Fujifilm XF10 to coś dla koneserów fotografii ulicznej. Pod warunkiem, że nie są zbyt wymagający
Fujifilm XF10 to aparat dla koneserów. Mamy tu naprawdę dużą matrycę APS-C, która zapewni jakość na poziomie lustrzanek, dość uniwersalny obiektyw stałoogniskowy i bardzo niewielkie rozmiary. Niestety mamy też nad wyraz uproszczoną konstrukcję i kilka wątpliwych decyzji projektowych.
Rynek aparatów kompaktowych został niemal w całości zjedzony przez smartfony. Niemal, bo cały czas można kupić zwykłe kompakty, ale ich sprzedaż z roku na rok maleje. Nic w tym dziwnego, bo standardowym aparatem przeciętnego człowieka jest dziś smartfon.
Producenci, którzy nie porzucili jeszcze rynku kompaktów starają się tworzyć aparaty wyspecjalizowane. I tak Nikon pokazał niedawno model Coolpix P1000 z rekordowym zoomem o krotności 125x, Olympus lubi odporne, podwodne konstrukcje, a Canon, Panasonic i Sony starają się zmieścić w małych kompaktach jak najwięcej funkcji z profesjonalnych aparatów, idąc coraz mocniej w stronę wideo.
Mamy też firmę Fujifilm, która stara się tworzyć kompakty dla koneserów. Ich kompakty stawiają na jakość zdjęć, kosztem uniwersalności sprzętu. Nowy kompakt XF10 podąża tą samą drogą.
Fujifilm XF10 to kompakt dla fotografa ulicznego.
Fujifilm XF10 na pierwszy rzut oka wygląda na następcę X70 z 2016 roku, ale po przyjrzeniu się tej konstrukcji można dojść do wniosku, że Fujifilm stworzyło aparat z niższej półki.
Wzorem X70, nowy XF10 jest wyposażony w dużą matrycę i stałogoniskowy, szerokokątny obiektyw. Matryca CMOS ma rozmiar APS-C, dobrze znany z półprofesjonalnych lustrzanek i bezlusterkowców. Jej rozdzielczość wynosi 24 megapiksele. Wbudowany na stałe obiektyw to konstrukcja Fujinon o ogniskowej 18,5 mm (ekwiwalent 28 mm dla pełnej klatki) i jasności f/2.8.
Niestety rzut oka na obudowę zdradza, że aparat ma znacznie prostszą konstrukcję. Przede wszystkim brakuje tu pokrętła czasu migawki na korpusie, kółka przysłon na obiektywie i pokrętła kompensacji ekspozycji znanych z X70 i serii X100. Na domiar złego Fujifilm XF10 nie ma złącza gorącej stopki ani odchylanego ekranu, choć wyświetlacz reaguje na dotyk. W tak małej konstrukcji nie zmieścił się też wizjer cyfrowy.
Zabrakło też bardziej zaawansowanych funckji. Fujifilm XF10 co prawda nagrywa w 4K, ale tylko w 15 kl./s, więc ten tryb jest zabiegiem czysto marketingowym. Wielu osobom może też brakować wybieraka kierunkowego na tylnej ściance (jest za to joystick do zmiany punktu AF), ale bezlusterkowiec Fujifilm X-E3 pokazał, że dotyk ekranu całkiem sprawnie zastępuje tzw. D-pada.
Czy za 499 dol. znajdą się chętni na taki aparat?
Cena nie jest przesadnie wysoka zważywszy na matrycę i obiektyw, ale w kwocie 2500 zł (bo mniej więcej tyle będzie wynosić polska cena) oczekiwałbym przynajmniej odchylanego ekranu.
Fujifilm XF10 jest aparatem nieco zbyt okrojonym. Zastanawiam się, kto mógłby skusić się na to rozwiązanie i przychodzi mi do głowy jedna grupa osób: fotografowie, którzy sporo podróżują i lubią kadry uliczne. Leciutki, bardzo niewielki aparat o masie 280 g sprawdziłby się w takim zastosowaniu idealnie. Jest na tyle mały, że zmieści się w każdym bagażu, a w razie potrzeby można go zabrać nawet na wycieczkę rowerową, nie wspominając o zwykłym spacerze.
Ja natomiast nie wybrałbym tego aparatu z uwagi na dość nijaką ogniskową. 18,5 mm to ok. 28 mm na pełnej klatce, co jest wartością, której nigdy nie polubiłem. Nie jest to ani przyjemnie szerokie 24 mm, ani bardziej klasyczne 35 mm, które na pełnej klatce jest naprawdę użyteczne.
Z drugiej strony, Japończycy kochają Ricoha GR z ogniskową 18,3 mm (ekwiwalent ok. 28 mm) i używają go bardzo chętnie w fotografii ulicznej, więc każdy musi odpowiedzieć sobie sam, czy taka ogniskowa by go zadowoliła. Decyzję trzeba dobrze przemyśleć, bo obiektyw w XF10 jest wbudowany na stałe.