REKLAMA

Dlaczego nie kibicuję muzycznemu iTunes ani innym sklepom, co jest przyszłością muzyki i dlaczego to chmura

27.10.2011 14.27
Dlaczego nie kibicuję muzycznemu iTunes ani innym sklepom, co jest przyszłością muzyki i dlaczego to chmura
REKLAMA
REKLAMA

Niedawno miałam okazję napisać o Deezerze, francuskiej usłudze streamingowe która w najbliższych tygodniach zostanie uruchomiona w wersji premium w 100 krajach, w tym w Polsce. Fakt ten jest ignorowany a media wolą mówić o uruchomieniu u nas sklepu iTunes. Wprawdzie jest to ważny, bardzo symboliczny krok dla dystrybucji mediów cyfrowych w Polsce, jednak to Deezer przybliży nas do przyszłości, do tej modnej i wygodnej chmury. Bo jak na razie fani nowoczesnych rozwiązań i muzyki mają u nas małe pole manewru.

A przecież tyle się mówi o chmurze. Ma ona być lekiem na utrudnienia w dostępie do treści, ograniczoną pojemność dysków, problemy z posiadaniem kilku urządzeń i walkę z piractwem. Ten ostatni aspekt jest szczególnie ciekawy, bo założenia Spotify, Deezera czy innych tego typu projektów sprzyjają odejściu od pobierania pirackich plików. Zamiast kupowania każdego albumu czy utworu z osobna, co – nie ukrywajmy – jest (szczególnie w naszych warunkach) dosyć kosztowne za cenę jednego, półtora albumu możemy mieć dostęp do kilkunastu milionów utworów w chmurze. To jest właśnie ta przewaga streamingu konkretnej muzyki z chmury nad sklepami muzycznymi, zwłaszcza w krajach, gdzie piractwo to codzienność a płacenie za cyfrowe materiały prawie tyle, co te na fizycznych nośnikach jest nie do pomyślenia.

Jednak obawy co do chmury są duże i uzasadnione. Najważniejszy jest oczywiście dostęp do sieci – o ile na komputerach, których najczęściej używa się w domu chmura staje się coraz bardziej codziennością, o tyle słuchanie muzyki z chmury na urządzeniach mobilnych budzi wątpliwości z racji kosztów dostępu do sieci i trywialnego zasięgu. Jednak coraz więcej sensownych serwisów streamingowych ma na to radę i pozwala na zapisanie plików w pamięci tak, by móc słuchać ich offline (i znów – zarówno Deezer jak i Spotify mają tę funkcję). Ludzka chęć posiadania plików lokalnie i odsłuchiwania offline jest więc też spełniona.

Zresztą chęć do słuchania muzyki z chmury jest coraz większa, także w Polsce. Nie bez powodu YouTube jest jednym z najpopularjniejszych playerów muzycznych i pojawia się coraz więcej projektów typu Strimo.pl czy Yopler ułatwiających słuchanie muzyki z YouTube’a. Jest za darmo, a co najważniejsze od ręki. Jakość? Nie jest tak ważna, liczy się wygoda, zasięg oraz szybkość.

Jako dosyć świadomemu użytkownikowi, który muzyki słucha praktycznie cały czas bardzo doskiwiera mi brak w Polsce sensownego serwisu z muzyką w chmurze i z dużą bazą utworów.

Trzeba też naprostować pewien fakt – iTunes nie jest alternatywą. To sklep, w którym kupuje się poszczególne pozycje, a nie słucha nieograniczonych zasobów. iTunes Match, nawet jeśli będzie u nas dostępne, to też nie jest pełna chmura. Dostęp z różnych urządzeń do utworów będzie ograniczony tylko do plików, które się kupiło lub wcześniej miało na dysku. Match rozpozna tagi i dopasuje do utworów w bibliotece iTunes, wszystko za opłatą 25 dolarów rocznie. Pół biedy, jeśli jesteśmy piratami i w ten sposób “zalegalizujemy” swoją muzykę. Gorzej, jeśli kupiliśmy ją z oficjalnych źródeł, wtedy zapłacimy za utwory podwójnie. Bo przecież nie za miejsce na serwerach – Apple i tak ma już na nich te pliki… Nie ma mowy o płaceniu abonamentu w zamian za dostęp do kilkunastu milionów utworów.

Dlatego iTunes i w ogóle taka forma sprzedaży muzyki – każdy plik oddzielnie – nie jest mocno przyszłościowa. Po pierwsze dla biedniejszych społeczeństw odpada przez wysokie koszty (wiadomo, nie trzeba słuchać dużo muzyki, ale to nierealne – ludzie słuchali, słuchają i będą słuchali, a jeśli ich nie stać a kupowanie dużej ilości lub nie są przyzwyczajeni do płacenia będą piracić) i ograniczenia. Po drugie wspiera przeniesiony żywcem z czasów analogowych nośników system sprzedaży, dostosowany tylko do nowych warunków. To wciąż półśrodek.

A świadomość ludzi wciąż się zmienia i nie od dzisiaj wiadomo, że nowe warunki wymagają nowych rozwiązań. Jednym z nich jest właśnie chmura z całkowicie nowym modelem dotarcia, opłat i dostępności jest przyszłością. Nie taką na “za pół roku”, ale długoterminową. Za te 10 euro czy dolarów, czyli koszt średniego albumu w iTunes użytkownik może korzystać z nielimitowanego dostępu do bogatej biblioteki utworów. Bez synchronizowania, bez dodatkowej opłaty za każdy kolejny album, bez pobierania i trzymania na dysku.

Popularność muzyki na YouTube, seriwsach pirackich i darmowych serwisach chmurowych pozwala też zaobserwować ciekawy trend – Polacy są skłonniejsi zapłacić raz na miesiąc za dostęp do nielimitowanej muzyki, niż kupować albumy na dysk. To lekki paradoks, bo jako społeczeństwo mamy szanse pominąć etap edukacji i przyzwyczajania do kupowania konkretnych plików i przeskoczyć w miarę sensownie od razu w chmurę. To wszystko kwestia niewykształconej kultury kupowania i przyzwyczajenia do dostępu do wszystkiego od ręki. Teraz trzeba nas umiejętnie przekonać, że płacenie abonamentu w zamian za wygodę i legalność jest sensowne i może okazać się, że nie jesteśmy wcale takimi złymi, niedobrymi piratami.

Mocno w to wierzę. Nasze lenistwo jest w tym przypadku wielką szansą dla chmury. Przyznaję też szczerze, że i ja dla świętego spokoju z radością będę płacić abonament w stałej wysokości i pozbędę się dziwnych sposobów na słuchanie muzyki. Próowałam wszystkiego – Pandory, Last.fm i innych podobnych serwisów. Jednak zawsze były wady. Radio w Last.fm działało tylko przez przeglądarkę, przez aplikację mobilną nie. Pandora? Trzeba kombinować z IP. Dodatkowo radio internetowe to też półśrodek, bo przecież częściej chcemy słuchać konkretnych utworów czy artystów. Inne serwisy (w tym Spotify) też wymagają kombinowania, bo oficjalnie nie działają u nas. Skończyło się na tym, że skorzystałam z faktu, iż Google Music nie nałożyło na mnie ograniczeń terytorialnych, wrzuciłam tam całą swoją bibliotekę i w ten sposób mam namiastkę synchronizacji między urządzeniami. Do tego mflow, brytyjski startup, też nie potraktował mnie ograniczeniami, więc zdarza mi się korzystać z niego by przesłuchiwać na przykład nowe albumy, bo oferuje odsłuchiwanie konkretnych utworów za darmo. Do tego Deezer w wersji ograniczonej jako spersonalizowane radio, no i jeszcze odtwarzacz lokalny… Pokręcone. Mam tego dosyć. Chcę zapłacić i mieć wszystko w jednym miejscu, bez rozstrzeliwania się na różne usługi.

I dlatego tak cieszę się na wkroczenie płatnego, nieograniczonego Deezera do Polski. W końcu ktoś będzie chciał moje pieniądze! A ja pozbędę się wątpliwości, czy serwis nie zablokuje mi możliwości korzystania, czy ktoś tam zorientuje się, że nie pochodzę ze Stanów… Tak, to zdecydowanie przełom, o którym za mało się mówi.

I wiem też, że Deezer nie odniesie u nas spektakularnego sukcesu, ale to dopiero początek zmian. Bardzo ważnych zmian, które dobrze ukierunkowane mogą ułatwić nam wszystkim życie i przekonać do chmury.

Dlatego też niespecjalnie nie kibucuję iTunes, Nokia Music ani innym sklepom z muzyką. To tylko faza przejściowa, którą równie dobrze możemy przeskoczyć.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA