Google sobie grabi u Grabca. Na piątkę z "Plusem"
W zeszłym tygodniu pojawiła się aktualizacja aplikacji Google Plus. Wprowadza kilka miłych usprawnień, jak dostęp z poziomu serwisu do zdjęć z Dysku Google i wygodne odświeżanie listy ostatnich statusów. Ale patrząc na ostatnie ruchy Google nie mogę oprzeć się wrażeniu, że serwis społecznościowy giganta jest nam wciskany na siłę. Nawet jakbym chciał się ucieszyć z aktualizacji i portal ten polubić, to nie umiem.
Google Plus miał być konkurencją dla Facebooka, a stał się, jak to czasem go lubię przekornie określać, miastem duchów. Oczywiście zaraz podniesie się larum, że użytkownicy są, tworzą zamknięte społeczności, a postów nie widać przez takie, a nie inne ustawienia prywatności. Serio, ja to wszystko wiem, zresztą sam z serwisu okazjonalnie korzystam. Ale spójrzmy prawdziwe w oczy - Google Plus w przewidywalnej przyszłości nie ma żadnej szansy nawet w małym stopniu podkopać pozycji serwisu Marka Zuckerberga. To niszowy serwis dla geeków, nie dla mas, kropka.
“Dla dobra użytkowników”? No nie do końca!
Od początku było wiadomo, że Google Plus to ogromny projekt. Konto w tym serwisie ma spinać w jedną tożsamość do tej pory tak naprawdę osobne konta użytkownika we wszystkich innych usługach giganta. Założenia świetne, ale co z tego. Użytkownicy tej wizji nie kupili. Tak po prostu. Miliardy ludzi nadal statusy lajkuje, zamiast klikać +1.
W przeszłości Google powiedziałoby sobie “no, trudno, znów się nie udało”, zamknęło interes i przeprosiło za zamieszanie. Dokładnie to stało się z projektami, żeby daleko i zbyt dawno nie szukać, Wave i Buzz. Tak samo traktowane są dziś wszystkie inne, mało rentowne usługi, z Czytnikiem Google na czele. Nie ma zysków, nie ma użytkowników, nie ma rozwoju - projekt leci na śmietnik historii. Ale ten sam los nie spotka Google Plus, oj nie.
Plus żyje swoim życiem, a Google ostatnio czego się nie dotknie, to podpada użytkownikom. Owszem, Ci użytkownicy to relatywnie małe grupy, zwłaszcza w porównaniu do ilości osób korzystających z najpopularniejszej na świecie wyszukiwarki. Kto by się tam przejmował, że tu obrazi się kilka milionów miłośników zamkniętego Czytnika, a tam popsioczą na złego giganta nieliczne osoby korzystające aktywnie z usługi Lokalizacji w Mapach. Nikt nie zauważy, że gdzie indziej zapłacze kilka(dziesiąt) milionów posiadaczy smartfonów z Windows Phone, bo odebrany im został wygodny dostęp do “oficjalnego” YouTube’a.
Patrząc na skalę działań giganta, firma z Mountain View nie ma się czym przejmować. I ja to w sumie rozumiem - darmowe usługi, Google ma prawo rozporządzać nimi jak tylko chce. Tylko się zastanawiam, czy w Mountain View nadal błądzą na granicy dobrego smaku, czy już dawno ją przekroczyli?
Google, uszczęśliw mnie na siłę!
Nie jest sztuką podstępem “zmusić” użytkownika, aby korzystał z serwisu, którego sukces firmie jest potrzebny. Ba, ta strategia może nawet przynieść za rok, dwa albo pięć niezłe efekty. Ale przykro patrzeć, że gigant ucieka się do takich “niecnych” praktyk. Do tej pory popularne produkty broniły się same. Wyszukiwarka, Gmail, Chrome, Android - nikt ludzi do korzystania z nich nie zmusza, uwielbiają je sami z siebie.
Problem w tym, że to Google potrzebuje nas i naszych danych w Plusie, a nie my potrzebujemy Plusa. I tu jest pies pogrzebany Użytkownicy wolą Facebooka, bo się do niego przyzwyczaili. Wciskanie Plusa na siłę jeszcze dodatkowo zniechęca. Przykłady? A proszę bardzo.
Google Plus z butami i bez pytania trafia do najbardziej podstawowych usług giganta. Na pierwszy ogień poszły moje kontakty. W Gmailu z dnia na dzień pojawiły mi się kręgi, a wpisy w książce adresowej same, automagicznie, zostały uzupełnione o nowe informacje. O zdanie mnie nikt nie pytał, a w rezultacie ląduje tam każda głupota, jaką moi znajomi wklepali sobie do profilu. Na szczęście takich przypadków jest mało, więc zagryzam zęby i o tym nie myślę.
Idę dalej - kalendarz. Poważne narzędzie. Nie wiem jak teraz, ale na początku wprowadzenia Wydarzeń w Google Plus trafiały do mojego kalendarza z marszu wszystkie zaproszenia od ludzi, których nawet z awatara nie kojarzę. Jak chciałem sprawdzić w swoim wirtualnym skoroszycie, na którą mam umówione jutrzejsze spotkanie, to powitał mnie spam w czystej postaci. Efekt? Wyłączyłem powiadomienia o wszelkich zaproszeniach i usunąłem Plusa z Facebooka.
Co jeszcze? Aha, GTalk. Zniknął z dnia na dzień, razem z całą moją listą kontaktów. Google udostępniło niedorobiony komunikator Hangouts, w którym mogę rozmawiać z całą moją trójką znajomych, którzy na Plusie założyli konto. Tak mnie zachęcili, że przeniosłem prawie całą komunikację na Facebooka. Good job.
Z dobrej usługi to ja sam będę chciał korzystać
Przykłady takich działań można mnożyć. Mnie osobiście najbardziej zabolało, że Google dążąc do popularyzacji Plusa wykastrowało Mapy. Może z mało popularnej, ale jednak bardzo przydanej funkcji: Współrzędnych. W oryginale nazywa się Latitude. Jej zadaniem było wyświetlanie podczas korzystania z aplikacji Google Maps awatarów wybranych znajomych. Genialne i przydatne, ale funkcja zniknęła z nowych map. Na pytania: Piotrek gdzie jesteś mogłem odpowiedzieć bez stresu “nie mam zielonego pojęcia, ale sprawdź sobie adres w mapach”.
Teraz opcja znikła. Ale gigant uspokaja i obiecuje - idź do Google Plus, tam znajdziesz to samo! Guzik nie to samo, nawet po ostatniej aktualizacji. Przeglądając zwykłe mapy nie widzę już znajomych, a w aplikacji Google Plus nie wyznaczę odrazu trasy rowerem, nie podejrzę adresu i nie wejdę do trybu Streetview. Nie wyślę też prośby o odświeżenie lokalizacji, gdy widzę że osoba od trzech godzin jest nieaktywna, nie sprawdzę pozycji przez przeglądarkę. Wreszcie nie zobaczę już na mapie kumpla, który nadal ma Nokię z Symbianem, bo Plus wspiera tylko Androida i iOS.
Lokalizacje w Google Plus? Projekt martwy, zanim się narodził. Gdy były w mapach, często ludzie wpadali na to przypadkiem i stwierdzali “o, jakie fajne, przyda się!”. A do Google Plus zajrzy pewnie jedna na sto osób, która mogłaby zainteresować się Latitude z poziomu map. A to i tak pewnie przez przypadek.
I tak szczerze, czy ja naprawdę mam duże wymagania?
To wszystko mogłem robić przez ostatni rok, ale po włączeniu Latitude do Plusa mam niby to samo, ale znacznie gorzej. Czy to ma mnie i wszystkich innych użytkowników współrzędnych zachęcić, żeby korzystać z Google Plus częściej? Jeśli tak, to mam złą wiadomość. Halo, Google: To nie działa!
Ale wracając do początku wpisu: aktualizacja aplikacji Google Plus na Androida jest super, bo wprowadza usprawnienia interfejsu. Ale jak się do tego uśmiechnąć, gdy jednocześnie znów atakuje mnie ten nieszczęsny Plus nową ikonką w menu Androida. Czy naprawdę jego twórcy są już aż tak zdesperowani, że chcą nam wciskać na nową ikonkę z podejściem “a nóż ktoś się nabierze i kliknie z ciekawości?”
Ja już się nabrałem i sparzyłem o jeden raz za dużo.