Konieczność wyłączenia urządzeń w samolocie to szukanie problemu tam, gdzie go nie ma
FAA (Federal Aviation Administration), czyli amerykański regulator zajmujący się lotnictwem, rozważa świeże spojrzenie na konieczność wyłączania wszystkich elektronicznych urządzeń podczas startu i lądowania samolotu. Od razu pojawiły się entuzjastyczne głosy, że może to początek zmian i zasady o wątpliwych podstawach, które prawdopodobnie nie wnoszą nic, bo urządzenia elektroniczne nie zagrażają w samolocie niczemu, zostaną zniesione. Mam przykrą informację - chodzi tylko o urządzenia inne niż telefony komórkowe, a FAA nie powiedziała jasno, że zasady zmieni.
Przyznaję, że nie leciałam nigdy samolotem i nie wiem, jak wyglądają wszystkie procedury, ale jeśli start i lądowanie to faktycznie 30-45 minut, to zastanawiam się dlaczego wzbudza to takie emocje? Ok, ze względów bezpieczeństwa (możliwe, że bzdurnych, ale jednak) trzeba wyłączyć telefony, tablety, e-czytniki i co tam jeszcze nowoczesny człowiek jeszcze posiada, a pół godziny. Pół godziny. Trzydzieści minut. Powtórzę jeszcze raz - pół godziny. Może dla biznesmenów uzależnionych od telefonu bycie pół godziny kompletnie offline i niemożność pracowania non-stop jest wielkim problemem, jednak nie przesadzajmy - to tylko niecała godzina.
Tak - przepisy FAA mówiące o tym, jak trzeba testować urządzenie, by dopuścić możliwość niewyłączania go podczas startu i lądowania samolotu są bardzo restrykcyjne. Musi ono przejść loty testowe każdym samolotem z floty linii lotniczych, co jest niewyobrażalnie kosztowne i po prostu nieopłacalne, bo przecież urządzeń jest mnóstwo i co chwilę pojawiają się nowe, a każdy model od każdego producenta trzeba testować osobno.
Nieodzownie kojarzy mi się to z używaniem telefonów podczas prowadzenia samochodu, które wraz z rozwojem mobilnego internetu jest coraz częstsze. To znaczy wszyscy wiedzą, że nie powinno się tego robić, ale mnóstwo osób wciąż to robi. Nie boję się tego powiedzieć: używanie telefonu podczas prowadzenia samochodu jest głupie, w zasadzie jest szczytem debilizmu i według mnie osoby przyłapane na tym powinny ponosić bardzo surowe konsekwencje, może nawet dostać zakaz prowadzenia pojazdów na jakiś czas za stwarzanie zagrożenia dla siebie, pasażerów i innych pojazdów na drodze.
Wracając do samolotów - może i zasady są bzdurne, może nie. W 2003 roku w Nowej Zelandii rozbił się samolot. W katastrofie zginęło 8 osób, a najbardziej prawdopodobną przyczyną rozbicia były zakłócenia spowodowane telefonem komórkowym. Szczytem głupoty jest to, że to pilot dzwonił do domu... W 2007 roku tuż po starcie w Boeninga 737 zawiodły przyrządy nawigacyjne - okazało się, że to przez to, iż jeden z pasażerów miał włączoną nawigację satelitarną. Wszystko wróciło do normy, gdy ją wyłączył. Takich przypadków jest sporo.
Piloci mówią, że urządzenia mobilne w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu mogą wywołać burzę zakłóceń, które mogą spowodować nieprawidłowe działanie systemów samolotu. Dotyczy to zwłaszcza starszych samolotów, tworzonych w czasach “przedmobilnych” - nowe projektowane są z myślą o smartfonach, tabletach czy e-czytnikach, a coraz więcej linii lotniczych zapewnia WiFi podczas lotu.
Nie bez powodu porównuję więc niewyłączanie urządzeń mobilnych podczas startu i lądowania do używania telefonu podczas prowadzenia samochodu: to i to jest równie głupie, i chociaż nie musi, to może spowodować groźne konsekwencje. Może te zasady są głupie i bezpodstawne, ale nie wzięły się znikąd i dotyczą najważniejszej kwestii - bezpieczeństwa nie tyko własnego. Dopóki wszelcy regulatorzy nie stwierdzą, że to bezpieczne można pozwolić sobie chyba na godzinny odpoczynek od smartfona?
A tymczasem zadaję sobie takie samo pytanie, jak Louis C.K - jak szybko świat winien jest nam coś, co istnieje dopiero dziesięć sekund? Przecież siedzisz na krześle W NIEBIE!:) “Żyjemy na niesamowitym, niesamowitym świecie, i jest to marnowane przez wstrętne pokolenie rozpieszczonych idiotów (...)”. Ostro, ale czasem warto zastanowić się trochę i odpuścić.