Brygady Tygrysa kontra AliExpress. Czy Polsce uda się zrobić porządek z chińskimi przesyłkami?

160 nowych „tygrysów” ma pomóc Poczcie Polskiej w kontroli paczek z Chin. Za trzy miesiące w życie wejdzie dyrektywa e-commerce, która ma uciąć fikcję z „prezentami” od chińskich sprzedawców i nałożyć VAT na przesyłki wysyłane przez AliExpress. Przynajmniej tak wygląda teoria. To, jak faktycznie idą przygotowania, jest zamglone niczym Pekin w smogu. 

Brygady Tygrysa kontra AliExpress. Czy Polsce uda się zrobić porządek z chińskimi przesyłkami?

Na hasło „H&M” w wyszukiwarce AliExpress dziś już nie znajdziemy ubrań od szwedzkiej firmy. W Europie na tej chińskiej platformie zakupowej niekoniecznie szuka się zachodnich marek. Ale w Chinach to właśnie tam koncentruje się cały e-handel i jeżeli nie ma cię na AliExpress, szczególnie gdy nie ma cię też na JD.com, Pinduoduo, Meituan czy Dianping, to po prostu cię nie ma. 

A H&M od kilkunastu dni nie ma na żadnej z tych chińskich platform e-commerce. Firma znalazła się w samym epicentrum rozkręcającego się, wielkiego bojkotu konsumenckiego w Chinach. Bojkotu o krwawą bawełnę z Xinjiangu. W połowie marca Unia Europejska nałożyła sankcje na kilku chińskich urzędników, członków aparatu masowych represji wobec Ujgurów, czyli muzułmańskiej mniejszości w Xinjiangu. Według kolejnych raportów i śledztw nawet milion Ujgurów w obozach „reedukacji za pracę” jest zmuszanych do zbierania bawełny. Niby o sprawie wiadomo od miesięcy, ale dopiero decyzje UE globalnie ją nagłośniły. 

W efekcie Chiny, jak to Chiny, odpowiedziały nałożeniem sankcji na kilkudziesięciu europejskich polityków, ekspertów i dyplomatów. A by odwrócić uwagę Chińczyków, tamtejsza propaganda postanowiła poszukać wroga i wyciągnęła H&M. Dlaczego? Bo firma zaniepokojona sytuacją w Xinjiangu przeszło rok temu zdecydowała o zaprzestaniu zakupów bawełny z tego regionu.

Chiński internet zapłonął. Najpierw historię nakręcały rządowe trolle, potem zwykli użytkownicy. Tak rozpoczął się wielki bojkot konsumencki, z zarzutami o szerzenie kłamstw o Xinjiangu przez zachodnie marki modowe. Zaczęło się nawet wypominanie niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych, Holokaustu, a także naruszeń praw człowieka w dzisiejszej Europie.

Machina ruszyła. Z chińskich platform sprzedażowych jak za dotknięciem różdżki znikają kolejne zachodnie marki. I choć to raczej nie dla nich polscy klienci coraz powszechniej przeczesują AliExpress, to ta historia ma także dla nas znacznie większe znaczenie, niż mogłoby nam się wydawać. 

AliExpress zmienia się na raty

Potencjał AliExpress w Polsce jest właściwie nieznany. Firma Jacka Ma, która na polskim rynku jest oficjalnie od 2017 roku, broni informacji o tym, jak wielu ma klientów z Polski. Jedyne, co mówi nam Gary Topp, dyrektor operacyjny na Europę Środkowo-Wschodnią w AliExpress, to że od 2017 roku nasz rynek stał się najszybciej rosnącym już nie tylko w regionie, a w całej Europie. – Wzrost ten jest napędzany po pierwsze przez silne trendy makroekonomiczne, w których PKB na mieszkańca w Polsce szybko rośnie w ostatnich latach. Po drugie, dzięki silnej konkurencji między platformami, wspartej inwestycjami naszych partnerów, takich jak InPost, Blik i inni. Pandemia pomogła również pobudzić wzrost i zainteresowanie e-commerce wśród tych, którzy wcześniej stronili od zakupów on-line – mówi Topp.

Rzeczywiście, choć AliExpress niechętnie zdradza swoje plany, to coraz bardziej zagęszcza działania w Polsce. Ogłasza, że od kwietnia spora część towarów ma być dostarczana w tempie 15 dni od zamówienia, co więcej zapowiedział stawianie własnych automatów pocztowych i to w takim tempie, że do końca 2022 roku ma ich być aż 8 tys. w całej Polsce. Nic innego nie można by się zresztą spodziewać w sytuacji, gdy wszyscy analitycy e-commerce mówią, że w tym roku czeka Polskę Wojna AAA. Allegro, Amazona i AliExpress właśnie.

Topp mówi nam o uruchomieniu w tym roku nowych form płatności, także ratalnej, by polscy klienci mogli zacząć kupować więcej drogich produktów w rodzaju elektroniki. To ważna zapowiedź, bo pokazuje, że AliExpress idzie na starcie na Allegro, które zakupy na raty ma od dawna. To także sygnał większej zmiany. Przecież do tej pory AliExpress budowało swoją markę w Polsce na zupełnie innych wartościach. Klientów zaczęły przyciągać produkty tanie, czasem wręcz śmiesznie tanie, dziwne, trochę egzotyczne niczym ze sklepu „1001 dziwadeł" i oczywiście też tania, chińska elektronika.

- Początkowo ta rozpoznawalność była budowana klasyczną internetową pocztą pantoflową, ale dziś widać już konkretne i przemyślane działania marketingowe  - ocenia mecenas Witold Chomiczewski z Kancelarii Lubasz i Wspólnicy, pełnomocnik Izby Gospodarki Elektronicznej ds. legislacji i dodaje, że jakimś śladem, który może świadczyć o skali tej popularności są dane Gemiusa. A te mówią o blisko 6,3 mln użytkowników samej strony. - Oczywiste jest, że użytkownik to nie klient, ale skoro widać pod tym względem wzrost, to i sprzedażowo można by się go spodziewać - dodaje Chomiczewski. Ten wzrost widać gdy spojrzymy na dane z końca 2019 roku gdy AliExpress miało w Polsce według Gemiusa niecałe 5,6 mln użytkowników.

Poczta Polska i chińskie tajemnice 

Od Poczty Polskiej, czyli najpewniejszego źródła (jak mogłoby się wydawać), nie ma co liczyć nawet na śladowe informacje o skali handlu AliExpress. Ta odmawia podania informacji o ilości i wartości przesyłek z Chin, jakie dotarły do Polski w 2020 roku, twierdząc, że są to informacje „prawnie chronione”. O te wszystkie dane w interpelacji spytał Ministra Aktywów Państwowych w połowie marca poseł PO Arkadiusz Marchewka, ale póki co MAP milczy. 

Choć to dane więcej niż ważne, szczególnie w obliczu sporej rewolucji, jaka ma w połowie tego roku się zadziać, czyli wejścia w życie dyrektywy e-commerce. Od lipca od każdej przesyłki z AliExpress, z coraz popularniejszych u nas Gearbest, Banggood czy Wish, ma być pobierany VAT. Do tej pory było tak, że przesyłki zagraniczne jeśli ich wartość rzeczywista nie przekracza 150 euro. były zwolnione z cła. Jeśli zaś są tańsze niż 22 euro, to nie obejmuje ich także importowy podatek VAT. To zwolnienie nie dotyczyło oczywiście towarów wysłanych w ramach realizacji zamówienia wysyłkowego, tylże że praktyką było ich przesyłanie właśnie jako prezentów a nie produktów handlowych. Teraz mają się skończyć opowieści o prezentach, które są wyjęte spod opodatkowania.

fot. max.ku/Shuttersctock

Tyle teorii. Choć Poczta nie ujawnia danych za zeszły rok, to ujawniła kiedyś te za rok 2019. A te sporo mówią o skali e-handlu z Chinami. Wszystkich przesyłek pochodzących z Chin do nas było wtedy 14 mln (na łączną liczbę 47 mln przesyłek zagranicznych). Grzegorz Kurdziel, wiceprezes Poczty, mówił: – W pierwszym półroczu 2019 r. przesyłki e-commerce z poczty chińskiej stanowiły ponad 30 proc. wszystkich przychodzących do nas przesyłek zagranicznych. W 2018 roku było to 24 proc.

W pierwszej połowie 2019 r. zadeklarowana wartość przesyłek pocztowych podlegających opodatkowaniu wyniosła 5,1 mln zł, co przyniosło 1,18 mln zł z tytułu VAT. W pierwszej połowie 2018 r. było to odpowiednio 4 mln zł i 0,92 mln zł. Wzrost zanotowano ale to i tak tylko kropla w morzu.

W rzeczywistości w większości przypadków odbiorca przesyłki nie wnosi żadnych opłat. Z informacji Izby Gospodarki Elektronicznej wynika, że od przesyłek pochodzących z Chin cło pobierane jest tylko w przypadku około połowy z nich, a VAT jedynie od około jednej trzeciej. Według bardzo szacunkowych danych, przy pełnej kontroli przesyłek i pełnym nakładaniu podatków przez organy skarbowe do polskiego budżetu mogłoby wpłynąć nawet 2,1 mld zł rocznie. UE szacuje, że luka z 5 mld euro w 2017 roku wzrośnie do 7 mld euro w 2020 roku.

Ta podatkowa luka boli i Polskę, i Unię od dawna. Już w 2018 roku Poczta Polska i Krajowa Administracja Skarbowa widząc, jak rośnie ruch z Chin, podpisały umowę o współpracy w zakresie odprawy celnej przesyłek pocztowych. – Wspólnie musimy dbać o ochronę rynku, eliminując zagrożenia i potencjalne nieprawidłowości, ale także usprawniając procedury tam, gdzie to możliwe – zapowiadał Marian Banaś, ówczesny wiceminister finansów.

Te nieprawidłowości to zarazem przewagi AliExpress. – Przyczyny atrakcyjności cenowej nie są dla konsumentów z Polski jasne. Ludzie ani nie wnikają w to, skąd biorą się niższe koszty produkcji w Chinach, ani w to czy i kto powinien odprowadzić VAT od danych zakupów, a przecież brak zapłaty tego podatku sprawi, że większość towarów będzie praktycznie z automatu o 23 proc. tańsza niż w Polsce. Tym bardziej raczej niewielu konsumentów analizuje, jak wygląda skuteczność ochrony ich praw konsumenckich. Choć niektórzy wręcz mogą wliczać to ryzyko w niższą cenę - opowiada mec. Chomiczewski.

Jakby tego mało, to chiński e-commerce ma jeszcze spore lokalne wsparcie. Łukasz Sarek w 2019 roku opisywał to w Biuletynie Ośrodka Badań Azji: „W mieście Xi’an przedsiębiorstwa, które wysyłają przesyłki e-commerce koleją do Europy poprzez Pocztę Chińską albo EMS, mogą uzyskać subsydia na 15 proc. kosztu przesyłki liczone wg ceny standardowej (do łącznej kwoty 1 mln RMB (ok. 500 tys. PLN) na firmę. Władze Zhenzghou mogą udzielić wsparcia w wysokości do 80 mln RMB (ok. 40 mln PLN) przedsiębiorstwom z branży e-commerce i subsydiować (do 30%) koszty ubezpieczenia od transakcji zagranicznych”.

Chińskie ambicje poczty 

Niezbyt korzystny jest dla nas też system rozliczania przesyłek pocztowych działający w ramach umów zawieranych przez członków Światowego Związku Pocztowego (UPU). Państwa członkowskie UPU są podzielone na grupy pod kątem ich rozwoju gospodarczego. – Opłaty pobierane przez poczty z państw zamożniejszych za dostarczenie na swoim obszarze przesyłek z państw mniej zamożnych - a jako takie traktowane były Chiny - są o wiele niższe niż za te z państw zamożniejszych u mniej rozwiniętych gospodarczo członków związku – tłumaczy Łukasz Sarek, analityk rynku chińskiego.

Zamysł tego rozwiązania jest jak najbardziej fair. Ale praktyka okazała się taka, że w wielu przypadkach wysyłka z Chin była znacznie tańsza niż faktyczny koszt przesyłki na terytorium państwa, do którego trafia. 

Przesyłka z Chin do Niemiec zamówiona na AliExpress Fot. EnesPhography

To się może zmienić, bo we wrześniu pod groźbą Stanów Zjednoczonych wyjścia z organizacji UPU zgodziła się na zmianę zasad rozliczania kosztów doręczeń przesyłek z innych państw - głównie chodziło oczywiście o Chiny - przez pocztę amerykańską. Jednak głębsza reforma systemu rozliczeń w ramach UPU, mimo wyraźnego dla niej poparcia np. ze strony państw skandyawskich nie jest wdrażana. Jednak co nie wiadomo, jakie są koszty ponoszone przez Pocztę Polską.

Za to nie są tajemnicą ambicje Poczty. Na rosnącym zainteresowaniu AliExpress miała zarabiać. – Poczta Polska już w 2017 roku podpisała z China Post porozumienie dotyczące transportu przesyłek drogą lądową z portu przeładunkowego w Małaszewiczach do 30 państw europejskich. To było spore wydarzenie, bo zakładano, że dzięki temu Poczta będzie w stanie koordynować wymianę handlową między Chinami a Unią Europejską, a nawet że powstanie hub logistyczny dla e-commerce na Nowym Jedwabnym Szlaku, który ma biec przez Polskę – opowiada Sarek. Jednym z istotnych źródeł przychodów dla Poczty Polskiej miały stać się dochody z opłat tranzytowych za przesyłki przychodzące z Chin i dostarczane do innych państw europejskich. Na realizację inwestycji związanych z tym celem Poczta miała przeznaczyć ok 1,3 mld zł. 

Ile wyszło z tych planów? Rok temu to nie polska, a litewska poczta po podpisaniu umowy z China Post stała się oficjalnym dystrybutorem chińskich przesyłek pocztowych na Europę. Pierwszy transport kolejowy z 42 kontenerami i 260 tonami przesyłek trafił do Wilna w wielkanocny weekend 2020 roku. Teoretycznie nie wyklucza to PP ale z nieoficjalnych źródeł wiemy, że jednak w ubiegłym roku zwięszyła się wartość importu z Chin na Litwę.

Co więcej w ramach wejścia chińskiego spedytora WWL jako udziałowca do polskiej ATC Cargo12, WWL informorował o wstępnych planach otwarcia w Polsce centrum logistycznego. Ta zapowiedź też nie została zrealizowana. Pod koniec 2018 r. Alibaba ogłosiła za to utworzenie centrum logistycznego i ulokowanie jednej z europejskich siedzib w Liège w Belgii, dokąd kieruje bezpośrednie pociągi z towarami z Chin. Co więcej jest tam także port lotniczy obsługujacy transporty z Państwa Środka.

Za to na początku kwietnia Poczat ogłosiła, że to ona będzie odpowiedzialna za te 15 dniowe dostawy z AliExpress do polskich domów i to dosłownie bo to poczta ma być jedynym dostawcą w kanale door-to-door dla tego serwisu, czyli paczki będą roznosic listonosze i kurierzy PP. Oczywiście wrtość kontraktu nie jest jawna.

Europa: Chcemy VAT

Im bardziej AliExpress jest skuteczne, (a jest i jak pisaliśmy, może być jeszcze bardziej, bo nie tylko wprowadza właśnie 15-dniowy czas dostawy z Chin ale i eksperymentuje z nowymi formami marketingu, w tym live'ami zakupowymi), tym bardziej Unia Europejska zaczęła się upominać, by jednak handel ten uregulować. – Stąd właśnie wspomniana dyrektywa e-commerce, która miała wejść w życie już od stycznia tego roku. Jednak z powodu pandemii zdecydowano państwom członkowskim dać dodatkowe pół roku na przygotowania – tłumaczy Sarek.

Jak na tę rewolucję szykuje się Poczta Polska? Twierdzi, że wszystko jest pod kontrolą. Oficjalna odpowiedź jest co najmniej lakoniczna. „PP zawarła ze swoją spółką technologiczną Poczta Polska Usługi Cyfrowe Sp. z o.o. umowę na przygotowanie oprogramowania niezbędnego do naliczania i poboru opłat celnych i podatku VAT za przesyłki z zawartością towarów napływające spoza UE”. Na trzy miesiące przed wejściem w życie nowych przepisów szczegółów, broni informacji o oprogramowaniu, podobnie jak i informacji o skali chińskich przesyłek.

A jest sporo argumentów za tym, by nie mieć za dużo wiary w zapewnienia Poczty. Na czele z niedawnymi wynikami kontroli NIK. Najwyższa Izba Kontroli sprawdziła, jak między 2018 a pierwszą połową 2019 roku wyglądała kontrola nad przesyłkami spoza Unii. Wnioski z raportu opublikowanego w listopadzie nie wróżą najlepiej.

fot. Piotr Swat/Shutterstock

NIK podaje, że pracownik Mazowieckiego Urzędu Celno-Skarbowego (MUCS), przez który przechodzi 85 proc. obrotu pocztowego, w ciągu 15-20 sekund musi zadecydować, czy przesyłkę zatrzymać do dalszej kontroli, czy oddać listonoszowi celem doręczenia do nabywcy. Nie ma tu miejsca na specjalne deliberacje. Dziennie przez ręce pracowników MUCS przechodzi 30-50 tys. listów i każda zwłoka może doprowadzić do zakorkowania urzędu. Urzędnik szacuje wartość na podstawie informacji załączonej do przesyłki. W połowie przypadków są one nieprawdziwe, nieczytelne lub po prostu ich nie ma. Ale i tam, gdzie informacja jest, sens uruchamiania procedury podatkowej często jest wątpliwy, gdyż koszty manipulacyjne mogą być wyższe niż wartość podatku.

Dochodzi do kuriozalnych sytuacji, gdy celnicy wiedzą, że powinni nakładać podatki, a nie robią tego przez wzgląd na zdrowy rozsądek. Oto jeden z opisywanych przez NIK przykładów niefunkcjonowania systemu: chiński nadawca wysłał zamówiony towar w siedmiu przesyłkach. Jedna z nich została przesłana przez urząd w Warszawie do oddziału w Lublinie, gdzie po weryfikacji na odbiorcę został nałożony podatek. Pozostała szóstka trafiła do MUCS, gdzie w trakcie 20-sekundowej weryfikacji dostały pieczątkę „zwolnione”. Szef MUCS tłumaczył NIK, że gdyby miał sprawdzać każdą przesyłkę zgodnie z przepisami, potrzebowałby dodatkowe 1,5-2 tys. etatów.

Efekt jest taki, że w siedmiu paczkach na 30 sprawdzonych z jednego z oddziałów „wartość towarów była niemal 54 razy wyższa niż zadeklarowana przez nadawców. Z kwoty 4,8 tys. zł, podwyższono wartość do kwoty 261,4 tys. zł”. Czyli kwota VAT urosła z pierwotnego 1,9 tys. zł do 66,4 tys. A że w badanym przez NIK okresie celnicy w taki sposób zweryfikowali zawartość tylko 4 proc. paczek i tylko 1 procent (słownie: jeden) przesyłek listowych, to możemy sobie wyobrazić skalę nieopłaconego VAT.

W efekcie na działaniach Poczty Polskiej NIK nie zostawił suchej nitki. Za to łagodniej potraktował Krajową Administrację Skarbową, bo przynajmniej „rzetelnie rozpoznała” potrzeby systemu związane z koniecznością uszczelnienia poboru VAT. Tyle że okres, który NIK badał, to okres, gdy szefem KAS był obecny prezes Izby Marian Banaś.

Choć od wyników tej kontroli minęły ponad trzy miesiące, a samo badanie dotyczyło sytuacji sprzed dwóch lat – która dziś powinna być zasadniczo inna – to urzędy pytane przez nas, jakie wyciągnęły konkretnie wnioski z tej kontroli, odpowiadają ogólnikami.

Poczta twierdzi, że „w reakcji na raport NIK realizuje projekt, który jest wynikiem zintensyfikowała działań i ma na celu szybką elektronizację danych dotyczących przewożonych przesyłek pocztowych w zakresie niezbędnym do sprawowania kontroli celno-skarbowej”.

NIK zaś na pytania, czy prowadzi kontrole uzupełniające tego, jak KAS i PP ustosunkowały się do poważnych uwag z kontroli, nie podaje szczegółów. Informuje jedynie, że sprawę monitoruje, a „szef KAS i prezes Zarządu Poczty Polskiej S.A. poinformowali o działaniach naprawczych podjętych w okresie przejściowym”. 

Przyspieszyły za to prace legislacyjne. Wczoraj resort finansów podał, że Rada Ministrów właśnie przyjęła implementację unijnych rozwiązań zawartą w pakiecie e-commerce.

Jednak jdynym prawdziwym konkretem jest to, że w tym samym czasie gdy Poczta zapowaiada zwolnienie nawet 2 tys. osób to, że równolegle zaczyna szukać ludzi do chińskich kontroli.

Wzmocnione „brygady tygrysa” 

„Specjalny skaner prześwietli nawet 100 tys. przesyłek z Chin dziennie”. „W specjalnej jednostce będzie pracowało 48 celników i 40 pocztowców”. Tak w listopadzie 2018 r. chwaliła się Poczta Polska i KAS, gdy w Lublinie z pompą otwierały specjalny pocztowy oddział celny, który miał zająć się szczególnie przesyłkami z Chin.

fot. salarko/Shutterstock

Ale efekty działania tejże specjednostki, która nieoficjalnie zdobyła sobie nazwę „brygady tygrysa”, specjalnie oszałamiające nie były. Od grudnia 2018 r. do listopada 2019 r. przeszło przez nią 10,7 mln przesyłek (z czego 90 proc. z Chin), ale tylko na 8,5 tys. z nich nałożono podatki i cło. Zaledwie jedna trzecia tych opodatkowanych przesyłek pochodziła z Chin. Łącznie z tych opłat do budżetu państwa trafiło tylko 889 tys. zł. 

Ale właśnie zespoły odpowiedzialne za te kontrole czekać ma teraz wzmocnienie. Poczta chce zatrudnić 160 osób w sortowni w Lublinie i 270 w sortowni w Warszawie, czyli rzeczywiście ściągnąć sporo „tygrysów". Tak dużo, że może się pojawiać pytanie, czy nie jest to główny pomysł na to, by jakoś chińskie przesyłki zacząć kontrolować.

Według mecenasa Chomiczewskiego są szanse i są możliwości, by faktycznie system kontroli przesyłek zadziałał. Wymagałoby to jednak stworzenia teleinformatycznego systemu, który na bazie sztucznej inteligencji typowałby przesyłki do kontroli w oparciu o analizę ryzyka. - Jakieś 3 lata temu byłem na prezentacji podobnego systemu funkcjonującego na granicy USA i Meksyku, który wykorzystuje algorytmy samouczące się. Zbierają one informacje m.in. o wadze zadeklarowanej, aktualnej, o nadawcy i odbiorcy, analizują historię naruszeń i na tej podstawie oceniają czy przesyłka powinna zostać skontrolowana - opowiada Chomiczewski. 

Samo AliExpress średnio chętnie odnosi się do tematu podlegania pod VAT. Dwa razy dopytujemy, zanim Topp odpowiada okrągłą formułką: – Jako zewnętrzny rynek szanujemy i zobowiązujemy się do przestrzegania zasad i przepisów obowiązujących na rynkach, na których działamy, w tym przepisów w trakcie przyjmowania, gdy tylko wejdą w życie. Sprzedawcy będący osobami trzecimi, którzy korzystają z naszej platformy, są odpowiedzialni, niezależnie od AliExpress, za przestrzeganie obowiązujących przepisów; obejmuje to w szczególności warunki sprzedaży, deklaracje podatkowe lub celne związane z transakcjami, które przeprowadzają z kupującymi.

Hmm, a co z H&M?

I tu możemy wrócić do sytuacji H&M i chińskiego bojkotu zachodnich firm, które nie chcą mieć powiązań z plantacjami bawełny w Xinjiangu. Na europejskich rynkach oczywiście mało kto tak kombinuje, by szukać szwedzkich ubrań na chińskich platformach. Nie ma takiej potrzeby, bo większość dużych marek modowych prowadzi własne e-sklepy.

W Chinach e-handel skoncentrował się jednak wokół kilku największych megaaplikacji. A że każdy biznes – szczególnie w obliczu kłopotów Alibaby i jej szefa Jacka Ma – jest w Państwie Środka mniej lub bardziej zobowiązany do działania zgodnie z linią Partii Komunistycznej, to wygumkowanie źle widzianych sprzedawców może nastąpić niemal z dnia na dzień. I narobić im niezłych kłopotów. W końcu Chiny są dla H&M czwartym największym rynkiem. 

Otwarcie AliExpress, w Barcelonie w listopadzie 2019 r. To drugi fizyczny sklep AliExpress w Europie.. fot. joelpapalini

Dlaczego to tak ważne dla Polski? Póki co kluczowe wydaje się być uregulowanie przesyłek, które do nas napływają. Powoli jednak AliExpress zaczyna też starać się o europejskich sprzedawców. W pierwszej kolejności w 2019 roku Alibaba uderzyła w dwóch kierunkach. Na południe: do Włoch i Hiszpanii. I na wschód: do Rosji i Turcji. Od tamtej pory doszła jeszcze Francja. W samej Hiszpanii swoje sklepy na AliExpress założyło ok. 10 tys. przedsiębiorców zwabionych znacznie niższymi opłatami niż oferuje Amazon i otwarciem na chłonny chiński rynek. Co więcej, znalazł się wśród nich El Corte Inglés, największa w Hiszpanii sieć centrów handlowych o 80-letniej historii i przychodach przekraczających 15 mld euro rocznie. 

I nic dziwnego, bo handel na AliExpress to ogromna szansa na dotarcie do zupełnie nowych klientów. Pewnie i w Polsce chętnych na taką ekspansję sklepów i producentów by nie zabrakło. Co widzi i sama platforma, ustami Gare'go Toppa, mówiąca nam, że AliExpress rozważa uruchomienie możliwości sprzedaży dla polskich firm.

Tyle, że historia H&M powoduje, że widać nie tylko blaski tej szansy.