Tydzień z Xiaomi Mi Air 12. Chińczycy zrobili bardzo fajnego MacBooka
Moje poszukiwania nowego laptopa zakończyły się zakupem Xiaomi Mi Air w wersji z 12,5" wyświetlaczem. Po niecałym tygodniu postanowiłem podzielić się z wami moimi pierwszymi wrażeniami z korzystania z tego sprzętu.
Zanim przejdziemy do Xiaomi, musicie wiedzieć, że nie cierpię kupować laptopów. Traktuję je jako zło konieczne, z którego zmuszony jestem korzystać podczas wyjazdów. W domu pracuję na całkiem mocnym desktopie, a że nie wyjeżdżam znowu tak często i zwyczajnie szkoda mi pieniędzy na sprzęt, z którego korzystać będę raptem kilka dni w miesiącu.
Przez kilka lat udawało mi się zresztą odwlekać zakup nowej, mobilnej maszyny dzięki mojemu wiernemu Chromebookowi. Dodatkowo, Google zwodziło mnie obietnicami, że już za chwilę, już za moment, udostępni nową wersję systemu, na której będę mógł uruchomić androidowe aplikacje*. Miesiąc temu stwierdziłem jednak, że i tak czekam o wiele za długo, a Chromebook zaczyna się powoli sypać. Przyszedł czas, żeby kupić nowy, przenośny komputer.
Xiaomi najlepsze najtańsze
Szukając nowego komputera wiedziałem, że chcę jak najlżejszą i jak najmocniejszą maszynę za jak najmniej pieniędzy. Jednym słowem: szukałem Świętego Graala. W przedziale cenowym, który sobie założyłem, czyli gdzieś tak pomiędzy 1500 a 2200 zł, te mocniejsze konfiguracje zamknięte są w ciężkich i dużych konstrukcjach. Z kolei te mniejsze i lżejsze sprzęty najczęściej są dość wolne.
W moich poszukiwaniach pomogły mi reklamy kontekstowe Google. Szperając po sieci trafiłem w końcu na banner z informacją o przecenach w jednym z chińskich sklepów. Jednym z przecenionych produktów był właśnie Xiaomi Mi Air 12,5" z procesorem Intel Core m3-7Y30, 4 GB pamięci operacyjnej i dyskiem SSD 256 GB. Oprócz początkowej przeceny, udało mi się jeszcze znaleźć kod rabatowy na ten produkt, dzięki czemu razem z cłem i przesyłką, za laptopa Xiaomi zapłaciłem ok. 2100 zł.
Gimnastyka zaraz po wyjęciu z pudełka.
Zakup sprzętu bezpośrednio z Chin niesie za sobą dwa problemy. A nie, właściwie to trzy. Pierwszą kwestią jest gwarancja. Co prawda sklep internetowy Gearbest, skąd zamawiałem mój egzemplarz oferuje roczny okres gwarancyjny, ale jeśli mojemu Mi Air przytrafi się w tym czasie jakaś awaria, to do Chin będę musiał wysłać go na swój koszt i dość długo czekać na naprawę. No, ale jak mawiał mój ulubiony nauczyciel fizyki: ryzyk fizyk, a chemik idiota. Raz się żyje.
Drugim problemem okazała się być ładowarka z wtyczką niekompatybilną z polskim gniazdkiem elektrycznym. Tutaj przyznaję się bez bicia, że totalnie zapomniałem o tej kwestii, więc zanim mogłem zacząć bawić się moim nowym laptopem, czym prędzej pobiegłem do najbliższego sklepu po najbrzydszą i największą przejściówkę, jaką kiedykolwiek widziałem.
Trzecim i ostatnim (na szczęście małym) problemem okazał się być chiński Windows 10. W sieci, na forach fanów Xiaomi, można znaleźć setki tekstów o tym, jak sobie z tym fantem poradzić. Ja na szczęście miałem wolny klucz do Windows 10, więc skończyło się na szybkim formacie komputera i instalacji systemu od nowa. Wy, jeśli nie dysponujecie żadnym wolnym kluczem, zapewne będziecie musieli przebić się przez gąszcz chińskich znaczków i zainstalować na laptopie polską wersję językową. Powodzenia.
Po postawieniu gołego systemu czekała mnie jeszcze instalacja wszystkich sterowników. Tutaj na szczęście cała operacja przebiegła bardzo sprawnie. Xiaomi na swojej stronie udostępnia bowiem gotową paczkę ze wszystkimi driverami. Wystarczy ją pobrać, rozpakować i zainstalować. Nic trudnego.
Xiaomi Mi Air: ładny, lekki i dobrze wykonany.
Mocna inspiracja produktami Apple widoczna jest tu na pierwszy rzut oka. Odkładając na bok kwestię etyki, laptop Xiaomi bardzo mi się podoba. Minimalistyczny design, bardzo dobrze spasowane komponenty, niewielki rozmiar i waga 1 kg to cechy, których szukałem w moim laptopie do pracy mobilnej.
Jeśli chodzi o samą jakość wykonania, to szczerze mówiąc spodziewałem się... czegoś gorszego. Na pełnowymiarowej, wyspowej klawiaturze pracuje się na tyle wygodnie (właśnie to robię), że praktycznie od razu mogłem pisać na niej bezwzrokowo.
Tak samo trudno mi się przyczepić do jakości wyświetlanego obrazu. Co prawda wolałbym matową matrycę, no ale nie można mieć wszystkiego, czyż nie? Za to zupełnie nie przeszkadza mi brak dotykowego wyświetlacza. Funkcja ta sprawdza się cudownie w urządzeniach konwertowalnych, jednak w małych notebookach moim zdaniem nie jest już taka cudowna i prowadzi do zapalcowanego ekranu. A tego nie lubię.
Już wiem, że w 12,5-calowej wersji Mi Air zabraknie mi złącz.
No bo umówmy się, jedno złącze USB 2.0, jedno USB-C, wejście słuchawkowe i port HDMI to raczej absolutne minimum, wymagane przez Konwencję Genewską, niż konfiguracja do wygodnej pracy. Jeśli będę chciał podłączyć myszkę (a będę), to będę musiał odłączyć dysk zewnętrzny.
Do podobnej gimnastyki zmuszony będę za każdym razem, kiedy będę chciał przenieść zdjęcia z karty SD, ponieważ, w Xiaomi Mi Air 12,5" zabrakło też ich czytnika. O USB-C nawet nie myślę, bo podejrzewam, że przez większość czasu będzie ono zajęte ładowaniem komputera.
Problem ten rozwiążę zapewne zakupem jakiegoś HUB-a (całkiem przypadkiem Xiaomi ma taki sprzęt w swojej ofercie). Jest to jednak kolejny komponent, o którym będę musiał pamiętać podczas pakowania się na wyjazdy.
W tej cenie nie kupiłbym nic lepszego.
Czy żałuję zakupu? Absolutnie nie. Za nieco poniżej 2000 złotych kupiłem naprawdę bardzo ładną maszynę do pisania, na której będę mógł też edytować grafikę, oglądać filmy i słuchać muzyki. Jeśli chodzi o czas pracy na akumulatorze, to pozwólcie, że chwilę z nim pojeżdżę. Jak na razie Mi Air radzi sobie bez podłączenia do prądu ok. 6 godzin. Mój Chromebook wykręca prawie dwukrotnie większy wynik. To jednak jego jedyna przewaga nad Mi Air 12,5".
Pełna recenzja Xiaomi Mi Air 12,5", razem z benchmarkami, ukaże się za jakiś czas. Muszę poużywać go nieco dłużej.