Evolve to największe rozczarowanie ostatnich lat. Nie przesadzam – recenzja Spider’s Web
Uwielbiam kooperacyjną rozgrywkę. Borderlands, Resident Evil, Minecraft, Dead Island, Diablo – niezależnie do gatunku zawsze z chęcią sięgam po tytuły nastawione na współpracę między graczami. Kiedy więc dowiedziałem się, że twórcy Left4Dead pracują nad nową grą, nie posiadałem się z radości. Niestety, Evolve zawodzi na praktycznie każdej linii, będąc największym rozczarowaniem ostatnich lat. Nie przesadzam.
Pomysł kontra realizacja
Na papierze Evolve prezentuje się naprawdę interesująco. Czterech doświadczonych łowców poluje na niebezpieczną bestię. Wszystko odbywa się w kosmicznej, odrealnionej otoczce. Środowisko jest równie egzotyczne co mordercze, natomiast sprawny gracz wykorzysta przewagę terenową na swoją korzyść. Osoby wcielające się w łowców wybierają unikalne specjalizacje, z kolei gracz przywdziewający skórę bestii może korzystać z niesamowitych umiejętności. Niech wygra najlepszy.
Niestety, pomysł przerósł możliwości producentów Left4Dead. W tak wyjątkowej grze jak Evovle ważny jest każdy, absolutnie każdy aspekt rozgrywki. Postawienie naprzeciwko siebie kosmicznych łowców i ich futurystycznych zabawek oraz potężnej, budzącej przerażenie bestii to bardzo delikatna sprawa. Kluczowy jest tutaj odpowiedni balans oraz pomysł na zabawę. Czuć, że twórcy Evolve eksperymentowali z różnymi modelami rozgrywki, ostatecznie tworząc pozszywanego z odmiennych elementów potwora Frankensteina.
Dziesięć minut biegania, minuta walki
Moje doświadczenie z Evolve można podsumować bardzo prosto – bieganina. Gwarantuję wam, że tak właśnie wygląda 80% rozgrywki. Wraz z resztą drużyny biegniecie za graczem wcielającym się w bestię. Śledzicie ją po odciskach bądź korzystacie z umiejętności łowcy. Monstrum nigdy nie może was zgubić, potrafi za to skutecznie oddalić się na spore odległości. Przez to wraz z innymi graczami będziecie biec, biec, biec, <spogląda na zegarek>, biec... i jeszcze raz biec. Między gonitwą za potworem, a walką z nim panują proporcje 5 do 1, o ile gracz sterujący monstrum nie dąży do konfrontacji.
Na całe szczęście scenariusze misji ostatecznie wymuszają walkę między obiema stronami. Czasem mija kilkanaście długich minut nim do niej w ogóle dochodzi. Oczywiście wiele zależy również od zgrania i umiejętności łowców. Współpracujący ze sobą gracze są w stanie patrolować większe połacie mapy, lecz w zamian stają się bezbronni jak dzieci w kołysce. Pojedynczy kłusownik to dla bestii żadne wyzwanie. Znalezienie odpowiedniego balansu między grupową gonitwą za potworem oraz bardziej indywidualnymi taktykami jest po prostu niemożliwe.
Mam cię bestio!
Kiedy w końcu dopadniecie potwora, bardzo szybko przekonacie się, że walka również nie należy do dobrze skonstruowanych. Jasne, pojawiają się ciekawe bronie główne i jeszcze ciekawsze gadżety. Owszem, prucie ogniem ramię w ramię ze znajomymi może dawać frajdę. To jednak przyjemność podczas kilku, w porywach do kilkunastu starć. Później zabawa staje się niesamowicie monotonna i powtarzalna, podobnie jak korzystanie ze specjalnych umiejętności.
Wsparcie, łowca, medyk – wszyscy oni walczą z bestią pośrednio, korzystając z rozmaitych osłon, pułapek i gadżetów. To szturmowiec koncentruje się na bezpośrednim boju z potworem i to on zadaje mu największe obrażenia. Niestety, niezależnie od wybranej klasy rozgrywka przeważnie wygląda tak samo – panuje olbrzymi chaos, wszyscy strzelają w kierunku bestii, natomiast pasek jej osłony i życia jest na tule długi, że emocjonujące starcie bardzo szybko zamienia się w nudną, schematyczną strzelaninę.
Być jak Godzilla
Można by przypuszczać, że chociaż kontrolowanie potwora będzie udanym elementem Evolve. Tutaj producenci faktycznie dostarczają graczom czegoś nowego i oryginalnego. Wchodząc w skóry maszkar czuje się ich potęgę, ich specyficzną dzikość. Unikalne możliwości, oryginalne ataki, charakterystyczny wygląd – to wszystko jak najbardziej pozytywne elementy Evolve. Latanie bestią przypominającą Cthulhu jest frajdą samą w sobie, przynajmniej przez te pierwsze kilkanaście razy.
Niestety, również w tym obszarze gry bardzo łatwo jest się do czegoś przyczepić. Przede wszystkim sterowanie – w grze pojawia się problem skali. To, co dla łowców jest olbrzymie, dla monstrum wygląda na małe. Bestie są więc nieporadne, machają łapami na lewo i prawo, plują ogniem gdzie popadnie oraz obijają się o drzewa i wzgórza. Być może taki miał być efekt końcowy, ale mnie ten wszechobecny brak precyzji nie przekonuje. Nawet po kilkunastu sesjach w ciele potwora dalej czuje się wszechogarniającą nieporadność, co po czasie bywa niezwykle frustrujące.
Zagrałeś raz, widziałeś już wszystko
Największym problemem Evolve jest jednak powtarzalność i skandalicznie mało zawartości. Są takie gry, w których możemy nieustannie powtarzać pewne czynności, jak na przykład Diablo 3 czy Destiny. Są jednak produkcje, które nudzą już po pierwszych kilku podejściach i nie mają absolutnie niczego nowego do zaoferowania. Dokładnie takim typem jest Evolve od producentów Left4Dead. Wystarczy, że rozegrasz kilka starć i wiesz o tym tytule niemal wszystko. Nic cię już nie zaskoczy ani niczego nie odkryjesz.
Sednem gry jest nieustanne polowanie na bestie/zabijanie łowców i rozwijanie swoich umiejętności. Progres postaci jest głównym motorem napędowym gry, podczas kiedy w innych produkcjach jest to jedynie miły dodatek. Nie ma tutaj żadnej fabuły, ciekawej kampanii dla jednego gracza bądź bogato zarysowanego świata. Zero, pustka, null, nada. Ot – włącz, graj i najlepiej o nic nie pytaj. To zdecydowanie za mało jak na produkcję tego kalibru, z takim budżetem, od takiego studia.
Evolve to największe rozczarowanie ostatnich lat
Drużynową strzelaninę z niebanalnym pomysłem wciskają nam jako niesamowitą ewolucję kooperacyjnych gier. Końcowy produkt jest jednak powtarzalny, nieciekawy, płytki, ubogi pod względem zawartości, trybów i możliwości oraz zwyczajnie w świecie nudny. Podczas pierwszej sesji z grą towarzyszyło mi podekscytowanie. Tylko podczas pierwszej. Gra po prostu nie jest warta swojej ceny.
W ostatnim czasie pojawiło się znacznie więcej świetnych gier o wyeksponowanym trybie co-op, z polskim Dying Light na czele. Na tle produkcji rodzimego Techlandu wyraźnie widać jak śmiesznie małe i zbyt drogie jest Evolve.