Microsoft Flight: zwieńczenie trzech dekad wybitnej serii gier
Do przeczytania tej notki zachęcam tylko dwa rodzaje Czytelników: tych, którzy doskonale rozumieją czemu można się pasjonować grą, w której typowa „misja” to dwugodzinny lot liniowcem na trasie Warszawa – Kraków, podczas którego nic nie wybucha, nic nie strzela… oraz tych, którzy chcą poczytać o kretynie, który widzi w tym wyborną zabawę.
Flight Simulator to seria gier, która ma już ponad trzydzieści lat! Pierwsza część gry ukazała się w 1980 roku, wyłącznie na komputer Apple II i TRS-80. Jedyne, co oferowała, to wierne (jak na tamte czasy) odwzorowanie praw fizyki działających na samolot. Można było więc wystartować, polatać sobie i wylądować, w pełni dbając (na ile komputer wtedy pozwalał) o wszystkie realia. Nie było strzelanin, pościgów, wybuchów, dramatycznych misji. Głupota? Nie dla miłośników awiacji. Gra zarobiła sporo i doczekała się sequela, który pojawił się również na Commodore 64 i Atari 800. Projektem zainteresowała się firma, w której ktoś najwyraźniej bardzo lubi samoloty. Nad Flight Simulatorem pochylił się sam Microsoft, zapewniając twórcom gry ogromny budżet i wolną rękę na najbliższe dwadzieścia kilka lat. Opłaciło się.
Flight Simulator 1.0 (Microsoft „zresetował” licznik) pojawił się pod koniec 1982 roku na komputery IBM PC. Zrobił furorę. Podobnie jak kolejne części: pod szyldem Microsoftu ukazało się w sumie dwanaście edycji. W każdej z nich czuć było wielkie serce twórców do samej gry. Polepszano jakość oprawy graficznej przy jednoczesnej próbie obniżania wymagań sprzętowych do minimum. Zwiększano liczbę dostępnych samolotów. Wprowadzano nowe elementy, jak kontrola ruchu lotniczego, tryb online, dynamiczną pogodę czy wreszcie wierne odwzorowanie… całego świata. Zachowano jednak duch gry: zero wybuchów, akcji, strzelania. Zachowanie maksymalnej możliwej wierności lotu. Czy to oznacza, że Microsoft Flight Simulator jest nudny?
Dla osoby, która samolotami się nie pasjonuje, z pewnością. Ja jednak zatraciłem się w tej serii na długo. Przygotowanie do startu, pre-flight check, sprawdzenie instrumentów, dokołowanie do pasa… start! Precyzyjna kontrola nad silnikami, sterami. Sprawne poruszanie się w tłoku innych liniowców i wykonywanie poleceń kontroli lotów. I wreszcie rejs… ale nie ma tak łatwo. Front burzowy ze wschodu. Będzie trzęsło. Zwłaszcza przy lądowaniu. Pot na czole. Maksymalna koncentracja, słuchanie dokładne poleceń dyspozytora, ogarnianie wszystkich przyrządów (instrukcja do Flight Simulatora, jedynej wersji” z paragonem”, jaką miałem w ręku, miała 900 stron, a i tak często na początku trzeba było korzystać z pomocy pod przyciskiem F1), wreszcie lądowanie. A potem odświeżający lot awionetką wzdłuż Wielkiego Kanionu. I stracony kolejny wieczór, znowu wypracowanie na język polski nienapisane ;-)
Przygoda trwała aż do 2010 roku, kiedy to Microsoft ogłosił, że kończy z Flight Simulatorem. W Internecie zawrzało prawie tak, jak po ogłoszeniu założeń porozumienia ACTA. Gigant szybko się z decyzji wycofał, podtrzymując decyzję likwidacji marki Flight Simulator, ale tylko po to, by stworzyć nową, Microsoft Flight.
Widząc odzew fanów, Microsoft raz jeszcze postanowił nie oszczędzać na marce. Gra będzie po raz pierwszy w pełni darmowa. Będziemy musieli zapłacić, jeżeli zechcemy polatać na większej ilości samolotów, czy zyskać bardziej szczegółowe odwzorowanie niektórych miejsc (na przykład idealnie odwzorowane Hawaje będą kosztować dodatkowe pieniądze). Trwają beta-testy gry, a Microsoft przyznaje, że nie spodziewał się takiego sukcesu. Jak przyznał gigant, po przekroczeniu 150 tysięcy graczy bawiących się nowym Flightem, dalsze liczenie graczy przestało mieć sens.
Gra ponoć nie straciła ducha swoich poprzedników. Pojawiło się kilka zachęt dla „casualowych” graczy, jak rozbudowane samouczki, system Osiągnięć, czy misje polegające na przelatywaniu w zadanym czasie przez wirtualne okręgi zawieszone w powietrzu. Ma być jednak dalej pięknie, dalej bogato, a przede wszystkim, dalej będzie to symulator z prawdziwego zdarzenia, a nie gra, która prawa fizyki i awiacyjne realia traktuje po macoszemu.
Gra dostępna będzie wyłącznie dla Windows (XP lub nowszy). I chyba po raz pierwszy złamię postanowienie niegrania na PC (od czterech lat wierny konsolom). Już widzę, jak sobie to racjonalizuję. „Przecież to symulator, nie gra”. Ciekawe tylko co powiem Przemkowi, jak znowu notka się nie ukaże, bo znowu ważniejsze było zwiedzanie Nowej Zelandii z okna mojej Cessny…
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.