Współczuję fanom Xboksa, którzy widzą, jak Microsoft sabotuje własne konsole
Chaos. Niejasne sygnały. Zmieniane koncepcje. Brak jednolitej wizji. Największym wrogiem marki Xbox okazuje się sam Microsoft. Najgorsze, że przez to zagrożone są takie serie jak Fallout, Diablo czy Dishonored.
Mój fatalnie zakochany w Microsofcie kolega Maciej Gajewski uwielbia rozpisywać się na temat strategii obozu Xboksa. Widzi giganta jako względnie spójny monolit grający w szachy 4D, wykonujący starannie przemyślane ruchy, którymi kiedyś tam w przyszłości podbije branżę gier. Na nieszczęście Maćka i pozostałych entuzjastów Xboksa, ostatnie ruchy Microsoftu udowadniają, że jest zgoła odmiennie.
Microsoft miota się jak we mgle. Jeszcze nigdy nie miał tak bladej, zamglonej wizji na przyszłość Xboksa.
Ostatnie tygodnie pokazały nam wszystkim, że w Microsofcie nie ma genialnych planistów, realizujących wielką strategię rozpisaną na dekady. No, przynajmniej nie jest takim planistą Phil Spencer, Sarah Bond ani Aaron Greenberg - liderzy obozu Xbox, biorący personalną odpowiedzialność za ostatnie blamaże.
Przez blamaże mam na myśli nie tylko najnowsze zamknięcie czterech studiów deweloperskich, w tym lubiane przez graczy Tango Gameworks. Musimy zdać sobie sprawę, że od czasu przejęcia Activision Blizzard gigant zwolnił prawie 10 proc. całego podległego personelu związanego z grami wideo. To ponad 2000 osób (!) które trafiły na bruk z dnia na dzień, w przeciągu kilku miesięcy.
Lawinie zwolnień towarzyszy potężna posucha w obszarze samych gier. Od premiery Hellblade 2: Senua's Saga dzielą nas tylko dwa tygodnie, ale zdaje się, że Microsoft zapomniał o swoim produkcie. Można odnieść wrażenie, że silniej promowane jest Sea of Thieves w wersji dla konsoli PlayStation 5. To uderzenie prosto w szczepionkę najwierniejszych fanów, nie zostawiających na Microsofcie suchej nitki.
Wizja Microsoftu? Ale która? Firma miota się z Xboksem od ściany do ściany.
Od momentu premiery Xboksa Series technologiczny gigant przynajmniej trzykrotnie zmienił swoją strategię dotyczącą sektora gier wideo. Tak wielki biznes, z tak dużymi zwrotami w tak krótkim czasie, nie wygląda poważnie. Ktoś może napisać: agile i elastyczność. Ja wolę napisać: chciwość i panika. Przypomnijmy sobie te zwroty.
Najpierw plan był prosty: Xbox Series musi zostać najpopularniejszą konsolą na rynku. Microsoft przystąpił do bezpośredniej rywalizacji z PlayStation, mając dwa asy w rękawie: tanią konsolę Xbox Series S oraz abonament Game Pass. Szybko okazało się jednak, że nawet tani, XSX nie generuje sprzedaży, bo Microsoft jak zwykle nie zabezpieczył świetnego katalogu gier na wyłączność. PS5 zjadło Xboksa sprzedażą, co dla wielu nie było żadnym zaskoczeniem.
Przesunięto zatem zwrotnicę. Od Xboksa jako konsoli, ważniejszy stal się sam Game Pass. Microsoft wymarzył sobie usługę wychodzącą poza ograniczenia kiepsko sprzedającej się konsoli, obecną na komputerach i urządzeniach mobilnych. By oferta Game Passa była odpowiednio obfita, Microsoft zaczął kupować producentów na potęgę, wliczając w to Bethesdę i Activision Blizzard. Game Pass nie wygenerował jednak liczb na jakich zależało Microsoftowi. Steam, PS5 i Switch miały się doskonale.
Stało się natomiast co innego: Microsoft poczuł zapach pieniędzy, jakie może zarabiać sprzedając hity takie jak Call of Duty na konsolach konkurencji. Doszło więc do kolejnego przesunięcia zwrotnicy. Tym razem w kierunku Microsoftu jako wydawcy gier, które są sprzedawane na popularnych platformach rywali takich jak PlayStation, Nintendo czy Steam.
Po tym, jak Microsoft poczuł zapach gotówki generowany przez Call of Duty, Xbox zmienia się na gorsze.
Skutek przejęcia Activision Blizzard okazał się odwrotny od zamierzonego: zamiast wzmocnić pozycję Xboksa i Game Passa, wzmacnia się pozycja PlayStation i Nintendo jako rynków zbytu. Księgowi Microsoftu przeanalizowali konta przejętego Activision Blizzard i doszli do najprostszego możliwego wniosku: możemy zgarniać kupę kasy, pozbywając się wielu kosztów związanych z utrzymywaniem Xboksa przy życiu.
Na stole jest bowiem gigantyczna kasa do zgarnięcia. Jeśli Microsoft wydawałby najnowsze odsłony Call of Duty, Candy Crush czy Diablo na platformach konkurencji, jego dział gier może stać się bardziej dochodowy niż dział Windows. Lepsze wyniki w firmie generowałyby wyłącznie usługi chmurowe oraz pakiety biurowe. Piękna wizja, do tego odchudzona o ból głowy związany z Xboksem.
Microsoft, jako spółka giełdowa z akcjonariuszami głodnymi permanentnych wzrostów, wybrał więc łatwe rozwiązanie. Rozpoczął serię zwolnień, jednocześnie wysyłając swoje gry na wyłączność na platformy Sony oraz Nintendo. Wyśle tam też kolejne odsłony Call of Duty i Warcrafta, bo do zgarnięcia jest zbyt duża kasa, by ograniczać takie marki do Xboksa. Księgowi wygrali.
Współczuję fanom Xboksa, którzy widzą, jak Microsoft sabotuje własne konsole.
Sea of Thieves żegluje po wodach PlayStation Store, podczas gdy Sony ani myśli wydawać świetne Helldivers 2 na Xboksa. Microsoft zamyka kreatywne studia takie jak Tango Gameworks, tworzące unikalne projekty pokroju Hi-Fi Rush. Gigant kurczowo trzyma się zakurzonych marek jak Halo czy Gears of War, które czasy świetności miały dwie dekady temu. Nawet Forza - rewelacyjna jeszcze kilka lat temu - stała się nudna i nijaka.
Najbardziej niesamowite jest jednak to, że najdroższa technologiczna korporacja świata potrafi miotać się jak dziecko we mgle, pozbawione jasnej i długoterminowej wizji. Gdy przez branżę przetacza się fala zwolnień, twórcy gier chcą płynąć pod banderą w kierunku jasno obranego portu. Microsoft nie jest w stanie tego zapewnić. Skoro zamknęli Tango po takim sukcesie jak Hi-Fi Rush (3 miliony graczy, 3 prestiżowe nagrody GOTY), mogą zamknąć prawie każdego.
Microsoft rozmienia Xboksa na drobne, goniąc za kwartalnymi przychodami. Jako fana PlayStation i Nintendo powinno mnie to cieszyć, bo Starfield i Hellblade na PS5 to tylko kwestia czasu. Szkoda mi jednak kibiców Xboksa, widzących w Philu Spencerze mesjasza znającego potrzeby graczy. Może faktycznie je zna, ale musi chylić czoła przed coraz głodniejszym kierownictwem technologicznego molocha.