Program do darmowego oglądania filmów wraca jak bumerang, czyli piractwo nie chce umrzeć
Nie tak dawno temu Sieć obiegły informacje o streamującym kliencie torrentów, który natychmiast, z typową internetową przesadą, został ochrzczony "pirackim Netflixem". Zbudowany z użyciem gotowych, udostępnionych w sieci usług (które zapewniały pobieranie tytułów popularnych filmów, adresów torrentów, plakatów, a nawet napisów), prosty program miał być łatwy w obsłudze i zapewnić dobrą jakość oglądanych treści.
I faktycznie program tak działał. Umożliwiał kliknięcie na film, i bez martwienia się o czas ściągania czy instalację odpowiednich kodeków, streamowanie wybranego tytułu w trakcie jego ściągania.
Oczywiście nie mogło się to spodobać wielkim dystrybutorom treści takim jak iTunes, Hulu, czy Netflix. Nie dość że aplikacja była w oczywisty sposób piracka, to jeszcze wchodziła na terytorium dotąd zarezerwowane dla płatnych i legalnych usług. Umożliwiała korzystanie z pirackich treści nie tylko znającym się na rzeczy nerdom, ale każdemu kto po prostu kliknie na plakacie filmu, tak samo, albo i łatwiej niż w płatnych serwisach. Po kilku sekundach rozpoczynało się odtwarzanie filmu, a użytkownik nie musiał się martwić o jakiekolwiek ustawienia. Cała złożoność związana z połączeniami peer-to-peer była ukryta za prostym i eleganckim interfejsem programu, umożliwiającym wyszukanie interesującego nas filmu lub wybraniu go z wielu dostępnych kategorii.
Odwieczny argument, że tylko użytkownicy legalni otrzymują dobrą jakościowo usługę, zaczął się sypać. Do tego aplikacja była open-source, a jej twórca uparcie utrzymywał, że jest całkowicie legalna.
Nic więc dziwnego że po dosłownie kilku dniach, hostingu odmówił im taki przecież liberalny serwis Mega, założony przez Kima Dot Coma. Plotki mówiły o pozwie, jaki otrzymał od MPAA.
Wkrótce na stronie projektu pojawiło się pożegnanie od dotychczasowego zespołu.
Wydawałoby się, że faktycznie kilku programistów zwróciło na uwagę na problemy związane z zarządzaniem własnością intelektualną, a następnie przestraszyli się możliwych kłopotów z prawem i... wycofali się z projektu.
Projekt jednak był open source. Tak naprawdę można w każdej chwili kontynuować jego rozwój.
Tak też się stało. Już 14 marca pojawił się nowy projekt, oparty na Popcorn Time, o nazwie Time 4 Popcorn. Jak buńczucznie zapowiadają twórcy, chcą, aby był najlepszą desktopową aplikacją na świecie, a świat był szczęśliwszym miejscem!
Jak na razie nowa aplikacja jest dostępna dla Windows, z wersjami na Linuksa i Mac OS X zapowiedzianymi na później. Jest to również projekt open source, z kodem źródłowym hostowanym na GitHub.com, dzięki czemu faktycznie każdy programista jest w stanie ją zmodyfikować lub samemu skompilować własną wersję.
Czy faktycznie aplikacja przetrwa próbę czasu? Prawdopodobnie tak, jednak pamiętajmy, że tak naprawdę odpowiedzialność za nielegalne użycie treści spada na użytkownika aplikacji.
Mimo że aplikacja sama z siebie nic nie przechowuje, tylko korzysta z usług już dostępnych, to jednak treści pochodzą wyłącznie z nielegalnie umieszczanych w Sieci torrentów. Czy twórcom faktycznie przyświeca idea uświadamiania wytwórni filmowych? Wątpię. W każdym razie nie tylko. Użytkownicy nie są konfrontowani w czasie użytkowania aplikacji z jakimkolwiek odnośnikiem do legalnego źródła filmów lub jakimkolwiek ostrzeżeniem, skąd pochodzą prezentowane treści, więc osobiście w to wątpię. To w 100% pirackie narzędzie, najwyżej z próbą dorobienia do tego ideologii.
Każdą dziedzinę ludzkiej aktywności, tak i tę poświęconą nielegalnemu ściąganiu filmów, czeka rozwój i dostosowanie do umiejętności przeciętnego zjadania chleba. To już nie czasy, gdy ściągnąć film z Usenetu czy kanałów IRC potrafili nieliczni. Tak naprawdę to już nastąpiło przez rozwój streamingowych i pirackich serwisów WWW. Jednak taki serwis o wiele łatwiej zamknąć, niż setki rozproszonych użytkowników.
Daleki jestem od popierania takich projektów. Sam nie korzystam z torrentów lub pirackiego streamingu jako źródła treści, czasami oczywiście na tym tracąc przez brak dostępności. Jednak może twórcy "starego" Popcornu mieli trochę racji? Skoro udało się w przypadku muzyki stworzyć dość proste zasady licencjonowania, gdzie płaci się stałą kwotę za dostęp do muzyki od różnych wytwórni, dlaczego nie miałoby się to udać z filmami?
Źródła: TorrentFreak, Time, Business Insider