Dark Souls II: Scholar of the First Sin to znacznie więcej niż edycja HD - recenzja Spider's Web
Do Dark Souls II: Scholar of the First Sin podszedłem bez cienia strachu. Dzieła From Software nie są mi obce. Królestwo Dragnleic znam na wylot. Usiadłem rozluźniony i rozpocząłem wyzwanie, lekceważąc przeciwnika. Zbyt dobrze znam te stare mury. Zbyt długo studiowałem przeciwników, aby dać się podejść w edycji HD. Chwilę potem ciało mojego herosa było już w paszczy smoka. Smoka? Smoka!? W podstawowej wersji gry w ogóle go tam nie było…
Dark Souls II: Scholar of the First Sin nie jest prostą konwersją na konsole ósmej generacji. To coś znacznie więcej, niż ulepszona graficznie edycja programu sprzed roku. From Software zmieniło nie tylko warstwę wizualną, ale również samą grę. Różnic jest masa i nawet po spędzeniu kilkudziesięciu godzin z tym tytułem łapię się za głowę, kiedy próbuję wymienić je wszystkie.
Dark Souls II: Scholar of the First Sin zrobiło ze mnie głupca.
Idąc doskonale znaną ścieżką, zza pleców atakowali mnie przeciwnicy, których próżno szukać w podstawowej wersji gry. Jeżeli pamiętasz bezpieczne pomieszczenie, w którym można było złapać chwilę oddechu – teraz z całą pewnością jest tam pułapka. Trasy patrolowe wrogów uległy potężnemu przemodelowaniu. Zmieniła się również liczebność przeciwników – tam, gdzie było ich kilku, teraz zapewne czeka na ciebie kilkunastu.
Idąc po znacząco ułatwiający rozgrywkę magiczny pierścień, natrafiłem na smoka. Twórcy umieścili go tuż przed skrzynią, której w podstawowym Dark Souls II nikt nie pilnował. W zazwyczaj pustej celi odnalazłem wspaniały skarb, normalnie dostępny jedynie w trybie New Game+. Wróg, na którym zawsze łatwo powiększałem pulę doświadczenia, wyparował. Znalazłem go kilkanaście godzin później, w zupełnie innej lokacji. Byłem na tyle zaskoczony, że od razu zdzielił mnie potężną bronią. Napis „NIE ŻYJESZ” po raz kolejny zalał cały ekran.
Weterani Dark Souls II znowu poczują zagrożenie.
Ich doświadczenie będzie bezcenne, lecz nie gwarantuje dotrwania do napisów końcowych. O ile nie zamierzasz przebiec przez królestwo Drangleic, każda lokacja czymś cię zaskoczy. Każdą krainę trzeba będzie odkryć na nowo. Inni są przeciwnicy, inne są przedmioty, nawet pułapki są inne. Chociaż Scholar of the First Sin posiada dokładnie ten sam szkielet i te same fundamenty, twórcy zmienili wszystko, co mogli zmienić. Jest po prostu trudniej.
Wrogowie bez dwóch zdań stali się bardziej agresywni. Potrafią teraz ścigać uciekającego gracza przez długie metry korytarzy w kruszejących warowniach. Dzięki większej mocy obliczeniowej nowych konsol nie odpuszczają i wloką się za graczem do samych ognisk. Powiększone pole widzenia pozwala dostrzec ich znacznie szybciej, ale marne to pocieszenie – teraz wrogów jest jeszcze więcej, z kolei ich determinacja została podwojona. Gdyby tego było mało, twórcy grają z fanami w kotka i myszkę, zmieniając położenie punktów kontrolnych. Dostałem ciarek, kiedy zobaczyłem, że ogniska nie ma tam, gdzie było od zawsze.
Zmiany dotknęły również świata i opowiadanej historii.
Tragiczna historia królestwa Drangleic, jego władcy i odwiecznej klątwy stała się znacznie bardziej klarowna. W Dark Souls II: Scholar of the First Sin pojawiły się kapitalne smaczki, które zostaną docenione przez fanów uniwersum. Tak oto nieumarli rycerze królestwa okładają mieczami skamieniałych gigantów, jak podczas wojny sprzed lat. Dopiero obecność gracza odwraca ich uwagę i odrywa od przepełnionej klątwą czynności.
Wcześniej wspomniany smok również nie pojawił się znikąd. Jego legowisko to coś znacznie więcej niż tylko widzi-mi-się japońskich producentów. Przedwieczna istotna ma wszelkie podstawy, żeby być tam gdzie stoi i to tylko wina twórców, że wcześniej jej zabrakło. Takich przykładów można mnożyć. Podczas gry miałem wrażenie, że dopiero teraz From Software opowiada nam taką historię, jaką pierwotnie chcieli przekazać. Opowieść spójną, poszerzoną o nowe postacie NPC oraz potężną zawartość ze wszystkich trzech DLC.
Wyzwanie na dziesiątki godzin.
Zupełnie nowi gracze spędzą z Dark Souls II: Scholar of the First Sin przynajmniej kilkadziesiąt godzin. Nie tylko za sprawą częstych zgonów i odradzających się przeciwników. W grę zostały wszyte wszystkie DLC, które dotychczas się ukazały. Każde z nich to kilka – kilkanaście godzin dodatkowej przygody. Kapitalny wątek Aldii, brata króla Drangleic oraz tytułowego grzesznika, to kolejne walki, wyzwania, a nawet zupełnie nowe zakończenie!
Co najbardziej przypadło mi do gustu, rozszerzenia są teraz integralną częścią kodu. Aby znaleźć wejścia do dodatkowych lokacji, trzeba się naprawdę postarać. Klucze do prastarych bram zostały schowane tak głęboko, jak tylko we From Software potrafią. Dzięki temu zagwozdkę mają nie tylko nowi gracze, ale również weterani serii. Nic tutaj magicznie nie pojawia się w ekwipunku i wszystko trzeba odkryć na nowo. Samemu bądź w kooperacji, we krwi, pocie i nieustannym wyzwaniu. Mniam.
Graficzna rewolucja na miarę minionej generacji.
Jedną z najważniejszych cech Dark Souls II: Scholar of the First Sin jest znacząco ulepszona warstwa wizualna. Produkcja From Software zaczęła wykorzystywać dobrodziejstwa DX11 oraz moc PlayStation 4 i Xboksa One. Pisząc wprost – gra w końcu prezentuje się tak, jak na pierwszych materiałach reklamowych sprzed niemal dwóch lat.
Tekstury na konsolach w końcu są ostre jak sztych miecza trzymanego przez mojego herosa. Gra stała się znacznie bardziej filmowa, za sprawą rozmazania dalszych planów oraz ruchów przeciwników. Zupełnie nowy system oświetlenia naprawdę daje radę – teraz ciemne korytarze są znacznie ciemniejsze, natomiast niesiona pochodnia cudownie tańczy na powierzchniach ścian. Magiczny pocisk wystrzelony w ciemnym korytarzu rozświetla mrok, z kolei fani serii na pewno zwrócą uwagę na wodne refleksy.
Zasięg widzenia uległ wyraźnej poprawie. Na ekranie jest teraz więcej postaci oraz animowanych elementów. From Software usunęło rażące niedoróbki, jak chociażby prześwitująca lokacja w porcie przy Opuszczonej Twierdzy. Czuć, że twórcy wysłuchali fanów i zrobili wiele, aby chociaż na płaszczyźnie wizualnej ulżyć ich bólowi, umilić rozgrywkę i wywiązać się z dawnych obietnic. To jednak może być za mało.
Zgodnie z dzisiejszymi standardami Dark Souls II: Scholar of the First Sin na płaszczyźnie wizualnej jest po prostu przeciętne. Znacznie ładniejsze – to prawda. Bardziej filmowe – też prawda. Jednak w dalszym ciągu przeciętne. Po tym, co widziałem w Bloodborne od From Software, Drangelic wydaje się do bólu surowym i pozbawionym detali królestwem. Atrakcyjnym, ale owa atrakcyjność wynika z klimatu oraz historii świata, nie graficznych wodotrysków.
Dark Souls II: Scholar of the First Sin vs Bloodborne.
Pisząc o Scholar of the First Sin nie sposób nie odnieść się do drugiej gry From Software – Bloodborne. Pod względem płynności rozgrywki Dark Souls II ma tutaj całkowitą dominację. Równe 60 klatek na sekundę naprawdę robi swoje. Czuć to zwłaszcza po przesiadce ze Scholar of the First Sin na Bloodborne. Ma się wtedy wrażenie, że gotycka produkcja z wilkołakami dostaje czkawki i działa jak pokaz slajdów. Pod tym względem komfort z użytkowania Scholar of the First Sin jest nieporównywalnie większy.
Z drugiej strony, nowe Dark Souls wydaje się być znacznie bardziej ślamazarne i powolne podczas walk. Dynamiczne Bloodborne wyrabia pewne nawyki, których potem ciężko się wyzbyć. Ponowny powrót do tarcz, magii i bardziej zachowawczej i defensywnej strategii wymaga czasu. Oczywiście starcia dalej są satysfakcjonujące. Gracze mają większy wybór w wyborze stylu gry oraz taktyki. To niezaprzeczalna zaleta. Brakuje mi jednak tego „mięsa” i dynamiki z bardziej krwawego Bloodborne.
Kolosalną różnicą jest również podejście do lokacji. Yharman w Bloodborne pęka do szczegółów i detali. Wszędzie walają się misy i skrzynie. Chodniki błyszczą od deszczu, a efekty świetlne tworzą niesamowity klimat. Dark Souls II: Scholar of the First Sin jest na tym tle zimne, puste i surowe. Z drugiej strony, po wprowadzeniu nowych NPC to właśnie w ulepszonym Dark Souls opowiada się ciekawszą i bardziej szczegółową historię. Coś za coś.
Właśnie takie powinno być Dark Souls II.
Wielu fanów gier From Software stoi na stanowisku, że Dark Souls II było „tylko” bardzo dobrą grą. Producenci nie spełnili wszystkich obietnic i nie wywiązali się z pokładanych w nich oczekiwań. Po ograniu Scholar of the First Sin nie sposób się z nimi nie zgodzić. Dopiero ulepszona edycja gry wykorzystuje pełen potencjał drzemiący w tym tytule. Dopiero reedycja na nowe konsole wygląda, brzmi i działa tak, jak powinna od samego początku.
Ciężko wskazać mi pole, na którym Dark Souls II: Scholar of the First Sin nie jest lepsze od podstawowej wersji. Królestwo Drangleic wypiękniało. Gracze dostali kilkanaście godzin dodatkowej zawartości. Weterani serii będą zaskakiwani nowymi-starymi lokacjami i przeciwnikami. Historia jest znacznie lepiej prowadzona. Mroczne korytarze w końcu są mroczne, a rażące uchybienia zniknęły z kodu gry. Dodajcie do tego nowe zbroje, pancerze i magiczne przedmioty. No i tryb wieloosobowy – tak samo dziki, nieprzystępny i nieintuicyjny, ale powiększony do maksymalnie 6 (3 vs 3) graczy.
Scholar of the First Sin to bez wątpienia Dark Souls II, na które czekały miliony fanów. Szkoda jedynie, że gra ukazuje się dopiero teraz.