Nieporadność Koreańczyków i stoicki spokój Nadgryzionego Jabłka - czyli drugi dzień procesu Apple vs. Samsung
Drugi dzień rozprawy Apple kontra Samsung już za nami. Do werdyktu wciąż daleko, ale zaczyna się robić bardzo gorąco. Obie strony nie przebierają w słowach, zdradzając przy okazji najskrytsze swoje tajemnice.
Skandal, jaki wywołał Samsung pierwszego dnia rozprawy, jak można było się domyślić, został wykorzystany przez Apple’a. Dla tych, którym nie chce się czytać wpisu, krótkie przypomnienie: Samsung zaprezentował przygotowane przez siebie dowody mediom, przez co, w efekcie, zostały odrzucone przez sąd.
John Quinn, przedstawiciel prawny Samsunga, złożył na początku rozprawy dokument, potwierdzający, że dowody nie wyciekły do mediów, a zostały przez niego im przekazane. Domaga się też wyjaśnień czemu te dowody, być może kluczowe dla losów rozprawy, zostały przez sąd odrzucone. Zapewnił przy okazji, że ich prezentacja w prasie nie miała na celu wpłynąć na ławę przysięgłych. Uważa też, że „mocna krytyka Apple’a tych działań” jest „poniżająca i godzi w jego dobre imię”.
Apple faktycznie użył mocnych słów. Co więcej, uważa, że rozprawa powinna być zakończona. Zdaniem prawników reprezentujących Nadgryzione Jabłko, Samsung już nieraz manipulował dowodami i je niszczył i „najwyższy czas, by sędzia Lucy Koh przyznała Apple’owi prawo do pobrania odszkodowania za bezprawne wykorzystywanie przez Samsunga jego patentów”. Innymi słowy, Apple uważa, że Samsung złamał reguły gry, co powinno automatycznie zadecydować o jego przegranej. „Tylko w ten sposób szkody wyrządzone przez Samsunga i Pana Quinna zostaną naprawione”. Ambitnie.
Dalsza część rozprawy również nie poszła po myśli Samsunga. Zaczęło się od odrzucania kolejnych dowodów przez Koh. Sąd orzekł, że Samsung nie może prezentować fikcyjnych urządzeń jako dowodów w sprawie. Konkretniej, chodzi tu o rekwizyty filmowe wykorzystane w filmie 2001: Odyseja Kosmiczna oraz serialu Tomorrow People. W obu tych produkcjach, powstałych na długo przed Apple, wykorzystywano urządzenia przypominające iPada. Samsung chciał w ten sposób udowodnić, że pomysł na tablet multimedialny nie należy do Apple’a, więc nie powinien mieć możliwości pozywać o niego konkurentów.
Po serii porażek Samsunga swoje działa wytoczył Apple. Na świadka wezwano Christophera Stringera, Phila Schillera i Scotta Forstalla, weteranów firmy. Schiller opowiedział o tym, jak Apple widizał iPhone’a.. Jak kieszonkowy telefon z treściami rozrywkowymi w środku. Podobny cel przyświecał przy tworzeniu iPada: małe pudełko, dużo zabawy. Tak też, według jego zeznań, prasa zinterpretowała oba urządzenia. Schiller przyznał, że Apple od początku chciał uwiązać klientów wokół siebie. iPhone i iPad są tak skonstruowane, byś chciał(a) dodatkowe urządzenia kupować od Apple’a, nie od konkurencji. Najwięcej z ekosystemu Apple wyciśniesz mając iPhone’a, iPada i Macbooka, a nie, na przykład, laptop z Windows.
Schiller opowiedział też o obawach związanych z iPhonem: Apple nigdy nie miał telefonu i spodziewał się możliwości wielkiej rynkowej klapy. Tak się jednak, jak wszyscy wiemy, nie stało. Każdy kolejny iPhone sprzedaje się w tej samych ilościach, co poprzednie generacje razem wzięte, jak zeznał Schiller. Samsung „kradnąc wygląd naszych produktów okradł nas z inwestycji, jakie poczyniliśmy, zarówno w sam produkt, jak i w marketing, który kiedyś jednoznacznie sugerował jak wyglądają nasze produkty. Teraz niektórzy ludzie nie wiedza nawet, że to nasz pomysł. Byłem zszokowany widząc pierwszego Galaxy S, wiedziałem już, że pójdą za ciosem i skopiują wszystkie nasze produkty”. Samsung, przesłuchując Schillera, niestety się zbłaźnił. Osoba przesłuchująca (Charles Verhoeven) mylił nazwiska a nawet dowody rzeczowe. Nieudolnie też próbował zdobyć informacje na temat następnego iPhone’a. (Schiller odmówił komentarza).
Scott Forstall, odpowiedzialny za iOS-a, zaczął zeznawać od razu po Schillerze. Jak się okazuje, prace nad iPhone ruszyły w 2004 roku. Wtedy nazywał się on „Purple”, by nikt nie mógł zgadnąć nad czym Apple właściwie pracuje. Forstall zeznał tez, że Steve Jobs kładł szczególny nacisk na tajność przedsięwzięcia. Do projektu nie wolno było Forstallowi nająć nikogo spoza firmy Apple. Project Purple był jak Fight Club: „Pierwsza zasada dotycząca Project Purple: nikt nie może nikomu nic powiedzieć o Project Purple”. Prace trwały w ściśle strzeżonych sekcjach, wymagających wielokrotnego potwierdzenia tożsamości, by móc do nich wejść. Celem Apple’a był telefon, który sami pracownicy Apple chcieliby używać. To właśnie dlatego zdecydowano się na pojemnościowy ekran: te dostępne w tamtych czasach „były nieużywalne”. Dowiedzieliśmy się też, dzięki pytaniom Samsunga, że Apple od dawna rozważa 7-calowego iPada. Steve Jobs patrzył jednak na niego niechętnie. Nie wiem (jeszcze) jednak dlaczego ta informacja jest istotna dla przebiegu sprawy.
Tak jak pierwszego dnia można było stwierdzić, że walka będzie ostra, tak drugi dzień w całości należał do Apple. Samsung stracił możliwość prezentacji części dowodów, nie zadał żadnego istotnego ciosu konkurentowi a nawet z trudem mu przychodziło przesłuchiwanie świadków. Sędzia Koh też wydaje się faworyzować firmę Cooka. A to oznacza duży problem, nie tylko dla Samsunga, ale i dla całego Androida a nawet rynku. Jeżeli, rzecz jasna, wygra Apple. Na szczęście (lub niestety) to dopiero początek batalii…
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.