REKLAMA

iPodowe inspiracje: DMB - Big Whiskey & the GrooGrux King

02.06.2009 06.00
iPodowe inspiracje: DMB – Big Whiskey & the GrooGrux King
REKLAMA
REKLAMA

Dave Matthews Band to jeden z nielicznych zespołów muzycznych, które są niezwykle popularne jedynie na jednym brzegu Atlantyku. W Europie praktycznie nieznani, w Ameryce DMB to jedna z najbardziej rozpoznawalnych kapel muzyki rozrywkowej, a na pewno jeden z ulubionych zespołów koncertowych Ameryki. Dzisiaj premiera ich najnowszej płyty studyjnej „Big Whiskey & the GrooGrux King”. Płyty szczególnej. Pod wieloma względami.

Niewiele jest grup muzycznych, których brzmienie jest tak rozpoznawalne jak w przypadku Dave Matthews Band. Jazzowe aranżacje, prowadząca gitara akustyczna, pełen przekrój instrumentów dętych oraz elektryczne skrzypce – to rozpoznawalne cechy kapeli Dave’a Matthewsa; kapeli, która rok w rok wzdłuż i wszerz objeżdża Stany Zjednoczone dając grubo ponad 200 koncertów. Wielki sukces koncertowy DMB ma jednak swoje negatywne konsekwencje. Na przestrzeni ostatnich lat zespół rzadko decydował się na wydawanie nowych płyt studyjnych zasypując fanów kolejnymi albumami koncertowymi, których uzbierało się już w dyskografii ponad dwadzieścia. Nie zawsze na studyjnych płytach udawało się Dave Matthews Band przenosić wszystkie emocje, które towarzyszyły wersjom koncertowym utworów. Od 1998 roku i wydania wiekopomnego dzieła „Before These Crowded Streets„, które uwzględniane jest w rozlicznych rankingach na rockowe płyty wszechczasów, Dave Matthews Band mieli problemy z nagraniem zbilansowanego albumu studyjnego, który z jednej strony byłby godnym następcą arcydzieła z 1998 r., a z drugiej oddawałby koncertowy charakter zespołu.

Po nieprawdopodobnym sukcesie „Before These Crowded Streets” zespół chciał szybko wrócić z nową płytą studyjną. Na koncertach promujących BTCS doskonale sprawdzały się nowe utwory: „Grey Street”, „Big Eyed Fish”, „Grace Is Gone”, czy „Bartender”. Nad płytą zespół pracował z legendarnym producentem Steve’m Lillywhite’m, który był współtwórcą unikalnego brzmienia DMB na trzech pierwszych albumach. W pewnym momencie Dave Matthews ogłosił jednak, że zespół przerywa prace, które nie zmierzają w pożądanym kierunku. Zdecydowano się na kompletnie nowe rozwiązanie. Zespół zatrudnił jedno z najgorętszych nazwisk producenckich w Stanach Zjednoczonych – Glena Ballarda, który na swoim koncie miał właśnie sukces Allanis Morissette. Ballard przyszedł do studia i wręczył Dave’owi Matthews’owi gitarę elektryczną zabraniając gry na jego ulubionej akustycznej. W ciągu pół roku zespół (a w zasadzie głównie Matthews oraz sam Ballard) nagrał album „Everyday” z kompletnie nowymi utworami, który wprawdzie dotarł do pierwszego miejsca sprzedaży w USA i Kanadzie, ale fani byli rozgoryczeni – zespół zgubił swoje cechy rozpoznawalne, a rola Boyda Tinsley’s (skrzypek) oraz Leroy’a Moore’a (instrumenty dęte) została sprowadzona do zdjęcia na okładce płyty. Fanom udało się zdobyć niepublikowane nagrania z sesji z Lillywhite’m i w 2001 r. ekscytowali się bardziej „The Lillywhite Sessions” niż „Everyday”.

Na szczęście Dave szybko zrozumiał swój błąd i wkrótce DMB nagrali płytę „Busted Stuff„, która bazowała na materiale wypracowanym z Lillywhite’m. Niestety ulubione koncertowe utwory fanów nie brzmiały tak dobrze w nowych wersjach studyjnych jak na koncertach. DMB rzucili się więc w wir koncertowego szaleństwa wiedząc, że ich siła tkwi właśnie w niesamowitych aranżacjach koncertowych. W międzyczasie powstawały nowe utwory, które Dave i spółka chętnie prezentowali fanom na koncertach. Fani byli przekonani, że „Sugar Will”, „Good Good Time”, „Crazy Easy”, „Joy Ride”, czy „Hello Again” to materiał na doskonałą nową płytę studyjną. I kiedy w 2005 r. DMB zaprezentowali listę utworów na nowy album „Stand Up„, fani przecierali oczy ze zdumienia – ostał się tylko „Hello Again”. Premiera „Stand Up” przyniosła podobne odczucia do „Busted Stuff”. Wprawdzie nic nie można było zarzucić nowym utworom, ale magii z koncertów z pewnością w nich nie było. Mimo, iż album ponownie dotarł do miejsca pierwszego na Billboard, jego piosenki nie weszły w koncertowy kanon DMB (no, może oprócz „Louisiana Bayou”).

W 2008 roku pojawiły się pierwsze pogłoski o nowym albumie DMB planowanym na 2009 r. Na koncertach pojawiały się nowe świetne utwory. „The Idea of You”, czy „Corn Bread” szybko stały się ulubieńcami nie tylko fanów, ale także samego zespołu. I kiedy DMB opublikował listę piosenek mających znaleźć się na najnowszym albumie fani znowu nie mogli uwierzyć w nieobecność najlepszych nowych kawałków znanych z koncertów. Mało kto rozumiał także tytuł nowego albumu „Big Whiskey & the GrooGrux King” mając za złe DMB, że rozmienia poważny charakter swojej muzyki na drobne. Na dodatek w sierpniu 2008 r. w trakcie pracy na albumem, na skutek obrażeń poniesionych w wypadku podczas jazdy quadem, zmarł członek-założyciel Dave Matthews Band, saksofonista Leroy Moore. Wszystko zdawało się przemawiać za tym, że „Big Whiskey” będzie kopią „Busted Stuff” oraz „Stand Up”, na dodatek pozbawionym jednego z głównych atrybutów unikalności muzyki DMB.

Nic bardziej mylnego. Dave Matthews Band powracają z fenomenalnym albumem, godnym następcą „Before These Crowded Streets” oraz dwóch pierwszych studyjnych płyt „Under the Table and Dreaming” oraz „Crash”, których repertuar do dziś stanowi podstawę koncertowego wymiaru grupy. „Big Whiskey” to jednocześnie wspaniały hołd dla Leroy’a Moore’a, którego niesamowite aranżacje przez lata definiowały unikalne brzmienie DMB. Tytuł albumu to odniesienie właśnie do Leroy’a, który przez przyjaciół nazywany był Grux. Big Whiskey to z kolei odniesienie do zabawnego wydarzenia podczas sesji zdjęciowej do nowego albumu (do obejrzenia na YouTube) oraz faktu, że whiskey było ulubionym napojem Moore’a?

Mnóstwo jest Leroy’a Moore’a na „Big Whiskey”. Jego dwie miniaturki otwierają i zamykają album („Grux” oraz ukryty utwór przy kończącym album „You and Me”), a tam gdzie jego saksofonu i klarnetu zabrakło z pomocą przyszedł Dave Matthews, który swoimi wokalizami kopiuje styl Moore’a („Spaceman”, „Squirm” i „Alligator Pie”). Po raz pierwszy na studyjnym albumie DMB pojawili się także często wspomagający zespół na koncertach Rashan Ross grający na trąbce oraz Jeff Coffin, który zastąpił zmarłego saksofonistę.

Dzięki tym transferom, na nowym albumie uderza big-bandowy charakter nowych utworów. „Shake Me Like a Monkey” to najbardziej spektakularne otwarcie płyty od czasu „So Much To Say” z albumu „Crash”, a „Why I Am” rozmachem konkurować może z ulubionym kawałkiem koncertowym fanów DMB – „Warehouse”. Aranżacyjne szczyty Dave Matthews Band osiąga także na improwizacyjnych „Alligator Pie” oraz „Seven”, które z powodzeniem kontynuują tradycję koncepcyjnie otwartych na popisy indywidualne utworów, takich jak „Louisiana Bayou” (z „Stand Up), czy „#41” (z „Crash”). „Lying in the Hands of God”, „Dive In” oraz „Time Bomb” to z kolei typowe dla DMB ballady, ale myliłby się ten, który uznałby te utwory za typowe „pościelówy”. To właśnie w utworach o wolniejszym tempie czai się aranżacyjna magia Dave Matthews Band. Jazzujący saksofon, skrzypce oraz funkowa gitara akustyczna sprawdzają się w nich doskonale, a w przypadku nowych piosenek aż szkoda, że kończą się po czterech czy pięciu minutach.

„Squirm” to utwór, który z pewnością konkurować będzie z „Don’t Drink the Water” jako punkt kulminacyjny koncertów. Niepokojąca linia wokalna połączona z afrykańskimi motywami (z RPA pochodzi Dave Matthews) daje piorunujący efekt zręcznie podsycany przez doskonałą współpracę sekcji rytmicznej DMB. Płyta kończy się dwoma skromnymi miniaturami wygranymi głównie przez Dave’a Matthews’a i jego gitarę akustyczną: „My Baby Blue” oraz „You And Me”. Ostatni utwór na płycie to zarazem jeden z najbardziej radosnych utworów w całej dyskografii Dave Matthews Band.

Siła „Big Whiskey & the GrooGrux King” nie tylko tkwi w najlepszych od lat kompozycjach Dave’a. Oprócz Leroy’a Moore’a wielką pracę wykonuje bowiem na nim także dwóch muzyków: perkusista Carter Beauford oraz nie będący formalnie członkiem DMB gitarzysta Tim Reynolds. Beauford mógłby w życiorys wpisać sobie w zasadzie tylko „Big Whiskey” a i tak każdy zespół przyjąłby go z otwartymi ramionami. Dawno nie słyszałem tak innowacyjnego i orzeźwiającego podejścia do prowadzenia rytmu. Chyba tylko Pat Mastelloto z King Crimson byłby wstanie tak naturalnie przechodzić z beatu 4:4 na 7:8 i z powrotem uderzając ze trzydzieści razy na takt.

Tim Reynolds pojawił się na płycie Dave Matthews Band pierwszy raz od wspomnianego arcydzieła „Before These Crowded Streets”. W międzyczasie ten bliski przyjaciel Dave’a Matthewsa nagrał z nim kilka solowych akustycznych płyt koncertowych, które o wypieki na twarzy mogłyby przyprawić mistrza gitary akustycznej Erica Claptona. Reynolds to jeden z tych megaskromnych gitarzystów, którzy nie muszą dominować dostępnej przestrzeni, aby odcisnąć swoje piętno na muzyce. Na „Big Whiskey” Reynolds robi mrówczą, ale jakże spektakularną robotę. Wystarczy wsłuchać się w mini solo w „Lying in the Hands of God”, prowadzący riff w „Shake Me Like a Monkey” oraz drapieżne dźwięki w „Why I Am” aby przekonać się co znaczy doskonale współpracujący z zespołem gitarzysta.

Jest też oczywiście Dave Matthews. Coraz bardziej dojrzały muzycznie (choć ciągle śpiewający głównie o małpkach?;-)), coraz lepszy wokalnie („Squirm”, „My Baby Blue”) i ujmujący jak zawsze („Time Bomb”, „Funny the Way It Is”).

Warto było czekać i się denerwować.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA