dodatkowe kliknięcie i już możemy zobaczyć najważniejsze informacje na jego temat w stylu znanym z aplikacji Blippar, a w szerszym zastosowaniu – z programów takich jak Wikitude czy Layar.
Do tego czasu jednak, czy tego chcemy czy nie, kody QR będą nam stale towarzyszyć. Może ktoś pójdzie w końcu po rozum do głowy i będzie stosował je tam, gdzie ich miejsce i narzekania na nie w końcu ucichną? Pytanie jeszcze, jaki procent użytkowników je skanujących można będzie uznać w końcu za sukces? 50%? 90%? Może jednak te 20% przy mikroskopijnych nakładach finansowych to jednak nie taki zły wynik?
Zdjęcie Macro view of smartphone scanning QR code for shopping pochodzi z serwisu Shutterstock