Perły z lamusa: Knights & Merchants
Było wiele wybitnych gier strategicznych w historii, ale nad kilka wielkich RTS-ów zawsze przedkładałem Knights & Merchants. Nic nie poradzę, to była miłość od pierwszego wejrzenia.
Zaczęło się od wersji demonstracyjnej, opublikowanej na jednym z krążków w CD-Action. Znałem to demo na wylot, naprawdę. Jego się chyba nawet nie dało przejść, kiedyś prawie nam się udało i po ośmiogodzinnej sesji, przeciwnicy ostatecznie umarli z głodu (można powiedzieć, że wygrałem wojnę ekonomiczną) i wtedy... gra się zawiesiła.
Na szczęście wkrótce potem wpadła mi w ręce pełna wersja Knights & Merchants: The Shattered Kingdom. Tak się złożyło, że pod koniec lat 90-tych gra gościła w wielu domach. Będąca owocem niemieckiej Joymanii produkcja, w naszym kraju rozeszła się za sprawą TopWare w rewelacyjnej cenie 49 złotych. Wówczas przeciętne gry kosztowały mniej więcej trzy razy tyle, więc chcąc nie chcąc, K&M dzięki okazyjnej cenie zdobyła sporą popularność. To zresztą znamienne, że gra najlepiej znana jest właśnie Polakom i Niemcom, przy znikomej popularności za oceanem.
To zupełnie niesprawiedliwe postawienie sprawy.
Często nazywana "klonem Settlersów", Knights and Merchants zdawała się przerastać pod wieloma względami mistrza. Już sama historia opowiedziana w grze była niezwykle ciekawa. Niepokorny syn króla buntuje się i z garstką mało lojalnych magnatów dokonuje rozbioru królestwa. W tym momencie gracz wciela się w postać bliskiego przyjaciela monarchy, któremu pozostał już tylko jeden wierny (i właśnie oblężony) bastion. Sytuacja jest - delikatnie rzecz ujmując - dramatyczna.
Zaczynamy na maleńkiej wyspie, korzystając z kilku dostępnych oddziałów musimy odeprzeć atak wroga, który jest właśnie w trakcie łupienia miasta. Następnie mamy tylko kilkadziesiąt minut na odbudowanie osady i stworzenie nowych jednostek, ponieważ z północy nacierają potężne posiłki. Pierwsza misja od razu rzuca nas w wir akcji. Takich misji jest kilkanaście, choć w kolejnych mamy nieco więcej swobody i spokoju. Przeważnie zabawa polega na zbudowaniu miasteczka od samego początku. Tutaj decydują typowe zależności ekonomiczne, a więc aby istniał tartak, musi istnieć też drwal - i tym podobne. Całość - podobnie jak w Settlersach - opiera się na surowcach. Ale - moim zdaniem - zrobiono to ciekawiej niż w grze Blue Byte.
Ponadto wielkim atutem Knights & Merchants były sceny batalistyczne. Swego rodzaju gratką był fakt, że jednostki zróżnicowano dość solidnie na kilkanaście różnych grup, istniały też preferencje dot. walki (na konnicę najlepiej było wysyłać halabardzistów, itd.). Gra wykorzystywała też różnorodność terenu. Gwarancją wygranej walki byli łucznicy rozmieszczeni na pagórkach, oczywiście solidnie ochraniani przez najmniej istotnych żołdaków. Co kilka misji polegających na budowaniu osady, autorzy serwowali misję, która była jedną wielką bitwą i trzeba było się tam wykazać solidnym zmysłem taktycznym. Byłem wtedy młody, ale wydaje mi się, że nawet z perspektywy dorosłego gracza gra była po prostu... trudna.
Nic to. Kochałem ją.
Choć w tamtym czasie wypadało czcić Age of Empires, StarCrafta albo WarCrafta II, zawsze miałem w sercu właśnie Knights & Merchants. Był to zresztą złoty okres gatunku RTS. Po latach wydano jeszcze kontynuację zatytułowaną The Peasant Rebelion, ale ze względu na błąd gry uniemożliwiający zapisywanie, nie udało mi się do niej przysiąść na dłużej.
Jakiś czas temu kupiłem sobie Knights and Merchants na GOG. Niestety, gra - mimo atrakcyjnej grafiki - nie wytrzymała próby czasu. Pozostały tylko piękne wspomnienia.