REKLAMA

A co, jeśli Arnold ma rację i dostawcy internetu powinni płacić za nasze treści?

O Piano Media jakoś ostatnio cicho. Nikt nie chwali się wynikami, nikt też na nie nie narzeka. Jednocześnie wszyscy zdają sobie sprawę, że zarabianie na treściach w sieci to często beznadziejna sprawa. Nikt za bardzo nie chce płacić za nie, więc trzeba szukać pieniędzy inaczej - reklamami display'owymi, sponsoringiem, sprzedanymi artykułami czy aktywnością pozasieciową. A gdyby tak zwrócić się o tantiemy? Tantiemy, które przecież płacimy nawet nieświadomie za potencjalne możliwości użycia utworów.

A co, jeśli Arnold ma rację i dostawcy internetu powinni płacić za nasze treści?
REKLAMA

Wszyscy płacimy tantiemy.

REKLAMA

Kupując czyste płyty CD czy DVD, skanery a nawet czysty papier zrzucamy się na środki dla Organizacji Zbiorowego Zarządzania Prawami Autorskimi. W końcu każdy nośnik może zostać wykorzystany do użycia utworu dźwiękowego, graficznego czy tekstowego, prawda? Tantiemy powinni płacić także wszyscy, którzy odtwarzają utwory w miejscach publicznych, nawet jeśli są tylko osiedlowym sklepikiem, w którym włączone radio umila czas ekspedientce, a nie wpadającym i wypadającym ze sklepu klientom.

A ponieważ technologie szybko się zmieniają, na przykład wymienione na stronie ZAiKS-u taśmy magnetofonowe już nie są prawie używane, to OZZ-ty postanawiają dostosowywać zbieranie tantiem do nowych warunków. I tak właśnie ZAiKS ma pomysł, by opłatę reprograficzną, czyli tantiemy od urządzeń, rozszerzyć na smartfony, tablety czy telewizory. W końcu na nich też korzystamy z utworów, płaćmy więc 3%!

Duża część istnienia tantiem opiera się na założeniu, że w polskim prawie istnieje dopuszczenie kopiowania utworu do użytku własnego. Przegranie na płytę, kserowanie, itd., są dozwolone prawnie. Ciężko jednak skontrolować, w którym momencie ktoś zaczyna zarabiać na takim utworze - na przykład sprzedaje płyty, czy kopie książek. Do tego dochodzi jeszcze całkowicie legalne zarabianie na czyichś utworach, jak w radiu, podczas sprzedaży nośników. Od wszystkiego odprowadzać trzeba tantiemy już na etapie produkcji potencjalnych nośników i w kanałach dystrybucji i już.

Jeśli jednak wszyscy mają płacić za to, że zarabiają pośrednio dzięki wykorzystaniu cudzych utworów (nagrywanie muzyki i filmów na płyty, kserowanie książek, odtwarzacze multimedialne w smartfonach, telewizorach) i jest to podparte prawem, to dlaczego nie ci, którzy zarabiają dzięki internetowi?

W internecie też funkcjonują twórcy produkujący utwory - teksty, wideo, muzykę, grafiki i inne formy pracy twórczej. Utwory te nie dość, że mogą zostać przeniesione na nośniki i w ten sposób być w użyciu (sprawie przyjrzał się kiedyś Piotr Waglowski), to przecież tak czy siak zarabiają na nich.. dostawcy internetu.

Nie, nie dziwcie się. Przeczytajcie na spokojnie.

Skoro tantiemy muszą płacić fryzjerzy i producenci czystych płyt czy papieru, bo istnieje prawdopodobieństwo wykorzystania utworów, to czym różni się to od operatora internetowego?

Ten zapewnia użytkownikom (jak kupującym płyty) dostęp do możliwości korzystania z cudzych, objętych prawami autorskimi utworów. Jak teksty na portalach, w tym na przykład ten, który teraz czytacie, jak muzyka na YouTube, jak pliki-utwory graficznie. Dostawca internetu żąda opłat od klientów i zarabia na tym, że klient ma dostęp do utworów.

Powiecie pewnie, że to bezsensowne. Bez dostępu do sieci twórcy z internetu nie zarobią już w ogóle złamanego grosza, bo nikt nie będzie odwiedzał ich stron. I ja się z tym zgadzam. Nie oznacza to jednak, że logika (albo jej brak) stojąca za Organizacjami Zbiorowego Zarządzania Prawami Autorskimi nie ma racji bytu w odniesieniu do sieci.

Zapytałam Arnolda Buzdygana, który postanowił powalczyć o sprawę i zażądać od firm telekomunikacyjnych opłat za zarabianie na treściach obecnych na jego blogu, o co dokładnie chodzi:

Jaka jest podstawa prawna dla takiego myślenia?

Czy model dystrybucji części zysków telekomów dałoby się jakoś sensownie usystematyzować?

Czy nie rodziłoby to zbyt wielu kłopotów typu jak się rozliczać, kto wycenia komu ile, kto to kontroluje?

Jak dokładnie będzie wyglądało Twoje wezwanie do zapłaty wysłane telekomom?

Zastanawiam się nad tym tematem już dłuższy czas i przychodzą mi na myśl dwa wnioski.

Albo rozwiązanie proponowane przez Arnolda ma sens i w odniesieniu do sytuacji z OZZ-tami już istniejącymi pozwoliłoby na zarabianie twórcom z sieci, które odciążyłoby nieco reklamowe ciśnienie i pozwoliło nawet odciążyć właścicieli stron i serwisów, wpływając na podniesienie cen reklam, ale jednocześnie podnosząc końcowe ceny abonamentów internetowych. Albo byłoby porażką, niedostosowaną do nowoczesnych czasów, w których OZZ-ty stały się kuriozalnymi tworami walczącymi o własne kiesy.

Bo spraw, w których OZZ uprawniony jest do zbierania opłat za używanie twórczości niezrzeszonych twórców, których potem twórcom nie wypłaca, jest mnóstwo. Sytuacje, gdy OZZ odmawia przyjęcia twórcy, stawia warunki i sam decyduje komu się należy, a komu nie kawałek tantiemowego tortu podważają sensowność istnienia Organizacji Zbiorowego Zarządzania Prawami Autorskimi w obecnej, niedostosowanej do rzeczywistości formie w ogóle.

Sama nie wiem, ale bardzo intryguje mnie ten problem. Dlatego liczę na Wasze zdanie - czy telekomy powinny płacić internetowym twórcom? Czy taki model ma w ogóle sens? Jeśli nie, to jak powinni zarabiać twórcy w sieci?

REKLAMA

Proszę o zachowanie kultury i odnoszenie się wyłącznie do tematu.

Zdjęcie Money roll with US dollars. Macro image. pochodzi z serwisu Shutterstock.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA