Until Dawn na PS4 to prawdziwa horrorowa perełka. Nadal czuję ciarki na plecach
Po ponad dziesięciu godzinach spędzonych przy konsoli już wiem, że Wiedźmin 3 stracił u mnie pierwszą lokatę w plebiscycie na grę roku 2015. Niepozorne Until Dawn wydane pod koniec sierpnia na konsolę PlayStation 4 po prostu mnie urzekło. Chociaż dotrwałem do tytułowego świtu, to pod koniec nocy byłem już kłębkiem nerwów i nadal w pełni nie wróciłem z tego przerażającego górskiego schroniska w Blackwood Pines.
Po obejrzeniu napisów końcowych w Until Dawn nadal czuję ciarki na plecach przypominając sobie niektóre sceny żywcem wyjęte z takich slasherów jak Dom Woskowych Ciał czy Zejście. Grając miałem cały czas z tyłu głowy kolejne edycje Teksańskiej Masakry oraz makabryczne sceny z horroru Piła. Emocje podczas rozgrywki potęgował fakt, że tylko ode mnie zależał los ósemki nastolatków uwięzionych na skrywającej mroczne tajemnice górze…
Tyle dobrego, że przynajmniej część z moich bohaterów zobaczyła pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Nie kryję, że uwielbiam gdy świat gier wideo i filmu się przenika. Mieszanka gry przygodowej typu point-and-click oraz RPG-a, i to w tej najczystszej postaci - czyli skupionego na odgrywaniu ról i podejmowaniu brzemiennych w skutkach decyzji, a nie wypełnianiu tabelek z miliardem statystyk - po prostu do mnie przemawia.
Quantic Dream nadal nie zrobiło swojej pierwszej gry na PlayStation 4, więc ciągle czekamy na pełnokrwistego następcę Heavy Rain. Dość powiedzieć, że The Walking Dead i Gra o Tron od Telltale Games, a nawet Life is Strange od Square Enix - skądinąd całkiem niezłe gry - przy Until Dawn wypadają blado.
Jeszcze przed premierą byłem przekonany, że Supermassive Games przygotuje nam duchowego następcę genialnego Heavy Raina i nie pomyliłem się.
Już w grudniu ubiegłego roku grałem w wersję preview Until Dawn i byłem oczarowany krótkim fragmentem, jak się okazało, z drugiej połowy gry. Nieco pomogło temu Sony, które zaproszonych na pokaz gości wyposażyło w latarki i… wysłało po drabinie do zamkniętych na strychu stanowisk z konsolami. Drogę do nich ozdobiono iglastymi drzewkami i zasłoniono wszystkie zewnętrzne źródła światła.
Until Dawn ogrywane w domu nie potrzebuje dekoracji, bo klimat wylewa się z ekranu. W siedzibie Sony w Warszawie na miesiąc przed premierą już wiedziałem, grając w większe demo Until Dawn dające dostęp do trzech pierwszy godzin rozgrywki, że ten tytuł przypadnie mi do gustu. Po dwóch sesjach z pełną wersją z kolei mówię z czystym sumieniem, że gra trzyma poziom do samego końca.
Dość powiedzieć, że Until Dawn to pierwsza od dawna gra, przy której cieszyłem się jak głupi z odblokowania kolejnych bonusowych materiałów filmowych zdradzających kulisy powstawania gry.
Rzadko kiedy interaktywna produkcja zaciekawi mnie na tyle, by po zobaczeniu napisów końcowych poczytać coś więcej na jej temat w sieci. Nie oglądam pasjami filmów z komentarzem deweloperów. Zwykle wrzucam do napędu kolejną płytę lub pobieram inny tytuł z sieci i bez większych refleksji przenoszę się do następnego wirtualnego świata.
Z Until Dawn jest inaczej, wsiąknąłem jak w bagno. Z wypiekami na twarzy zbierałem wszystkie skrawki informacji, jakie moje bohaterowie mogli znaleźć w kolejnych lokacjach. Podczas sekwencji akcji wielokrotnie kląłem pod nosem przerażony, że jeśli się pomylę, to zaraz jeden z bohaterów w krytycznej sytuacji straci - i to dosłownie - głowę.
Grając w nocy ze słuchawkami na uszach wystarczy chwila, by zatopić się w gęstym jak smoła klimacie.
W immersji w świat gry pomaga sugestywna i mroczna, a jednocześnie przerażająco śliczna oprawa graficzna. Lokacje są różnorodne, a sama gra świateł bywa przerażająca. Warstwę graficzną budują też bardzo dobrze odwzorowane modele postaci. Aktorzy, niektórzy dobrze znani fanom seriali, użyczyli bohaterom głosu, twarzy i ruchów.
Na wielkie brawa zasługuje praca kamery w grze. W zależności od sceny wirtualny obiektyw albo podąża za bohaterem, albo pozwala obserwować akcję tylko z jednego wybranego przez scenarzystów punktu. Klimat budują pojawiające się na skraju kadru elementy. Czasem będzie to tylko przelatujący znienacka ptak, czasem nieszkodliwy jeleń.
Czasem będzie to tajemniczy Nieznajomy z zakrwawioną maczetą w dłoni.
Tak jak w filmach grozy, tak i w Until Dawn gracz często widzi w kadrze za plecami bohatera coś, czego postać nie jest jeszcze świadoma. Te detale, które bardzo łatwo przegapić, potęgują wrażenie stałego zagrożenia. Można się też boleśnie przekonać o tym, że nawet w lokacjach pozornie wyglądających bezpiecznie coś - lub ktoś - może znienacka zaatakować.
Tak jak nie znoszę sekwencji QTE, polegających na szybkim wciskaniu przycisków po wyświetleniu się na ekranie odpowiednich symboli, tak tutaj nie miałem z nimi problemu. W przeciwieństwie do The Order 1886 - również filmowego, ale boleśnie liniowego - porażka gracza nie oznacza konieczności załadowania stanu gry i kolejnych prób aż do skutku.
Gra po prostu zarejestruje, że gracz się potknął lub przewrócił, ale historia będzie pędzić dalej do przodu.
W wielu przypadkach spóźnienie się z wciśnięciem przycisku podczas QTE nie będzie miało większych konsekwencji. To samo dotyczy binarnych wyborów, które gracz może podjąć - często pod presją czasu. Cała magia polega na tym, że nigdy nie wiadomo, która sekwencja akcji lub który dialog jest akurat tym kluczowym i stanowi o “żyć albo nie żyć” ulubionej postaci.
Pikanterii dodaje fakt, że gra nie wybacza błędów. Jeśli któraś z postaci zginie - a prawdą jest, że każdy z ośmiu głównych bohaterów może zginąć przed nadejściem tytułowego świtu lub przetrwać do rana - to ta śmierć jest permanentna, a stan gry zostaje od razu nadpisany. Dzięki temu, zwłaszcza w końcowej fazie gry, każda scena wyzwalała niesamowite emocje.
Po przejściu gry zdaję sobie już sprawę, ile sztuczek zastosowali twórcy, aby utrzymać moje zainteresowanie - ale cholera, to po prostu działa!
Przy pierwszym podejściu do Until Dawn nie wiadomo w jakich okolicznościach postaci mogą zginąć, a które potknięcia i wybory są de facto kluczowe dla rozwoju fabuły. Z tego powodu każde QTE i każda decyzja - a na podjęcie których miałem często tylko kilka sekund - wydawały się szalenie istotne. Niepewność, stres i strach towarzyszą na każdym kroku.
Ileż razy już w ułamek sekundy po fakcie orientowałem się, jak duży błąd popełniłem nie mając czasu na analizę wszystkich za i przeciw! Uczy to pokory, a następnym razem oglądając filmowy horror nie będę już krzyczał do ekranu na ginącego właśnie z rąk zamaskowanego mordercy bohatera. Nie będę ganił go w myślach za to, że w moim mniemaniu idiotycznie postąpił.
Świetnym rozwiązaniem jest system Efektu Motyla, który co jakiś czas informuje gracza - często w niejednoznaczny sposób - że podjęta właśnie decyzja może się zemścić w przyszłości.
Konsekwencje wielu wyborów ujawniają się dopiero po wielu godzinach i nie wszystkie da się łatwo przewidzieć. Bardzo chciałbym opowiedzieć o innych trickach zastosowanych w Until Dawn, ale nie chcę Wam psuć przyjemności z samodzielnego odkrywania sekretów. Możecie mi jednak zaufać, że poziom skomplikowania scenariusza przewyższa to, co obserwowałem w grach od Telltale Games i Square Enix.
Oprócz wielu rozwidleń fabularnych jest masa innych detali, których dostrzeżenie wywołało uśmiech na mojej twarzy. Nie zdradzając zbyt wiele powiem tylko, że sam świat zmienia się pod wpływem naszych pozornie nieistotnych decyzji, a nawet głupie podnoszenie “znajdziek” ma swoje odzwierciedlenie w narracji - postaci po znalezieniu kilku wskazówek potrafią dodać dwa do dwóch i odkryć pewne tajemnice.
Z kolei u gracza, który te wskazówki przegapił, bohaterowie nie połączą faktów i będą zmierzać w kierunku niebezpieczeństwa w słodkiej nieświadomości.
Jestem szalenie zadowolony, że w Until Dawn podejmowanie decyzji i odkrywanie tajemnic wpływa w widoczny sposób na charakter bohaterów. W zależności od poczynań gracza postaci będą zachowywać się inaczej, będą wypowiadać inne kwestie. Twórcy nagrali naprawdę wiele scen i dialogów, które zobaczy zaledwie tylko garstka graczy.
Bardzo użytecznym dodatkiem są totemy, czyli artefakty znajdowane przez bohaterów dające wgląd w przyszłe wydarzenia. Widzimy między innymi wizje możliwej śmierci niektórych nastolatków, a prawidłowe odczytanie ostrzeżeń lub wskazówek dawanych przez totemy pozwala uniknąć tragedii. Plus za to, że spostrzegawczość jest nagradzana.
Dzięki tym wszystkim zabiegom Until Dawn nie jest grą “na jeden raz”.
Sam, chociaż przeczytałem już masę poradników zdradzających krótko- i długofalowe konsekwencje wyborów gracza, z pewnością do Blackwood Pines jeszcze nie raz wrócę. Grając ponownie w Until Dawn nie przeszkadza nawet to, że - podobnie jak w innych produkcjach tego typu - wybór okazuje jest iluzją, a fabuła jest bardziej liniowa niż się wydawało.
Pamiętajmy jednak, że to gra wideo, która przede wszystkim ma wyzwalać emocje przy pierwszym podejściu, a to się bezapelacyjnie udało. Do teraz pamiętam stres przy sekwencjach akcji w końcowych rozdziałach, gdy podczas chowania się postaci w szafie gra kazała mi utrzymać lekko wibrującego pada w miejscu!
Najlepsze jest chyba to, że w Until Dawn wcale nie chodzi o złapanie króliczka - a grając drugi raz obserwuję subtelne zmiany w dialogach i otoczeniu, co pozwala docenić kunszt twórców.
W Until Dawn dotrwać do tytułowego świtu to tylko jeden z celów. W grze równie ważne jest to, jak w trakcie trwania nocy pokierujemy naszymi bohaterami w oczekiwaniu na brzask. Czy będziemy pragmatyczni, czy chaotyczni? Czy przeważy lojalność i odwaga, czy może górę weźmie strach o własną skórę, instynkt samozachowawczy?
Wiele osób ma opory przed wydaniem dużych pieniędzy na grę, która zapewni rozrywkę na kilka dni. W przypadku Until Dawn, które sam rozpracowałem przy dwóch wieczorno-nocnych sesjach, długość gry faktycznie może zniechęcać - ale zdecydowanie warto dać tej grze szansę. Rozrywka jaką daję była warta każdej wydanej złotówki.
Pod sam koniec byłem naprawdę przemaglowany i zmęczony psychicznie niemal tak samo jak nastolatki, których poczynania obserwowałem.
Scenarzyści z Supermassive Games odwalili kawał dobrej roboty. Gra nie sprawia wrażenia zbyt krótkiej, historia jest spójna, a narracja poprowadzona została w wyważony sposób. W zależności od tego, jak bardzo gracz wpatruje się w otoczenie szukając różnych wskazówek i innych “znajdziek”, przy kosztującym 249 zł Until Dawn można spędzić przy pierwszym podejściu od ośmiu do kilkunastu godzin.
Podobne pieniądze jakie płaci się za płytę z grą można zresztą wydać podczas jednego zakrapianego wieczoru w knajpie, który w dodatku nie zapewni tak intensywnych emocji jak nocna sesja z Until Dawn - chociaż patrząc na to, jaką traumę mają teraz teraz moi pozostali przy życiu bohaterowie, to wcale nie powinienem na brak wrażeń po wyjściu do pubu narzekać…
Until Dawn straszy gracza wykorzystując sprawdzone metody znane z klasycznych slasherów i horrorów rodem z lat 90-tych, ale nie mamy tutaj festiwalu flaków latających w stronę kamery. Opowiadana historia ma w dodatku więcej niż jeden zwrot akcji, a nowe wątki i warstwy fabularne (na szczęście nieobecne w ogóle w materiałach reklamowych!) dodawane są zgrabnie i ze smakiem są na przestrzeni kolejnych rozdziałów.
Na sam koniec dodam, że kreacja bohaterów to istny majstersztyk.
Grupa nastolatków pełna jest różnorodnych i charyzmatycznych, chociaż miejscami do bólu stereotypowych postaci. Jest i pełna ciepła blondynka, i facet typu macho. Obok typowego troskliwego misia mamy zadziorną i kłótliwą skośnooką dziewczynę. Niektórym bohaterom kibicujemy, a inni sami się proszą o to by posłać ich na spotkanie ze Stwórcą. Twórcy zresztą na to pozwalają i nie boją się uśmiercić rozwijanej godzinami postaci, nawet jeśli zabiera to graczowi szansę zobaczenia wielu przerywników filmowych.
Na Until Dawn czekaliśmy bardzo długo, ale finalny produkt jest naprawdę dopracowany i dopieszczony. Gra pierwotnie miała zadebiutować na konsoli PlayStation 3 i wykorzystywać kontroler Move. Finalnie wydano ją na PlayStation 4 jako pełnoprawną pozycję z kategorii AAA, ale twórcy w przemyślany sposób wykorzystali czujniki kontrolera Dualshock 4 do sterowania ruchami postaci. Na dokładkę PlayStation Camera może nagrywać naszą reakcję na co straszniejsze momenty.
Najlepszym podsumowaniem zaś będzie to, że Until Dawn to tytuł na wyłączność i to bez dwóch zdań z gatunku tych, dla których kupuje się konsolę.
PS Mam nadzieję, że gra swoje zarobi i Supermassive Games dostarczy nam więcej takich perełek. Oby tylko data premiery Until Dawn na chwilę przed blockbusterowymi open-worldami w postaci Mad Maksa i Metal Gear Solid V: Phantom Pain nie była gwoździem do trumny tego tytułu…