Netflix korzysta z... Bittorent
Netflix to jeden z największym serwisów z filmami i serialami na świecie. Nie ma się czemu dziwić, bo za zaledwie kilka dolarów miesięcznie użytkownik ma dostęp do ogromnej bazy multimediów, która cały czas się powiększa. Czym jednak Netflix kieruje się przed kupnem jakiegoś serialu? Okazuje się, że… pirackimi stronami.
Cała sprawa wyszła przy okazji debiutu Netflixa w Holandii. Wiceprezes firmy Kelly Merryman przyznał, że sieci BitTorrent mają duże znaczenie w ich decyzjach zakupowych.
Z kolei prezes Netflixa – Reed Hastings – powiedział w rozmowie z TorrentFreak, że pomimo tego, że strony z torrentami mogą dla niektórych być konkurencją dla jego firmy, to oni jednak potrafią wyciągnąć z nich pewne informacje i wykorzystać je na własny użytek. Chodzi właśnie przede wszystkim o popularność danej serii.
Co więcej, prezes Netflixa twierdzi, że są wyraźnie dowody na to, że 3 lata po debiucie serwisu w Kanadzie, spadła tam popularność torrentów.
Trzeba wiedzieć, jak w sprytny sposób wykorzystać nielegalną konkurencję. Netflix zdaje się robić to bardzo dobrze. I nie dziwię się, że część osób rzeczywiście rezygnuje z torrentów skoro za niewielką opłatą mogą się pozbyć wielu problemów i spokojnie oglądać ulubione seriale i to w pełni legalnie. Chociaż działanie Netflixa może się wydawać nieco szokujące, to dla mnie jest bardzo logiczne i przemyślane. Jak w innym sposób mieliby sprawdzać czy dany serial jest popularny? Pewnie, że można robić badania, ankiety itd. Ale to wszystko kosztuje i to nie mało. Tymczasem strony z torrentami bardzo szybko dają odpowiedź na takie pytania.
Tylko najbardziej boli mnie to, że Netflix nie jest dostępny w naszym kraju i pewnie przez długi czas jeszcze nie będzie. A patrząc na popularność różnych serii w naszym kraju, sądzę, że serwis mógłby odnieść nad Wisłą spory sukces. Ja z całą pewnością byłbym jednym z pierwszych, który wykupiłby abonament – pod warunkiem, że do wielu seriali dostępne byłyby napisy w naszym języku. Z angielskim nie mam problemów, ale nie wyobrażam sobie oglądać np. Teorię Wielkiego Podrywu bez tłumaczenia. Zresztą popularność Spotify, Deezera, Rdio czy też WiMP-a pokazują, że tego typu serwisy mają szansę także w Polsce.