Piotr Lipiński: JAK ZNIENAWIDZIĆ ANDROIDA, czyli smart inaczej
Chcesz udowodnić komuś, że Android to beznadziejny system? Nic prostszego. Chińczycy wyprodukowali w tym celu specjalne urządzenie.
Co zrobić, kiedy mamy kilkuletni płaski telewizor, ale bez aplikacji internetowych? A sąsiad mało, że za swój zapłacił mniej, bo kupił później, to jeszcze się chwali, że jego to Smart TV?
Rozwiązania są dwa
- kupić nowy telewizor, żeby sąsiada ostatecznie krew zalała. Albo sięgnąć po coś znacznie tańszego - androidowy „gwizdek”, który chce być smart.
Kiedy pierwszy raz przeczytałem o tym urządzeniu, przecierałem oczy ze zdumienia. Urządzenie o wielkości między przerośniętym pendrivem a smartfonem Galaxy Mini. Podłączamy je bezpośrednio do wejścia hdmi w telewizorze i w ten sposób uzyskujemy Android TV. Uzbrojony w wi-fi, a więc z możliwością instalowania aplikacji z Google Play! Czyli da się uruchomić odtwarzacze TVP, TVN, IPLA i oglądać filmy nawet w rozdzielczości HD. A to wszystko za jedyne 300 zł! Pomyślałem, że to błąd, pewnie chodzi o 300 dolarów. Ale jednak nie - kupimy to niesamowite z opisu urządzenie właśnie za niespełna trzy stówy. Za tyle dostaniemy „gwizdek” z dwurdzeniowym procesorem i bezprzewodową małą klawiaturą. Kliknąłem „kup teraz”.
Urządzenie zwane Measy przybyło. Pierwsze wrażenie - znakomite. W związku z panującą modą na unboxing informuję, że pudełko Measy mogłoby się stać przedmiotem zazdrości znacznie droższych urządzeń. W środku wystarczające wyposażenie - krótki przedłużacz hdmi, kabel, który możemy podłączyć do usb w telewizorze, aby uzyskać zasilanie. Tym samym kablem możemy podłączyć osobny zasilacz - niestety jego sześcienny kształt uniemożliwia bezpośrednie wpięcie do gniazdek z uziemieniem. Właśnie przypominamy sobie, że na świecie nie tylko ludzie różnią się kolorem skóry, ale też gniazdka elektryczne otworami, wypustkami i bolcami.
Samo Measy wygląda bardzo solidnie.
W żadnym razie nie kojarzy się z chińską tandetą. Może tylko przeszkadzać biały, dostępny w Polsce kolor urządzenia. Przy niektórych telewizorach powieszonych na ścianie da się go dostrzec na tle czerni wszechobecnej w obudowach tv. Ale to w gruncie rzeczy żaden problem - po kilku godzinach prób używania i tak człowiek ma ochotę wyrzucić urządzenie przez okno. W instrukcji obsługi przeczytamy ostrzeżenie: „Nie zaleca się rzucać, zgniatać lub łamać odtwarzacza co może prowadzić do nieodwracalnych uszkodzeń mechanicznych”. Niestety, Android TV nie nadaje się do niczego innego, niż zgniatanie, łamanie i doprowadzanie do nieodwracalnych uszkodzeń.
Idea Smart TV jest taka: podłączamy nasz telewizor do Internetu i dzięki temu możemy korzystać z walających się tam materiałów. Na przykład obejrzeć na YouTube'ie „Hardkorowego Koksa” lub ojca Rydzyka. Chyba że się mylę i Smart TV to tylko pomysł producentów, żebyśmy mieli jeszcze jedną nalepkę do zerwania z najnowszych telewizorów.
Z Google Play ściągam więc na Measy odtwarzacz TVP. Trwa to niemiłosiernie długo jak na niewielką przecież aplikację. Kilkadziesiąt razy wolniej, niż na każdym innym sprzęcie u mnie w domu! Wszystkie smartfony i tablety dają sobie z tym radę bez problemu. Measy - nie.
Aplikację udaje się uruchomić, a po dłuższej chwili oczekiwania załadować listę filmów. Wybieram odcinek serialu „Rodzinka”, bo sam go niekiedy, nie wstydzę się przyznać, oglądam. No i czekam. Film się ładuje, ładuje. Idę zrobić kawę. Potem biorę prysznic. Po kilku minutach wreszcie jest - pojawia się pierwszy kadr. I nawet odtwarza! Tyle, że jakieś dziesięć sekund. A potem zatrzymuje grożąc, że łącze jest zbyt wolne.
Właściwie To Fakt: objawia się dramatyczna prawda - urządzenia z Android TV mają potworny problem z obsługą wi-fi. Piszę urządzenia, bo po zakupie swojego na Allegro pożyczyłem też od kolegi jego „gwizdek”, szybszy i sprowadzony prosto z Chin. Obydwa z wi-fi radziły sobie jak niemowlak z prowadzeniem samochodu. Nawet pojechałem z nimi do mamy, że wypróbować również na jej telewizorze i standardowym sprzęcie neostradowym. To był dobry pomysł: zjadłem smaczny obiad. Ale Smart TV nie zmądrzało. I u mnie, i u niej było tak samo. O ile pingi i prędkość wysyłania osiągały rozsądne wyniki, to przy ściąganiu danych nie udało się przekroczyć jednej piątej prędkości łącza. I to tylko wówczas, gdy w akcie desperacji sięgnąłem po kolejny router (w sumie już trzeci), tym razem starego Linksysa, w którym wyłączyłem szyfrowanie i podetknąłem go niemalże pod nos Measy - ustawiłem urządzenia niespełna metr jedno od drugiego. Pozwoliło to obejrzeć materiały z IPLA w najniższej rozdzielczości. Kiedy włączyłem szyfrowanie, prędkość spadała koszmarnie i można było co najwyżej pooglądać androidowe systemowe ikony.
Podobno na forach jest na to tajemna recepta:
zmienić kanały w sieci wi-fi albo splunąć trzy razy przez lewe ramię. Nie skorzystam. Kupując telewizor nie zmieniam elektrowni, żeby mu lepiej prąd pasował. Zresztą już to dawno temu przerabiałem: kanały w sieci mam dobrane tak, żeby mi sąsiedzi ze swoim wi-fi nie mącili.
Czas pograć.
33 megabajtów Andry Birds ściągało się 7 minut! Co i tak nie ma znaczenia, bo granie przy pomocy chińskiej klawiatury przypomina balet w kaloszach. Mój nastoletni syn nie wytrzymał pięciu minut - lepszego testu na „grywalność” nie znam.
Bezprzewodowe klawiaturki sprawdziłem również dwie - jedna do obsługi ma touchpada. Jak ktoś chce zerwać skórę z palca, to szczerze polecam. Druga to „mysz powietrzna” - machamy jak kontrolerem wii, a na ekranie przesuwa się kursor. Pod warunkiem, że celujemy gdzieś w boczną ścianę, bo jak trafiamy w telewizor, to jakoś to działać nie chce.
Ultra płynne odtwarzanie HD, jak głosi reklama? Chyba autor miał na myśli filmy o objętości odpowiadającej dyskietce High Denisity.
Na koniec sprawdziłem jeszcze odtwarzanie z karty pamięci - Measy obsługuje MicroSD. Ktoś mógłby zabrać film na karcie włożonej do Measy i pójść do kolegi - może to okazać się wygodniejsze niż maszerowanie z pendrivem.
Działa, pod warunkiem, że kolega lubi, jak film się klatkuje. Płynność HD przypomina najstarsze filmy Chaplina. Z filmami HD na karcie dawał radę tylko „gwizdek” mojego znajomego, ten prosto z Chin i z lepszym procesorem.
Wychowałem się - czy też zostałem wychowany - w latach PRL-u, nie powinno mnie więc zbytnio dziwić, że coś nie działa. Chińskie „gwizdki” przypomniały mi te odległe czasy. Życie jest jednak zbyt krótkie, by toczyć kilkudniową walkę z Android TV.
Przemyślenie ogólne jest takie:
obawiam się, że to problem otwartości systemu. Kupując sprzęt Apple możemy co najwyżej przepłacić - ale będzie działał. W zasadzie nie czytając specyfikacji możemy poprosić w sklepie o najnowszy.
Inwestując w cokolwiek z Androidem możemy wydać mniej, ale potrzebujemy więcej czasu na sprawdzenie, co kupujemy. I niestety ryzykujemy, że co prawda będzie taniej, tyle, że będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Możemy kupić w rozsądnej cenie świetnego Nexusa 7, przyzwoitego Samsunga Galaxy Mini II, ale też stracić kasę na beznadziejne Android TV.
I nie jest to wcale kwestia ceny. Android TV jest tylko na pierwszy rzut oka tani. Kiedy weźmiemy pod uwagę niedrogie androidowe telefony na wolnym rynku, odliczymy od nich to, co najdroższe - czyli ekran, baterię i kamerę - to cena „gwizdka” w żadnym razie nie okaże się okazyjna. Jeśli Measy jest smart, to ja jestem Angelina Jolie.
Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na www.piotrlipinski.pl. Żartuje ze świata na www.twitter.com/PiotrLipinski. Nowy ebook „Humer i inni” w księgarniach Virtualo – goo.gl/ZaNek Empik – goo.gl/UHC6q oraz Amazon - goo.gl/WdQUT oraz Apple iBooks – goo.gl/5lCGN
Zdjęcia: aliexpress.com, shc.hu