Akademicy rozdają Nobla za postęp. Tymczasem Musk właśnie go psuje

W tym roku akademicy szwedzcy nagrodzili innowację – dokładnie wtedy, gdy innowacja zaczyna pożerać własne dzieci. Mokyr, Aghion i Howitt dostali Nobla za opisanie mechanizmu, który Elon Musk od lat testuje na żywym organizmie – naszej cywilizacji.

Akademicy rozdają Nobla za postęp. Tymczasem Musk właśnie go psuje

Gdy Królewska Szwedzka Akademia Nauk ogłosiła tegorocznych laureatów Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii, wielu komentatorów odetchnęło z ulgą. Wreszcie – po latach kontrowersji i sporów o to, czy ekonomia to w ogóle nauka – nagrodzono ludzi, którzy badają coś, co naprawdę napędza świat: innowacje, postęp technologiczny i twórczą destrukcję. Joel Mokyr, Philippe Aghion i Peter Howitt – trzej naukowcy, którzy od lat próbują zrozumieć, dlaczego jedne gospodarki rozwijają się dynamicznie, a inne grzęzną w stagnacji – dostali Nobla za to, że pokazali, jak nowość rodzi bogactwo, ale też jak każda innowacja niesie w sobie zarodek zniszczenia starego porządku.

Brzmi poważnie, akademicko, ale w gruncie rzeczy to opowieść o naszym codziennym życiu. O tym, że świat nie stoi w miejscu – że każda nowa aplikacja, każde lepsze pióro kulkowe czy sztuczna inteligencja, którą dziś karmimy nasze tablice w mediach społecznościowych, to cegiełka w procesie, który ekonomista Joseph Schumpeter nazwał kreatywną destrukcją. Aghion i Howitt tylko to opisali matematycznie, dorzucając wzory, równania i modele. Jednak ich przesłanie jest zaskakująco ludzkie: postęp to nie wyścig ku doskonałości, lecz nieustanna walka z samym sobą i z przeszłością. Coś nowego zawsze musi zabić coś starego.

Tegoroczni laureaci Nagrody Nobla z ekonomii. Od lewej: Joel Mokyr, Philippe Aghion, Peter Howitt.

Połowę nagrody zgarnął Joel Mokyr – historyk gospodarki, który nie wierzy w przypadki. Według niego każda rewolucja technologiczna ma swoje korzenie w czymś, co nazywa „kulturą wzrostu”. To stan umysłu, w którym społeczeństwo uznaje, że wiedza i praktyka naukowa są ważne, że warto próbować, eksperymentować, psuć i ulepszać. Bez takiej kultury – mówi Mokyr – nie byłoby rewolucji przemysłowej ani Internetu. Nie byłoby też, dodajmy, Tesli, iPhone’a czy czatu z modelem AI, który właśnie czytasz.

Komitet Noblowski podkreślił, że Mokyr pokazał dwa rodzaje wiedzy, które muszą współistnieć, by postęp mógł się wydarzyć. Pierwsza to wiedza propozycjonalna – czysta teoria, czyli odpowiedź na pytanie, dlaczego coś działa. Druga to wiedza normatywna, czyli praktyka: jak sprawić, by to coś naprawdę działało. Inaczej mówiąc, naukowcy odkrywają prawa fizyki, a inżynierowie i przedsiębiorcy przekuwają je w produkty, które zmieniają świat. Jeśli brzmi to jak banał, to dobrze – bo to banał, który wciąż nie dla wszystkich jest oczywisty. Wystarczy spojrzeć na tempo, w jakim kurczy się wzrost gospodarczy w ostatnich dekadach mimo rewolucyjnych technologii. Wiedzę mamy, ale coś się psuje z jej zastosowaniem.

"Pomimo obiecujących postępów technologicznych, wzrost gospodarczy w ostatnich dekadach spadł" – napisano w uzasadnieniu nagrody.

Dlaczego? Aghion i Howitt dają nieprzyjemną, ale trafną odpowiedź: niektóre firmy stały się zbyt dominujące. Zamiast napędzać kreatywną destrukcję, tłumią ją. Zamiast tworzyć nowe rynki, blokują dostęp do starych. W efekcie innowacja, zamiast być paliwem postępu, staje się narzędziem monopolizacji.

Eksperci komentują to bez zaskoczenia.

Prof. Michał Brzeziński z Uniwersytetu Warszawskiego zauważa, że nagroda była "spodziewana i oczekiwana", bo laureaci stworzyli teoretyczne podstawy oczywistego faktu – że wzrost gospodarczy bierze się z innowacji.

Jak jednak mówi prof. Joanna Tyrowicz, nie o banał tu chodzi, lecz o aparat pojęciowy, który pozwala tę innowacyjność modelować, badać i regulować. Bo gdy rozumiemy, jak innowacje wpływają na gospodarkę, możemy też dostrzec ich ciemną stronę – nierówności, bezrobocie czy koncentrację kapitału. Aghion i Howitt stworzyli język, którym dziś ekonomiści opisują zjawiska, które wcześniej intuicyjnie czuli tylko przedsiębiorcy.

Prof. Paweł Kaczmarczyk dodaje, że nagroda to również hołd dla samego ducha współpracy naukowej między Europą a Ameryką – ducha, który, zdaniem wielu, jest dziś równie zagrożony jak pluralizm w mediach społecznościowych. To też subtelne przypomnienie, że technologia nie jest wartością samą w sobie – musi istnieć w określonym kontekście kulturowym, społecznym i etycznym. Bez tego innowacja staje się tylko drogim gadżetem. A w najgorszym wypadku – bronią w rękach korporacji.

Karykatura rozwoju

I tu dochodzimy do człowieka, który jest dziś uosobieniem tej ambiwalencji – Elona Muska. Jeszcze dekadę temu uchodził za herosa kapitalizmu. W świecie, w którym inni robili aplikacje do zamawiania jedzenia, on chciał ratować planetę i kolonizować Marsa. Tesla miała zatrzymać globalne ocieplenie, SpaceX – dać ludzkości drugą szansę, a Twitter (dziś X) – uwolnić debatę publiczną od cenzury. Musk był jak współczesny Edison, który nie tylko wymyśla, ale i sprzedaje marzenia.

Dziś ten sam Musk jest postrzegany raczej jako produkt uboczny twórczej destrukcji, nie jej motor. Zamiast wizjonera mamy celebrytę, który w jednej chwili potrafi zrujnować własną reputację jednym tweetem. Jak pisze Faiz Siddiqui w książce "Pycha absolutna": Musk nie oszalał, nie został przejęty przez obce siły – po prostu stał się sobą.

Zbyt potężnym, zbyt pewnym własnej nieomylności, zbyt uzależnionym od własnego mitu. A jego imperium, które kiedyś było symbolem postępu, dziś jest przestrogą przed tym, jak cienka jest granica między innowacją a obsesją.

"Pycha absolutna", Faiz Siddiqui, tłum: Piotr Grzegorzewski, wydawnictwo WAB, 2025.

Musk jest w pewnym sensie idealnym przykładem dla modeli Aghiona i Howitta. Jego firmy rosły w oparciu o kreatywną destrukcję – Tesla "zniszczyła" przemysł motoryzacyjny, SpaceX zrewolucjonizował sektor kosmiczny. Ale z czasem Musk sam stał się tym, przed czym ostrzegali ekonomiści: zbyt dominującym graczem, który hamuje konkurencję zamiast ją napędzać. Kiedyś symbol wolności technologicznej, dziś – właściciel platformy, która staje się areną chaosu, dezinformacji i manipulacji.

To nie tylko ironia losu, ale i świetna ilustracja tezy tegorocznych noblistów: postęp nie jest stanem trwałym. Trzeba go chronić – nawet przed jego twórcami.

Mokyr, Aghion i Howitt przypominają nam, że innowacja to proces społeczny, a nie tylko techniczny. Wymaga zaufania, współpracy i instytucji, które pozwalają ryzykować. Tymczasem w świecie Big Techów coraz częściej liczy się tylko jedno: tempo. Move fast and break things – głosiło motto Facebooka. Problem w tym, że kiedy rozbijamy zbyt wiele rzeczy naraz, nie zawsze potrafimy je później poskładać.

Musk – podobnie jak cała branża, którą reprezentuje – jest dzieckiem tej filozofii. Wierzył, że technologia rozwiąże każdy problem, że wystarczy kolejna iteracja produktu, by naprawić świat. Ale jak pokazuje historia (a za nią ekonomia), nie każda destrukcja jest twórcza. Czasem jest po prostu destrukcją.

W świecie, który coraz bardziej przypomina laboratorium bez etyki, tegoroczny Nobel brzmi jak przypomnienie: postęp to nie magia, to wynik decyzji. Wymaga równowagi między wiedzą a mądrością, między innowacją a odpowiedzialnością. Ekonomiści dostali nagrodę za opisanie tego procesu, ale to my – użytkownicy, obywatele, konsumenci – musimy go utrzymać przy życiu.

Bo jeśli Mokyr mówi o kulturze wzrostu, a Aghion i Howitt o kreatywnej destrukcji, to Musk jest żywym dowodem, że jedno bez drugiego nie działa. Innowacja bez kultury to tylko technologia. A technologia bez refleksji prędzej czy później staje się problemem, który ktoś musi rozwiązać.

Może za kilka dekad kolejny Nobel dostanie ktoś, kto wymyśli, jak naprawić szkody po epoce Muska.

Tytułowa ilustracja wygenerowana za pomocą ChataGPT.