SMART ALARM, czyli cyfrowe sny
Co tu dużo gadać - jest coś gorszego niż internetowi „piraci”. Znacznie gorszego. Przez to coś tracimy szansę na sławę oraz pieniądze. Wszyscy jak jeden mąż. Albo jedna żona.
Temu przekleństwu na imię sen. Gdybym spał trochę krócej, dawno byłbym Ericiem Claptonem, a jakby mi się poszczęściło, to może nawet Zbigniewem Hołdysem. Wreszcie znalazłbym czas, żeby nauczyć się dobrze grać na gitarze. Obecnie właśnie brak czasu – który to czas kradnie mi sen – powoduje, że nie mogę się rozwinąć w dziedzinach, których już trochę liznąłem, ale niestety nie wyszedłem poza cztery podstawowe akordy.
Współczesny świat stał się już tak dziwny, że człowiek nawet nie może śnić normalnie. Do moich snów zakradły się nowoczesne technologie. W tym miejscu muszę zdecydowanie podkreślić, że tym samym przekroczyłem granicę, zza której nie będzie już powrotu do zwykłej analogowej drzemki.
Dziś śniły mi się karty pamięci. Wolałbym, żeby to były kobiety. Jeszcze trochę, a do snów zaczną włamywać się hackerzy. Pewnie są już na ten temat książki science-fiction, ale ponieważ śpię za długo, nie mam czasu ich przeczytać. Przez to nie wiem nawet o czym śnią roboty. Być może jednak w końcu okaże się, że to ja jestem śniącą maszyną, jeśli w majakach widzę karty pamięci.
Opowiadanie snów przeważnie nie ma sensu. Mój syn na przykład niedawno we śnie wysiadał na stacji Katyń – chociaż zapewnia, że w liceum nie uczył się ostatnio o drugiej wojnie światowej. Ponieważ jesteśmy na blogu związanym z technologiami, to powinienem jednak wspomnieć, że śniłem o kartach CompactFlash. Co jeszcze dziwniejsze miały zaledwie 8 giga. Pamiętam to dość dokładnie, bo we śnie zastanawiałem się, do czego mogę użyć takich maleństw, pod względem pojemności rzecz jasna. Jeszcze bym zrozumiał, gdyby we śnie pojawiły się karty SD - akurat w przeddzień fotografowałem aparatem rejestrującym na takich właśnie maleństwach, pod względem rozmiarów rzecz jasna. Ale sprzętu fotograficznego, w którym tkwi CompactFlash, używam coraz rzadziej. Ki czort więc przywiał te CompactFlashe do mojej śpiącej głowy? Dlaczego pojawiły się takie trącące już nieco myszką nośniki pamięci?
Widzę tu wielką przyszłość dla astrologów lub snologów (nie mylić z sinologami).
- Śniłeś dziś o kartach CompactFlash? Twoje ciało eteryczne zbyt wiele czasu poświęca przeszłości, twój duch cierpi zamknięty w zaprzeszłych epokach.
- We śnie pojawił się tablet od Apple? Czujesz niepohamowaną potrzebę wyróżnienia się z tłumu, niedługo założysz kanał na YouTubie. We śnie zawiesił ci się tablet z „Biedronki”? Ciążą ci kredyty we frankach, twoje ciało astralne potrzebuje konsolidacji długów.
Te CompactFlashe uświadomiły mi, że elektrogadżety trafiły do moich snów ledwie kilka lat temu. Pewnego ranka obudziłem się z myślą, że w nocy stało się coś dziwnego. Wygrzewając się w pościeli dokonałem szybkiej psychoanalizy, a ta natychmiast wyrwała mnie z łóżka – co już samo w sobie było zadziwiające. Podczas mycia zębów uświadomiłem sobie, że oto nasza cyfrowa nowoczesność wdarła się do mojego ostatniego analogowego bastionu, właśnie do moich snów. Nawet nie pamiętam, co to za urządzenie wówczas pojawiło się w moim śnie, ale jednego jest absolutnie pewny: nie było to coś, o czym śnili moi rodzice ani dziadkowie.
Być może komuś elektronika pojawia się we snach każdej nocy od chwili poczęcia ale dla mnie to przeżycie było zaskakujące jak ceny w iSpotach. Niby komputera używam już od ćwierćwiecza, a przez wiele lat nie wdarł się tak głęboko do mojej głowy. Muszę stanowczo stwierdzić, że po premierze nie śniły mi się nigdy iPhone’y ani tablety. Jeszcze niedawno było normalnie – Steve Jobs pokazywał nowego iPhone’a, a ja w nocy śniłem o ludziach, domach, drzewach, a czasami o samochodach – to wtedy, gdy długo stałem w korku.
Najwyraźniej jednak pewnego dnia elektronika w moim życiu osiągnęła masę krytyczną i przedarła się przez mój senny układ immunologiczny.
W sumie to się nawet dziwię, że stało się to tak późno. Jak będąc nastolatkiem po dziesięć godzin dziennie zbierałem truskawki, to w nocy śniły mi się czerwone kropeczki. A na co ja dzisiaj patrzę cały dzień? Dwadzieścia lat temu moje biurko wyglądało tak: komputer, kilkanaście książek, gigantyczny stos gazet i równie olbrzymia góra papierowych kartek z przeróżnymi notatkami. Malutki biedaczek monitor komputerowy z trudem dawał się zauważyć wśród tego analogowego bałaganu. A dziś: dwa komputery, jedenaście zewnętrznych dysków, dwie książki, kilka kartek. Oraz pudełeczko z zużytymi bateriami czekającymi na utylizację.
Niestety te nowoczesne technologie wciąż nie potrafią nic poradzić na najważniejsze – nie potrafią wyeliminować potrzeby snu. A przecież świat bez niego byłby znacznie lepszym miejscem. Przecież zrezygnowanie ze snu to nie tylko recepta na zostanie Claptonem, ale też doskonały sposób na przedłużenie życia. Całkiem przeciwnie niż dbanie o zdrowie. Wyliczyłem, że im bardziej staram się prowadzić zdrowy tryb życia, tym wcześniej umrę. Bo kiedy biegam, jeżdżę na rowerze, to potem potrzebuję więcej czasu na senną regenerację. Co mi więc z tego, że będę żył dwadzieścia lat dłużej, jeśli do finału prześpię trzydzieści lat więcej?
Zasadniczo o snach powinienem pisać na jakimś blogu poświęconym psychoanalizie. Pora więc na coś bliższego konkretnym technologiom.
Kiedy potrzebuję wcześnie wstać, używam programu Smart Alarm.
W założeniu budzi człowieka w najkorzystniejszej fazie snu. Bo człowiek śpi na różne sposoby. Na brzuchu, na boku, na wznak, na łyżeczkę – choć to akurat nie obchodzi Smart Alarmu. On bada mądrzejsze sprawy – nasze fazy snu. Wpychamy smartfona ze Smart Alarmem pod poduszkę, program analizuje ruchy naszego ciała i w pewnym momencie wrzeszczy: wstawaj leniu! Ustawiamy mu oczywiście jakieś okno czasowe, czyli powiedzmy dwadzieścia minut w okolicach pory, kiedy powinniśmy się obudzić. A on wybiera najlepszy moment, taki, żebyśmy wstali rześcy i chętni do życia. Tak to wygląda w teorii.
W praktyce oczywiście pojawiają się problemy. Program na smartfonie musi być cały czas włączony. Telefon więc trzeba podłączyć do zasilania. A kiedy tak leży na uwięzi pod poduszką to ja zamiast spokojnie liczyć barany przed zaśnięciem, koncentruję się na tym, żeby go nie zwalić na podłogę.
Czego bym w nim nie ustawiał, rano i tak budzi mnie w ostatniej chwili. W tej sprawie jest częściowo usprawiedliwiony - uruchamiam go tylko wówczas, gdy muszę wstać wyjątkowo wcześnie. Najwidoczniej jednak nigdy przed dziesiątą w południe nie pojawia się żadna faza pozwalająca mnie bezstresowo obudzić.
Najgorsze w Smart Alarmie jest więc to, że niestety nie potrafi spowodować, abym po trzech godzinach snu wstał wypoczęty. A przecież wydałem na niego kilka euro, mógłby więc spowodować, że codziennie wystarczałaby mi piętnastominutowa drzemka. Wreszcie miałbym wystarczająco dużo czasu, żeby popracować z myślą o nagrodzie Nobla, a na starość znaleźć czas na przygotowanie się do mistrzostw świata w szachach oraz triathlonie.
Obawiam się, że w przyszłości będziemy jeszcze bardziej niż dziś zabiegani i nie będziemy mieli czasu, aby śnić bezproduktywnie. Śpiąc będziemy musieli przeglądać zaległą pocztę elektroniczną. Skoro jednak moje sny stały się technologiczne, to mam nadzieję, że będą mi przynosić pomysły do nowych tekstów. Dobranoc!
[Lipinski]