Po co Google startuje z kolejnym wielkim projektem?
Niby wszyscy o tym wiedzą, ale gdy się tak nad tym głębiej zastanowić, to można by dojść do wniosku, że wszystkie bez wyjątku projekty Google'a oprócz zaledwie jednego - reklam - to jedna wielka ściema. W końcu prowadzenie firmy polega na tym, że projekty, które się wdraża mają odnieść pożądany skutek w postaci przyniesienia odpowiednich profitów dla zleceniodawców. Tymczasem zdecydowana większość usług Google'a ma marginalny o ile nie zerowy wpływ na przychody firmy. A Google nie zwalnia - praktycznie każdego miesiąca wydaje nowe usługi. Gdzie tu logika?
Ile Google prowadzi projektów? Dziesiątki, setki? Pewnie gdzieś bliżej tej drugiej liczby. Chrome, Android, YouTube, Google+, Gmail, Google Apps dla biznesu, itd. - wszystko to bardzo popularne usługi w internecie z setkami milionów użytkowników. Tyle, że żadna z tych usług nie ma praktycznie żadnego przełożenia na wyniki finansowe Google'a. 5% - tyle przychodów stanowią wszystkie usługi i produkty Google'a poza reklamami, które przynoszą… 95% z prawie 10 mld dol. kwartalnych przychodów firmy Larry'ego Page'a i Sergieja Brina.
Dokładnie to jest tak, że reklamy na stronach Google'a przynoszą 85% kwartalnych przychodów firmy. Kolejne 10% generowanych jest także z reklam Google'a, tyle że na stronach partnerskich. 5%, czyli ok 500 mln dol., przynoszą wszystkie pozostałe produkty i usługi Google'a. Tak, wszyscy znamy retorykę Google'a, który tłumaczy swoją strategię w ten sposób - inwestujemy w szereg rozwiązań internetowych, czyniąc globalną sieć lepszym miejscem po to, aby więcej osób z niej korzystało; jak będą korzystać, to w naturalny sposób będą sięgać pod wyszukiwarkę Google, a my wtedy wyświetlimy im reklamy, na których zarabiamy. To wszystko miła dla ucha pogawędka. Tyle że model, w którym zdecydowana większość projektów jest 'filantropijne nierentowna' graniczy z absurdem.
W absurdy przy takiej skali biznesu, jakim zarządza Google trudno uwierzyć. Dlatego też wydaje się, że strzelając projektami z miesiąca na miesiąc Google ma przy okazji jakieś inne ukryte cele. Dziś czytamy w "Wall Street Journal", że Google dogadał się z największymi wydawcami muzyki na świecie i udostępni dziś sklep z muzyką w ramach Google Music. Ponoć trzech z czterech największych wydawnictw: Sony Music Entertainment, Universal Music Group oraz EMI Music podpisały odpowiednie kontrakty z Google'em. Pliki mp3 będą kosztować 1 dol. Usługa ma być oczywiście dostępna na urządzeniach z systemem Android. Dodatkowym wyróżniającym elementem usługi będzie możliwość rozdania dwóch czy trzech odsłuchów zakupionego kawałka z kontaktami w serwisie Google+.
I jak to wygląda? Wygląda ni mniej ni więcej jak próba osłabienia usług konkurentów. Oczywiście w pierwszej kolejności chodzi o zniwelowanie przewagi iPhone'ów i iPadów, za pomocą których można bezpośrednio kupować mp3. W drugiej kolejności chodzi zapewne o Facebooka i jego porozumienie ze Spotify, dzięki któremu znajomi mogą słuchać kawałka muzycznego użytkownika serwisu Spotify, który puści o tym informację na ścianie swojego kokpitu. Czy Google chce zarabiać na tej usłudze? Pewnie przy okazji tak, ale trudno przypuszczać, by dzięki tej usłudze nagle zmienił się rozkład sił w kwartalnych przychodach Google'a.