Co zrobić, gdy biletomat nie działa? Polskie miasto sięgnęło po dziwne rozwiązanie
To nie moja wina, że nie mogę kupić biletu – mówią zdenerwowani pasażerowie, kiedy automat odmawia posłuszeństwo. Logika podpowiada, że mają rację, ale nie wszędzie tak samo podchodzi się do problemu niedziałającego biletomatu. W Łodzi po latach wybrane zostanie najprostsze rozwiązanie.
Teoretycznie sprawa jest prosta – biletomat nie działa, więc faktycznie trudno obwiniać pasażera, że nie ma ważnego biletu. I zdarzały się przypadki, że sąd zgadzał się z tą argumentacją.
Tak było we Wrocławiu. Pasażer w czerwcu 2020 r. nie mógł kupić biletu w autobusie z powodu awarii biletomatu. Kontrolerzy nie chcieli lub nie mogli uwierzyć w tę opowieść i uznali, że osoba znalazła sobie tanie alibi. Brak biletu to brak biletu, więc 150 zł mandatu się należało. Po odwołaniu się od tej decyzji to MPK i miasto zdecydowało się pozwać pasażera, który nie chciał uiścić kary.
Tymczasem sąd uznał, że jedyne, za co powinien zapłacić „gapowicz”, to bilet. Na dodatek zwrócono uwagę, że w podobnych sytuacjach pasażer zawsze jest na straconej pozycji ze względu na źle opracowany system. Sąd podkreślił, że automat nie wydaje żadnego potwierdzenia, będącego dowodem na to, że nie udało się kupić biletu. Czasami o taki kwitek zresztą byłoby trudno – w Łodzi wielokrotnie spotkałem się z maszyną, która zwyczajnie nie reagowała na polecenia, ekran świecił na czarno lub wyświetlał dziwne treści
– opisywaliśmy wyrok na łamach Spider’s Web.
Oceniono również, że możliwość zakupu biletu w aplikacji wcale nie jest alternatywą. W końcu nie każdy musi mieć odpowiedni sprzęt do zainstalowania programu lub po prostu nie chce należeć do grupy osób „pod aplikacje”.
Nie wszyscy zgadzają się z wyrokiem sądu. Bilet trzeba mieć i już
Tomasz Kunert, rzecznik Zarządu Transportu Miejskiego w Warszawie, w rozmowie z tvn24.pl wyjaśniał, że przepisy to przepisy i „pasażer w pierwszej kolejności po wejściu do pojazdu musi skasować bilet lub go aktywować”. Brak aplikacji nie jest usprawiedliwieniem, gdyż regulamin stawia sprawę jasno – w pojeździe trzeba mieć ważny bilet.
Biletomaty zdaniem rzecznika są „uzupełnieniem sieci sprzedaży”, a zdarzało się tak, że pasażerowie próbowali zasłonić się problemami technicznymi, które tak naprawdę nie istniały. Tłumaczyli na przykład, że automat odmówił sprzedaży, ale powodem nie była jednak awaria, ale brak środków na karcie. A jeśli ktoś rzeczywiście chciał kupić bilet, ale nie mógł, to może złożyć reklamację.
Pod tym względem co miasto to obyczaj. Łódź chce więc uprościć sprawę, sięgając po dość zaskakujące rozwiązanie.
Na biletomacie pojawiają się… naklejki
Na problem niedziałających biletomatów i związanych z tym wątpliwości zwrócił uwagę łódzki radny Marcin Hencz.
Niestety dość często spotykam się z sytuacją, w której pasażerowie nie są świadomi swoich praw w takiej sytuacji. Następuje dopytywanie podróżnych o odkupienie bilety, a czasem opuszczanie pojazdu
– napisał w interpelacji.
Dlatego jego zdaniem na biletomacie powinna pojawić się „wyraźna informacja” wyjaśniająca, że w razie awarii pasażerowie mają prawo kontynuować podróż. Mniejszym drukiem zaś dopisana ma zostać interpretacja awarii, bowiem zdarza się tak, że „system straci zasięg na zaledwie kilkadziesiąt sekund lub urządzenie się restartuje”.
- Opisanie takiej prostej instrukcji postępowania utnie też możliwość do ewentualnych nieuzasadnionych odwołań u osób, które próbowały unikać opłaty – czytamy w interpelacji.
Portal tulodz.pl informuje, że miasto przychyliło się do tej prośby i naklejki na biletomatach pojawią się pod koniec stycznia.
Co ciekawe miasto z niedziałającymi automatami użera się co najmniej od 2018 r. Właśnie wtedy ustalono, że pasażer komunikacji miejskiej nie otrzyma mandatu za jazdę bez biletu w tramwaju lub autobusie, w którym zepsuł się biletomat. Po sześciu latach pojawił się jednak kolejny dylemat pod tytułem "co to w zasadzie oznacza, że automat nie działa".
To zabawne, że odpowiedzią na problemy technologii są naklejki
Nie pierwszy raz. W końcu nalepiane na szybach kody QR - które z kolei generują nowe problemy - to odpowiedź na wątpliwości związane z zakupem cyfrowych biletów przez aplikację. Tutaj jednak problemem była nie sama technologia, a jej interpretacja. Zdaniem sprawdzających bilety ich kupno 30 s po wejściu do pojazdu oznacza próbę oszustwa, bo gdyby nie kontrola, to taki pasażer nie kliknąłby przycisku "kupuj".
Takie podejście słusznie oburzało pasażerów, bo po wejściu do pojazdu najpierw chcemy znaleźć bezpieczne miejsce, a dopiero potem zatwierdzić transakcję. Miasto nie stanęło jednak po ich stronie i teraz cyfrowe bilety trzeba „kasować”, najeżdżając aparatem na kod QR.
Teoretycznie technologia powinna sprawiać, że będzie podróżować się nam łatwiej. I kolej jest najlepszym przykładem, że to możliwe. W miastach jest z tym problem i nawet najprostsze czynności mocno się komplikują.
Na Spider's Web piszemy więcej o komunikacji miejskiej:
Zdjęcie główne: Grand Warszawski / Shutterstock