Dzięki nowym funkcjom w iOS, Apple zmusza mnie do przesiadki z Chrome na Safari na Maku
Wszędzie nadal głośno o iPhonie 5 oraz o najnowszej wersji oprogramowania dla urządzeń Apple – iOS. Wczoraj podsumowaliśmy historię tego mobilnego systemu operacyjnego, dziś Przemek zaprezentował jego działanie na leciwym iPhone 3GS. Dla mnie iOS 6 okazał się pewną pułapką, która jeszcze bardziej zamknęła mnie w szponach Apple'a.
Wraz z nową wersją systemu iOS odnowiona została przy okazji mobilna przeglądarka Safari. Dostała ona m.in. tryb pełnoekranowy na iPhone, jeszcze szybszy silnik i kilka mniejszych udogodnień. Najważniejszym jednak elementem jest synchronizacja otwartych kart po iCloud, która - jak okazało się w moim przypadku - ma niebagatelne znaczenie także w kontekście stacjonarnego systemu operacyjnego.
To bardzo wygodne rozwiązanie umożliwiające naprawdę szybkie przełączanie się pomiędzy przeglądanymi stronami na urządzeniach, szczególnie wygodne przy pracy blogera. Surfując przy śniadaniu na iPadzie wreszcie nie muszę wysyłać linków e-mailem lub dokonywać innych kombinacji. Oczywiście podobną funkcję posiada także przeglądarka Chrome nieograniczająca się jedynie do urządzeń z nadgryzionym jabłkiem.
Niestety przez swoje sztywne reguły Apple nie umożliwia ustawienia Google Chrome jako domyślnej przeglądarki na swoich urządzeniach mobilnych. W ten sposób zamiast dostosować telefon i tablet do swoich upodobań, zdecydowałem się poddać i ustawić Safari jako domyślną przeglądarkę na Maku.
To ważna decyzja, wszak właśnie na przeglądarce internetowej koncentruje się znacząca część mojego czasu spędzanego przy komputerze. Jednak ze względu na niekorzystanie ze zbyt dużej liczby wtyczek nie miałem większych problemów, by moja decyzja była niemal natychmiastowa.
Samo Safari działa sprawnie a dodatkowe funkcje, jak czytelnia oraz synchronizacja kart, są naprawdę ważnymi dodatkami. Uwidaczniają one przede wszystkim fakt, że Apple coraz mocniej zamyka swój ekosystem, ale też jednocześnie daje użytkownikowi niezbędne narzędzia już z systemami.
Z Safari korzystam od kilku godzin, jednak już po kilkunastu minutach zostałem zmuszony do instalacji Flasha. Choć bez rozwiązania Adobe internet wydaje się być bardziej przejrzysty, to jednak brak możliwości łatwego dostania się chociażby do repertuaru kina trochę mnie poirytował. Punktem kulminacyjnym był natomiast YouTube, który owszem wyświetla filmy w HTML5, ale tylko te, które nie wyświetlają reklam, a takich jest coraz mniej.
Nie wiem czy Safari już na stałe pozostanie moją domyślną przeglądarką. Wiem natomiast, że wersja dołączona do Mountain Lion jest wreszcie używalna i z powodzeniem może konkurować z Google Chrome, a szybka synchronizacja kart pomiędzy urządzeniami jest tym, co mnie najbardziej interesuje.
Jedną funkcją oraz blokadami Apple "wymusił" więc na mnie bardzo istotną decyzję, jeśli chodzi o mój codzienny warsztat. Czy będzie to rzeczywiście słuszna decyzja, to zapewne wkrótce się okaże. Pokazuje to jednak dobitnie, jak obecnie technologiczni giganci chcą nas za wszelką cenę utrzymać w jarzmach swoich ekosystemów.
Czasem nawet takie drobne udogodnienia sprawiają, że stajemy się zależni od jednej firmy.