Piotr Lipiński: ZAKOCHANY W TWITTERZE, czyli nic się nie stało
Gdzie są szybciej newsy niż w Internecie? Na Twitterze!
Bardzo lubię wierzyć w powyższą opinię, którą kiedyś sformułowałem, bo tłumaczy moją całkowicie niezrozumiałą miłość do Twittera. Wbrew wszelkim statystykom uwielbiam Twittera. Kobiet i mężczyzn przecież również nie kochamy ze względów na ich większą czy mniejszą popularność ani nawet z powodu wyrażonych cyfrowo proporcji ciała.
Gdzie nie spojrzę, twarde liczby świadczą, że Facebook ma znacznie większy zasięg, więcej użytkowników, większą „klikalność”. Ale niestety dominują w nim też dłuższe wypowiedzi. Co dla mnie akurat jest istotną wadą. Facebook to James Joyce, Twitter to Kurt Vonnegut.
Jeśli ktoś mnie pyta, dlaczego uwielbiam Twittera, odpowiadam dość banalnie i przewidywalnie: za jego skrótowość. Ja po prostu nie wierzę, że długie internetowe dyskusje do czegoś prowadzą. O ile nawet podobna w argumenty ustna wymiana poglądów wydaje mi się sensowna, to już w formie pisanej uznaję ją za stratę czasu. Zbyt często facebookowe spory pochłaniają czas nieadekwatnie do rangi omawianych problemów.
Twitter, choć komunikacja w nim wydaje się powierzchowna, wymusza skupienie. Precyzję.
Jak ktoś nie zna Twittera, to zwrócę uwagę na jego najważniejszą cechę. Każda wiadomość może zawierać tylko 140 znaków. To nawet mniej, niż SMS. Skrótowość odpowiada naszym czasom: szybkim, dość powierzchownym. To może wydawać się wadą. Bo przecież trudno w pełni wyrazić swoją myśl, gdy ma się do dyspozycji tak mało znaków. Sądząc jednak po wielu tekstach publikowanych w sieci to dowolność w rozmiarze wypowiedzi bardziej rozmywa przesłanie piszącego, któremu wielką przyjemność sprawia powtarzanie tych samych argumentów. Na Twitterze to niemożliwe. Tam wypowiedzi to zaledwie hasła, ale często intrygujące, zmuszające do myślenia. Powodują u nas jakąś reakcję, budzą jakieś skojarzenia. Tweety to niekiedy aforyzmy. Właśnie tego oczekuję od mediów społecznościowych – inspiracji, a nie grafomańskiego ekshibicjonizmu autorów.
Ale oczywiście każdy w nich może szukać czegoś innego. Dla mnie fascynujące zagadnienie to sprawa tego, jak w ostatnich latach media społecznościowe wdarły się w świat polityki. Mieszają w nim tak, jak ostatnio rzadko udaje się nawet gazetom. Niedawno mogliśmy poczytać, że Turcja wydała wojnę Twitterowi. Bo w tym serwisie społecznościowym ukazały się materiały kompromitujące miejscowe władze. A jak powszechnie wiadomo, najlepiej ściąć głowę temu, kto przynosi złe wieści i problem tym samym się rozwiąże.
Co ciekawe turecki sąd był innego zdania i nakazał przywrócenie dostępu do Twittera.
Blokada była oczywiście nieszczelna - dawało się tweetować dzięki SMS-om i VPN-om. Dość trudno odciąć wszystkich ludzi od internetowego narzędzia, z którego już kiedyś korzystali.
Ale ten turecki przykład pokazuje, jak wielką rolę odgrywa Twitter w sprawowaniu władzy. Ktoś go próbuje zamknąć, jak niegdyś dyktatorzy likwidowali nieprawomyślne gazety! To pokazuje potęgę tego nowego, cyfrowego świata.
Wokół toczy się tyle rewolucji - i realnych, i cyfrowych - że przestajemy je zauważać. Jedna z takich istotnych zmian polega na tym, że Internet, w szczególnie media społecznościowe uwolniły polityków od dziennikarzy. Dziś już polityk nie potrzebuje redaktora, aby dotrzeć ze swoim przesłaniem do wyborcy.
To zmiana, która zachwiała modelem, jaki kształtował się przez wiele lat.
Kiedyś polityk, aby przekazać swoje przesłanie, musiał zwołać konferencję prasową, liczyć na to, że jakiś dziennikarz przeprowadzi z nim wywiad, że media dostrzegą jego przemówienie w Sejmie. Oczywiście występował też na spotkaniach z wyborcami, na wiecach, na spotkaniach partyjnych. Ale dopóki jego myśli nie podchwyciły media, zasięg opinii był bardzo ograniczony.
„W świecie zaangażowania publicznego, w świecie polityki Twitter odnosi dziś sukces dlatego, że pozwala w wielu krajach ominąć cenzurę, w innych opozycja omija mainstream, a w jeszcze innych politycy omijają dziennikarzy” - stwierdził minister Sikorski w piśmie „Nowe Media”. Obecnie politycy mogą ze swoim przesłaniem trafić do wyborców korzystając i z własnego bloga, i konta na Facebooku, ale szczególnie garną się na Twitttera. Ten kusi zapewne swoją niewielką czasochłonnością. Na dokładkę przez skrótowość premiuje zdecydowane opinie.
Blogami i Facebookiem politycy zainteresują się bardziej, gdy przejdą na emerytury.
Ale dla tradycyjnych mediów Twitter to również znakomity wynalazek. Taniej zajrzeć na Twittera, niż wysłać dziennikarza na konferencję prasowa. A na dokładkę wypowiedź polityka na Twitterze jest krótka i zwięzła, gotowa do druku bez redagowania.
W Evernote dawno temu założyłem „dziurkę” do której wrzucam ciekawe rzeczy związane z Twitterem. Szczególnie dużo mam w tej „dziurce” przykładów na to, jak szybko Twitter rozpowszechnia informacje. Kiedy zmarła piosenkarka Whitney Houston, informacja pojawiła się najpierw na Twitterze. Jedna z użytkowniczek serwisu napisała: „moja ciotka Tiffany, która pracuje dla Whitney Houston, znalazła ją martwą w wannie”. Dopiero 40 minut później wiadomość podały tradycyjne media.
Gdy amerykańscy komandosi atakowali - jak się później okazało - siedzibę bin Ladena, sytuację „na żywo” opisywał pakistański informatyk. News pojawiający się na Twitterze może istotnie wpłynąć na realny świat. Po włamaniu na konto Associated Press tweet o rzekomym zamachu na Obamę wywołał krótką panikę na giełdzie.
To też miejsce propagandowych wojen. Na Twitterze toczyła się bitwa między Palestyńczykami a Izraelem. Najpierw pojawiło się zdjęcie zrozpaczonego ojca jedenastomiesięcznego palestyńskiego dziecka, które spłonęło w zbombardowanym budynku. W odpowiedzi premier Izraela umieścił fotografię niemowlęcia, które zginęło od wybuchu rakiety z komentarzem „Hamas z rozmysłem mierzy w nasze dzieci”.
A ktoś jeszcze pamięta „Litanię do świętej platformy?” Twitterowi kpiarze w miejsce słów „módl się za nami” wpisali „nic się nie stało”.
„Państwo codziennie zdające egzamin - nic się nie stało.
Ministro Mucho deklinowana - nic się nie stało.
Planie szybkich kolei - nic się nie stało.
ACTA cichcem przemycana - nic się nie stało.
Arabski inwestorze, który stoczni nie kupiłeś, bo cię nigdy nie było - nic się nie stało.
Zdrowi staruszkowie dla rozrywki do lekarza czekający - nic się nie stało.
Nowo zbudowany tunelu, pod którym nie mieszczą się składy pociągów - nic się nie stało”.
Różnorodność opinii, jakiej nie uświadczymy w żadnej gazecie, to kolejna zaleta Twittera.
Możemy oczywiście nawet na Twitterze zamknąć się w kręgu podobnie myślących osób, ale wówczas serwis nie będzie dla nas inspirujący. Kiedy jednak zaczynamy śledzić osoby o zupełnie różnych orientacjach politycznych, zaczynamy patrzeć na świat z wielu stron. I odkrywamy, że nie zawsze nasz punkt widzenia jest najlepszy. Ci, z którymi się nie zgadzam, raz mnie na Twitterze irytują, a raz przekonują. Zwykle jednak, nawet jeśli milczę, to nie pozostaję obojętny
Czy dzięki Internetowi stajemy się mądrzejsi? Na to pytanie również daje odpowiedź Twitter. Prawa noga Angeline Jolie, czyli @AngiesRightLeg zebrała kiedyś kilkadziesiąt tysięcy śledzących. (Dziś konto jest już martwe, choć prawdziwa noga ma się chyba wciąż znakomicie).
Jeśli kogoś nie przekonałem do Twittera, to nie dziwię się. Jak wspomniałem, darzę go miłością. A ta z definicji jest nieracjonalna.
Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na piotrlipinski.pl. Żartuje ze świata na Twitterze. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – już w księgarniach.
Zdjęcia Twitter, Twitter, Twitter app oraz The Twitter logo is shown in front of the NYSE pochodzą z serwisu Shutterstock.