Nie oburzają nas bunkry miliarderów. Chyba powinny, prawda?
Budowa schronów na czarną godzinę jawi się jako jeszcze jedna fanaberia bogaczy, ale czy samo pragnienie stworzenia miejsca, które zwiększy szanse na przeżycie, podczas gdy inni będą mieć problem, nie powinno wymagać reakcji?

"Spodziewaliśmy się, że zastaniemy całkowicie unicestwiony świat. Właśnie przed tym się zabezpieczaliśmy, kiedy zapisywaliśmy się do Termush" – notuje narrator postapokaliptycznej powieści "Termush", napisanej pod koniec lat 70. XX w. przez Svena Holma. Jak zauważa w posłowiu Maciej Jakubowiak, "w latach 50. i 60. XX wieku koniec ludzkości, wcześniej domena mitów i religii, stał się palącą kwestią" i obawa przed tym, że Stany Zjednoczone wraz ze Związkiem Radzieckim pójdą na całego, była poważna.
Trudno nie mieć podobnych trosk. Możemy tylko gdybać, czy powodem będzie starcie mocarstw, czy może za niechybny koniec tego, co znamy, odpowiadać będzie katastrofa klimatyczna i związane z nią migracje, kryzysy wodne, pożary, susze i inne ekstremalne zjawiska. Gdzieś nie będzie dało się żyć, gdzieś o przeżycie będzie nieco łatwiej. Prędzej czy później pojawi się konflikt bezpieczniejsi kontra zagrożeni. Nie mamy żadnej gwarancji, po której stronie się znajdziemy.
Możemy się zastanawiać, a najbogatsi, niby na wszelki wypadek, szykują się na czarny scenariusz. Niektórzy skupują grunty w Nowej Zelandii, inni mają zaklepane miejsce w wielkim luksusowym podziemnym schronie. Mark Zuckerberg nie chce używać określenia "bunkier", ale my nie musimy gryźć się w język, bo ktoś może poczuć się nieswojo. Mówimy tu w końcu o wielomilionowej inwestycji wyposażonej w zapasy, systemy zasilania, solidne zabezpieczenia i awaryjne wyjścia.
Nawet w Polsce są już firmy mogące pod ziemią wybudować luksusowy schron
W czasach spokoju może to być podziemna biblioteczka, salon gier, garaż i winiarnia. A w czasach niepokoju miejsce, które zwiększy szanse na przeżycie, podczas gdy reszta będzie np. w panice szukać publicznego schronu, uciekając przed spadającymi na głowy bombami.
Sama reklama takiego miejsca była przerażająca. Luksusowa posiadłość, otoczona drzewami, podziemny garaż, a za nim ciepły, przytulny salon. W ogóle nie czuć, że to piwnica. Ten sielski obrazek zakłócają latające w tle myśliwce i śmigłowce. Wojna, śmierć, zniszczenie są tam, ciepło rodzinne i bezpieczeństwo tu – wystarczy, że odpowiednio się zapłaci.
Dokładnie coś takiego chcieli sobie zapewnić mieszkańcy luksusowego hotelu z powieści "Termush".
Bycie mieszkańcem Termush nie oznacza, że jest się bardziej zainteresowanym światem niż ludzie w ogólności. Przy zapisach największe znaczenie miał dostęp do chronionego pokoju, personelu gotowego do obsługi gości, lekarzy oraz jachtu motorowego przygotowanego do ewakuacji mieszkańców hotelu z kraju, gdyby w dalszej perspektywie miał się okazać niezdatny do zamieszkiwania – opisuje bohater powieści.
Współcześni bogacze są właśnie na tym etapie. Próbują kupić obietnicę przeżycia w sytuacji, kiedy inni narażeni będą na śmierć, choroby, cierpienie. Nie chodzi jednak wyłącznie o bezpieczeństwo. To nadal ma być życie na poziomie, pełne wygód i przyjemności.
Reklama schronu od polskiej firmy wygląda wręcz jak parodia i satyra. Nieco większe, rodzinne auto jest pod dachem, ale na zewnątrz, podczas gdy krwistoczerwona sportowa fura jest bezpieczna pod ziemią niczym członek rodziny. Świat może się walić, ale prestiż i bogactwo stają się tak samo ważne, jak życie.
To tylko reklama, obietnica bez pokrycia, tymczasem powieści takie jak Holma pokazują, że bezpieczny, sterylny, nieskazitelny świat może zacząć się walić też tam, gdzie miał stać na solidnych fundamentach. Oni mogą dowiedzieć się, gdzie jesteśmy my, ci bezpieczniejsi, z dostępem do leków, wody, jedzenia. Zresztą wcale nie musimy zastanawiać się, co będzie, te pytania zasadne są już dziś. Oni już wiedzą, a co robimy my? Stawiamy kolejne mury, próbujemy blokować drogi, odwracać wzrok, zamykać swoje granice licząc na to, że ci, którzy obiecywali je chronić, dotrzymają słowa. Innego końca być więc nie może.
A jednak zastanawia mnie, co myśli taki Zuckerberg, zagospodarowując 1350 akrów, czyli ponad 5,5 km2 prywatnej ziemi. A w niej podziemny schron o powierzchni 465 m2, mający własne źródła energii i zapasy żywności. Do tego dwa luksusowe domy połączone z tunelem, pomieszczenie techniczne, przestrzeń mieszkalna i awaryjne wyjście z drabiną oraz solidne stalowe drzwi wypełnione betonem.
Co mu to da? – myślę z przekąsem. Przecież jeśli będzie bardzo źle, to zapasy prędzej czy później się skończą, ale jeśli tylko źle, to ktoś o kryjówce sobie przypomni i upomni się o solidarność. Jeszcze bardziej zastanawia mnie fakt, dlaczego tak łatwo przyszło nam zaakceptowanie tego, że jedni mają prawo liczyć na przeżycie, kiedy inni na pewno umrą. Tylko dlatego, że ich stać i mogą, bo przecież kto bogatemu zabroni.
Może to więc sprytna zasłona dymna. Kiedy dywaguje się o tym, czy bogaci mają prawo zwiększać swoje szanse na przeżycie w świecie po apokalipsie, umyka pytanie, jak urządzają świat tu i teraz. A to przecież przepis na samospełniający się scenariusz. W posłowiu Jakubowiak cytuje Douglasa Rushkoffa, autora książki "Przetrwanie najbogatszych. Fantazje ucieczkowe miliarderów technologicznych", według którego "prawdziwy problem nie tkwi w tym, jaka konkretnie technologia czy strategia zarządzania personelem pozwoli na przetrwanie końca świata, ale że samo skupianie się na tej kwestii, inwestowanie czasu, energii i pieniędzy (bardzo dużych pieniędzy) w taktyki przetrwania apokalipsy może doprowadzić do jej urzeczywistnienia". Do katastrofy musi dojść, bo jedni mają wszystko, a drudzy nie mają nic. Ktoś ochroni sportową brykę, a inny będzie liczył na to, że plecak ewakuacyjny z dyskontu wystarczy w drodze do schronu, który miał być, nie został przygotowany, ale lepsze to niż nic.
A może jest w tym strach przed przyznaniem, że podobne schrony i bunkry tworzymy my sami, nieco mniej dosłowne, ale równie trudne do sforsowania? "Nie obronimy się przed dzisiejszymi intruzami. Ale przyjęcie ich było ostatnią zapłatą za naszą obronę: od teraz funkcjonariusze pozostają w gotowości przez całą dobę, pilnują parku i budynku. Mają rozkaz strzelać do każdego, kto przekroczy granice parku" – notuje narrator "Termush", hotelu, który przecież już istnieje – i to w wielu miejscach. Może nawet jesteśmy w nim zameldowani, przez przypadek bądź nie.