Unijny młot na czarownice z Doliny Krzemowej spotyka się z sygnalistką z Facebooka. Czy przyspieszą regulacje Big Techów?

Dziś Frances Haugen, sygnalistka z Facebooka, spotka się z deputowanymi Parlamentu Europejskiego. Trudno o lepszy moment, bo Unia kończy prace nad przepisami, które mają mocno – być może o wiele mocniej niż w Stanach – uregulować technologicznych gigantów.

Unijny młot na czarownice z Doliny Krzemowej spotyka się z sygnalistką z Facebooka. Czy przyspieszą regulacje Big Techów?

W amerykańskim Kongresie, a nawet w brytyjskim parlamencie Frances Haugen była witana jak bohaterka godna nowych czasów. Politycy wsłuchiwali się w jej słowa i przytakiwali, gdy gromiła swojego byłego pracodawcę za niewystarczające starania w walce z dezinformacją czy algorytmy prowadzące do problemów psychologicznych. Potakiwali, gdy głosiła, że „obecnie nikt nie pociąga Marka [Zuckerberga, prezesa Meta, dawniej Facebooka – przyp. red.] do odpowiedzialności” czy „Facebook sam się nie naprawi”.

Parlament Europejski czeka na spotkanie z tą sygnalistką, byłą menadżerką Facebooka zajmująca się problemem dezinformacji. Ale unijni urzędnicy nie wstrzymują oddechu, bo najzwyczajniej na świecie nie spodziewają się po Haugen szczególnych rewelacji. Po prostu Unia to nie Stany Zjednoczone i to tutaj trwają najbardziej zaawansowane prace nad regulacjami platform cyfrowych.

– Nie jestem pewna, co doda, a co jest już powszechnie znane – powiedziała POLITICO Dita Charanzová, liberalna posłanka do Parlamentu Europejskiego, która pracuje nad ustawą regulującą sektor technologiczny. Dodała, że zeznania Haugen „prawdopodobnie po prostu potwierdzą, dlaczego obecnie pracujemy nad ustawą o usługach cyfrowych”.

Wysłuchanie Frances Haugen zostało zorganizowane przez Komisję Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów Parlamentu Europejskiego we współpracy z Komisją Przemysłową, Prawną, Wolności Obywatelskich oraz komisjami specjalnymi ds. dezinformacji i sztucznej inteligencji. Ale choć Haugen oczywiście będzie mówiła o swoich doświadczeniach z pracy w Facebooku, to jej wystąpienie może być więcej niż kolejnym uderzeniem w firmę Zuckerberga.

Jako że Parlament Europejski właśnie pracuje nad dwoma ważnymi aktami prawnymi: Digital Service Act (DSA – akt o cyfrowych usługach) i Digital Markets Act (DMA – akt o cyfrowych rynkach), to rewelacje sygnalistki mogą przyspieszyć wprowadzenie regulacji, które mają mocno ograniczyć działanie wszystkich Big Techów. To, za czym nawołuje Haugen, jest dla części polityków unijnych i tak za mało rygorystyczne. Ale wystąpienie i zainteresowanie, jakie budzą zeznania sygnalistki, może być dla sygnałem do intensyfikacji, a być może i zaostrzenia działań.

Bo choć Komisja Europejska przewiduje, że regulacje wejdą w życie z końcem 2023 roku, to wszystko to, co dzieje się wokół Facebooka, pokazuje jedno: potrzebujemy ich jak najszybciej. A przynajmniej takie są społeczne nastroje.

Pani Haugen jedzie do Brukseli 

Kiedy amerykański Kongres skupia się na badaniu kwestii związanych z zarzutami monopolowymi w stosunku do wielkich platform cyfrowych, Unia powoli kończy prace nad przepisami, które mają sektor technologiczny uregulować znacznie dogłębniej.

Bruksela od blisko roku intensywnie pracuje nad przygotowaniem pakietów rozwiązań, które zmuszą technologicznych gigantów do zgody na regularne i niezależne audyty, szczególnie dotyczące ich postępowania z potencjalnie szkodliwymi, złośliwymi i dezinformacyjnymi treściami. Nowe prawo ma nakazać udzielanie regulatorom informacji o działaniu algorytmów, które decydują o udostępnianiu użytkownikom treści. Platformy będą musiały wykazać, w jaki sposób powstrzymują materiały wywołujące podziały polityczne lub posty siejące nieufność wobec wyborów w danym kraju. Co więcej, jeżeli któraś z platform cyfrowych nie zastosuje się do tych przepisów, może zostać ukarana grzywnami sięgającymi nawet 10 proc. swoich rocznych obrotów.

Dzisiejsze spotkanie z Parlamentem Europejskim to zresztą nie pierwszy kontakt byłej menadżerki Facebooka z unijnymi urzędnikami. W październiku po złożeniu zeznań w Senacie USA Haugen przedstawiła swoją wiedzę wysokim rangą decydentom w Komisji Europejskiej, odpowiedzialnym za prace nad DSA i DMA. Jednak jak pisało POLITICO, które rozmawiało z trzema urzędnikami (zgodzili się na rozmowę pod warunkiem zachowania anonimowości), europejscy legislatorzy wcale nie byli zachwyceni sugestiami sygnalistki. Ich zdaniem pomysły Haugen są dosyć zachowawcze i Unia powinna pójść znacznie dalej.

Z dystansem na postulaty Haugen patrzy także Fundacja Panoptykon, od lat pilnie przyglądająca się działaniom cyfrowych platform, która o propozycjach sygnalistki mówi wprost: to plasterki na ranę. – O ile w 100 proc. zgadzamy się z diagnozą sygnalistki dotyczącą szkód powodowanych przez sposób działania Facebooka i Instagrama i tego, że Facebook nie naprawi się sam, nie do końca przytakujemy proponowanym przez nią rozwiązaniom. (...) Próba naprawiania Facebooka – bez podważania jego modelu biznesowego – ma swoje ograniczenia. Dotychczasowe wysiłki regulacyjne dotyczące odpowiedzialności za treść (dyrektywa e-commerce), prywatności (RODO) czy konkurencji (działania Komisji Europejskiej) nie były skuteczne. A to dlatego, że regulator zawsze reaguje po fakcie i nie jest w stanie nadążyć za algorytmicznymi eksperymentami, które Facebook prowadzi na użytkownikach i użytkowniczkach w czasie rzeczywistym – piszą Anna Obem i Karolina Iwańska z Panoptykonu.

Dlatego organizacja wzywa do tego, by Unia dopilnowała specjalnego rozwiązania, które pozwoli na wprowadzenie do Facebooka alternatywnych algorytmów rekomendacyjnych. – Alternatywnych, bo opartych na innych wartościach i parametrach niż te, które obowiązują na platformach finansowanych z reklamy, a które sprowadzają się do zaangażowania użytkownika za wszelką cenę – pisze Panoptykon. I podkreśla, że pod takim postulatem podpisało się 50 europejskich organizacji broniących praw cyfrowych.

Rozkopane DSA i DMA 

Postulaty Panoptykonu brzmią dosyć skomplikowanie. To nie jest prosta odezwa o większą kontrolę nad Big Techami. Ten poziom świadomości dawno mamy już za sobą. I za sobą ma go też Unia. Oczywiście podstawą przygotowywanego w niej pakietu DSA i DMA jest to, że ma on nadać krajowym regulatorom oraz Komisji Europejskiej spore kompetencje. Głównie skupiają się one na prawie do kontroli funkcjonowania gigantów i ich usług (w tym algorytmów). Ale zagadnienia związane z tą kontrolą weszły na znacznie wyższy poziom szczegółowości. 

W wielkim skrócie DSA ma na celu m.in. ujednolicenie procedur zgłaszania i usuwania nielegalnych treści z internetu. DMA zaś skupia się na największych platformach – zwanych gatekeepers, czyli strażnikami dostępu, ponieważ blokują mniejszym graczom dostęp do rynku cyfrowego. Celem DMA jest ograniczenie działań antykonkurencyjnych w sieci i umożliwienie wszystkim podmiotom swobodnego konkurowania. 

Przepisy te nałożą na firmy technologiczne obowiązek natychmiastowego usuwania nielegalnych treści, takich jak mowa nienawiści pod groźbą wspomnianych wysokich kar pieniężnych. W przypadku materiałów wywołujących podziały polityczne lub innych legalnych, ale szkodliwych materiałów, takich jak posty siejące nieufność wobec wyborów w danym kraju, platformy mediów społecznościowych muszą również pokazać zewnętrznym audytorom i regulatorom, w jaki sposób będą one powstrzymywać treści przed rozprzestrzenianiem się.

Kraje UE uzgodniły już większość kluczowych punktów dla DSA. Do omówienia została ostatnia trudna sprawa: kto może regulować te kwestie u największych z największych, tzw. Very Large Online Platforms (w brukselskim żargonie VLOP), czyli platform cyfrowych mających w Unii powyżej 45 mln użytkowników miesięcznie. Obecne przepisy mówią, że to Irlandia reguluje Facebooka, Google i Apple, ponieważ mają tam swoją europejską siedzibę. Niektóre kraje – szczególnie Francja – chcą jednak w tym zakresie również tej samej władzy.

W tym temacie od kilku dobrych tygodni był pat. Ostatnie informacje płynące z Brukseli mówią jednak, że coś się ruszyło i póki co zapadła decyzja, że egzekwowanie tych przepisów w stosunku do VLOP zostanie… scentralizowane w rękach Komisji Europejskiej. Taki (według serwisu Euractive) jest główny wniosek najnowszego, i potencjalnie ostatniego, kompromisowego tekstu DSA, którym kilka dni temu podzieliła się prezydencja słoweńska.

Z jednej strony jest to jakiś postęp ku przyspieszeniu prac, z drugiej jednak może to także być po prostu wrzucenie „gorącego ziemniaka” Komisji Europejskiej, która będzie musiała decydować o kwestiach moderacji treści w sprawach transgranicznych. Věra Jourová, wiceprzewodnicząca Komisji, zapytana o to przez Euractiv powiedziała podczas konferencji prasowej, że Komisja będzie bardzo ostrożna, aby nie ograniczać wolności słowa, zauważając, że DSA koncentruje się na nielegalnych treściach.

Wyzwanie będzie spore, bo to, co jest nielegalne w jednym kraju, może być legalne w innym. I tak Polska czy Niemcy mają w swoich kodeksach karnych ściganie tzw. kłamstwa oświęcimskiego, ale w kilku innych unijnych krajach nie ściga się za mowę zaprzeczającą Holokaustowi.

Jak bardzo skomplikowane są prace nad DSA i DMA, najlepiej podsumowuje fakt, że do września 2021 roku łącznie zgłoszono 2300 wniosków i poprawek.

Bigtechowy lobbing 

Mimo tych wszystkich niejasności wyraźnie widać, że prace budzą spore obawy u wielkich cyfrowych graczy. Facebook po aferze z Haugen i wewnętrznymi dokumentami, jakie ujawniła, zdecydował się na zmianę nazwy korporacji na Meta i zapowiedział wielkie inwestycje w metaversum, które tylko w 2021 roku mają kosztować firmę 10 mld dolarów.

A najlepszym dowodem na to, jak poważnie postrzegane są unijne przepisy, jest lobbingowe wzmożenie w Brukseli. Już w październiku 2020 roku brytyjski „Financial Times” dotarł do wewnętrznych dokumentów firmy, z których wynikało, że Google planuje przeciwko tej regulacji „agresywną kampanię” lobbingową. Dziś, jak podaje Transparency International EU, Bruksela jest drugą światową stolicą lobbingu po Waszyngtonie, a na utrzymanie prawie 1,5 tys. lobbystów branża cyfrowa wydaje kwotę rzędu 100 mln euro rocznie. Co więcej, za lobbing w sektorze cyfrowym odpowiada łącznie 612 firm lub stowarzyszeń biznesowych.

Mark Zuckerberg z Antonio Tajani, przewodniczącym Parlamentu Europejskiego w maju 2018 roku – po tym, jak szef Facebooka przybył tłumaczyć się z Cambridge Analitica. Fot. Alexandros Michailidis / Shutterstock.com

Ale aż za jedną trzecią wszystkich tych budżetów odpowiada 10 Big Techów, podało w swoim niedawnym raporcie Corporate Europe Observatory, organizacja pozarządowa obserwująca działalność wielkiego biznesu w Brukseli. W tej dziesiątce są w kolejności: Google (5,75 mln euro), Facebook (5,55 mln), Microsoft (5,25 mln), Apple (3,5 mln), Huawei (3 mln), Amazon (2,75 mln), Intel, Qualcomm, IBM oraz Vodafone (po 1,75 mln). I, co niezwykle znaczące, ta pierwsza dziesiątka Big Techów wydaje na lobbing zdecydowanie więcej niż podobna największa dziesiątka firm z każdego innego sektora, w tym farmaceutycznego, energetyki czy nawet finansów.

Zdjęcie tytułowe: mundissima / Shutterstock.com