"Fantastyczny Matt Parey", czyli telegram z odległej galaktyki. Jak rodziła się polska fantastyka

Dostępny na platformie Netflix dokument "Fantastyczny Matt Parey" próbuje budować pomnik Maciejowi Parowskiemu, naczelnemu magazynu "Fantastyka". A jednocześnie dostarcza argumentów, aby zaraz potem go obalić. Odsłania bowiem świat, który dawno przeminął, a krytyczne na niego spojrzenie każe zapytać: czy nie mamy lepszych kandydatów na piedestały? Takich, od których nie wieje dziadocenem.

"Fantastyczny Matt Parey" Fot. mat. pras.

Na początku było Słowo. 

Polska fantastyka – co nie jest zaskakujące, a raczej powszechne – rodziła się poprzez literaturę. Zanim pojawiły się konwenty i festiwale, na których dziś roi się od osób przebranych za postaci ze świata fantasy i anime, zanim świat rozrywki podbiły gry planszowe i wideo, było słowo. I o mistrzach słowa, mężczyznach, którzy w szarą rzeczywistość PRL-u wnieśli wielobarwne światy, opowiada dokument "Fantastyczny Matt Parey" w reżyserii Bartosza Paducha. 

Dla niezorientowanych warto dodać, że Matt Parey to komiksowe alter ego Parowskiego. To cichy bohater drugiego planu w stylu Alfreda z "Batmana", bez którego główni bohaterowie nie mogliby działać efektywnie.

Produkcja "Fantastyczny Matt Parey" dostępna od jesieni zeszłego roku, poświęcona jest Maciejowi Parowskiemu, ikonicznej postaci epoki narodzin polskiej fantastyki, redaktorowi, który znacząco wpłynął na polską kulturę popularną, a może kulturę po prostu. O Parowskim opowiadają zarówno postacie kojarzone głównie w świecie fantastyki, jak i te szerzej znane: od Rafała A. Ziemkiewicza po Szczepana Twardocha. Oprócz wywiadów i oprócz ujęć z miejsc istotnych dla głównego bohatera (na przykład z byłego warszawskiego lokalu "Nowej Fantastyki") mamy tu też narrację w formie animowanego komiksu – adekwatną, bo Parowski sam był scenarzystą komiksu "Funky Koval". 

Dokument w dużej mierze ma tradycyjną formę i jest zbiorem wspomnień wybranej  grupy autorów. To duży minus, bo środowisko fantastyki w Polsce ogniskowało wokół kultowego magazynu, ale też redakcja była ledwie elementem szerszego świata. Produkcja jest przez to mocno wybiórcza. Z jednej strony zauważalna jest całkowita normalizacja alkoholu, z drugiej o oderwaniu od rzeczywistości Parowskiego i środowiska „Fantastyki” mówi się raczej jak o starciu pokoleń. Sentyment nie pozwala, by pewne poglądy określić jako skrajnie konserwatywne czy reakcyjne. O Parowskim opowiada się tak, jak jeszcze dwie dekady temu opowiadano o papieżu Janie Pawle II. 

Film stawia pomnik, ale taki, który dość łatwo obalić. 

"Fantastyczny Matt Parey" Fot. mat. pras.

Fantastyczny wentyl wolności 

Na początku było Słowo. Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo. 

"Bogiem" w czasach PRL-u była Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, który decydował też o przydziale papieru. Nie tylko ołówkiem cenzura wojowała, ale także celulozą. 

Miesięcznik „Fantastyka” zaczął się ukazywać w 1982 roku, już po wprowadzeniu stanu wojennego. Choć profesjonalny periodyk fantastyczny próbowano tworzyć już pod koniec lat 70. W tym czasie synonimem tego gatunku nad Wisłą pozostawał Stanisław Lem. W "Fantastyce" cykl wiedźmiński zaczął publikować kultowy i znany dziś na całym świecie autor, Andrzej Sapkowski. Pierwszym tekstem z serii, niepomyślanej jako książka, było opowiadanie "Wiedźmin" z grudnia 1986 roku, napisane na konkurs "Fantastyki" (w którym zajęło trzecie miejsce, a wygrało opowiadanie "Wrócieeś Sneogg, wiedziaam…" Marka S. Huberatha). Kolejne opowiadanie "Droga, z której się nie wraca" (niezwiązane bezpośrednio z postacią Geralta z Rivii) ukazało się w sierpniowym numerze pisma w 1988 roku. Na łamach "Fantastyki", w wieku niespełna 16 lat, debiutował też opowiadaniem "Złota galera" Jacek Dukaj. 

O fenomenie miesięcznika i środowiska wokół niego skupionego pisze Stanisław Krawczyk, socjolog i autor książki "Gust i prestiż. O przemianach polskiego świata fantastyki". 

W swojej publikacji Krawczyk cytuje samego Parowskiego, który miał powiedzieć, że "próby utworzenia pisma powiodły się, ponieważ w sytuacji przeróżnych bojkotów porobiły się na rynku prasowym straszliwe puchy i raptem było do cholery papieru". Magazyn miał być wentylem wolności, bezpieczniejszym niż na przykład festiwal w Jarocinie. W ocenie Parowskiego rządzący mogli widzieć w miesięczniku "sojusznika państwa szerzącego jedynie słuszny, naukowy światopogląd przeciw miazmatom kruchty i Watykanu". Zakładano, że "niby fantastyczny bunt w piśmie i na papierze będzie mniej groźny niż te realne na ulicach".

Krawczyk w swojej książce przytacza zasłyszane przez Parowskiego informacje o zielonym świetle ze strony Stefana Olszowskiego, członka biura politycznego KC PZPR i dwukrotnego ministra spraw zagranicznych. Ów minister miał stwierdzić: "Niech młodzi pod płaszczykiem fantastyki pobawią się w działalność antysocjalistyczną". Faktem jest, że "bezpośrednia aktywność opozycyjna ani w Fantastyce, ani w środowisku fanowskim nie odgrywała ważniejszej roli. W aktywności fanów nie dostrzegano powodów do interwencji".

Z ankiety, którą "Fantastyka" rozesłała do czytelników, można wywnioskować, kim byli fani w latach 80. Około 90 proc. respondentów było mężczyznami i około 60 proc. w chwili wypełniania tejże nie ukończyło jeszcze 20. roku życia. Oprócz tego nieco ponad połowa żyła w miastach zamieszkiwanych przez ponad 100 tys. ludzi. Czytelnicy "Fantastyki" deklarowali też znacznie wyższy poziom formalnego wykształcenia niż ogólna populacja kraju.

Tabela z książki "Gust i prestiż. O przemianach polskiego świata fantastyki"

Miesięczny nakład "Fantastyki" przez całe lata 80. utrzymywał się na poziomie około 150 tys. egzemplarzy (z rozpiętością od 100 tys. w przypadku numeru 2/1982 do 200 tys. w przypadku numerów 2–4/1988 – jak analizuje Krawczyk). 

Nakład jednak konsekwentnie spadał, od 120 tys. w 1990 roku do 24 tys. w roku 2009. Podobnie było z głównym konkurencyjnym pismem pt. "Fenix", którego nakład zmalał z 48 tys. w 1991 roku do 22 tys. w roku 1999.

Biorąc pod uwagę równoczesny wzrost liczby periodyków – ale i szybkie upadanie wielu z nich – można uznać, że oficjalny rynek czasopism fantastycznych, wcześniej przewidywalny i zmonopolizowany przez "Fantastykę", stał się niestabilny i rozproszony.  Nie oznaczało to jednak braku jakiejkolwiek hierarchii. "Fantastyka" do końca lat 90. zachowała bardzo istotną pozycję, i to nie tylko w obiegu czasopiśmienniczym, lecz w całym polu prozy fantastycznej.

Oczywiście w XXI wieku wszystkie papierowe periodyki odczuły spadki: wraz z pojawieniem się internetu nakłady spadały i prasie codziennej, i pismom branżowym. "Fantastyka", pisząca o przyszłości, paradoksalnie nie przygotowała się na cyfrową rewolucję. 

Fandom w spodniach, ale w ostrogach 

Na początku było Słowo. Wszystko przez Nie się stało.

Dokument Bartosza Paducha pokazuje jednak, że Słowo to było jednorodne, męskoosobowe, wręcz z wąsem. A ten wąs należał do autorów kultowego pisma.

Nigdy nie byłem wyznawcą "Nowej Fantastyki", pismo czytywałem sporadycznie, od konwentów stroniłem, ale film obejrzałem z ciekawości, także tej zawodowej. 

Widownia starsza niż ja zobaczy film z sentymentu. Młodsi, bardziej liberalni światopoglądowo – dla których też literatura jest pobocznym elementem szerokiego świata fantasy – zobaczą "fotosy z dziadocenu" (komentarz w dyskusji na Facebooku wokół dokumentu). 

"Ja o polskim świecie fantastyki lat 80. i 90. napisałem książkę, a niektóre z wypowiadających się osób spotykałem choćby na konwentach. Oglądałem więc film z sentymentem. Ale do sprawnego śledzenia tej opowieści potrzeba sporo wcześniejszej wiedzy, a kto jej nie ma, może się łatwo pogubić. [...] Również pod innym względem jest to film niedzisiejszy. Występują w nim prawie sami mężczyźni, a bodaj jedynymi wypowiadającymi się kobietami – i to pokazywanymi nader rzadko – są żony lub córki redaktorów i pisarzy. Być może część autorek, które mogłyby się wypowiedzieć, odmówiła, ale kobiety tworzące fantastykę nie pojawiają się nawet we wzmiankach. Wyjątkiem jest chyba tylko Anna Brzezińska. Także na zdjęciach archiwalnych, których w filmie nie brakuje, obecni są niemal wyłącznie mężczyźni" – zauważa na Facebooku Stanisław Krawczyk. 

W swojej książce Krawczyk cytuje także Marię Głowacką, która w publikacji "Kobieca proza science fiction w Polsce. Teoria trzech kręgów" wyjaśniała, że "aby oddalać od siebie podejrzenia o homoseksualny rys tych więzi, mężczyźni ci [z „Fantastyki”] przyjmowali wręcz maczoidalne pozy". 

Męskocentryzm i opowiadanie trochę wujkowate, z piwkiem w ręku, to często pojawiający się zarzut wobec dokumentu o Parowskim i pierwszej „Fantastyce”.

– W filmie brakuje głosu kobiet: pisarek, redaktorek, fanek, które także współtworzyły fandom i niekoniecznie miały te same opowieści i perspektywy. Sam fakt, że w filmie nie ma ani jednego głosu autorki, wydaje się symptomatyczny. Jednocześnie jak na film o osobie znaczącej i wpływowej, której dziedzictwo warte jest przypomnienia, brakuje tej produkcji refleksji, jak do dziedzictwa Parowskiego odnosi się nowe pokolenie twórców i twórczyń fantastyki oraz jej odbiorcy. Film sugeruje, że ideowość fantastyki, którą postulował Parowski, stała się niemodna, ale nie znaczy to przecież, że dziś jej nie znajdziemy w twórczości autorów – wyjaśnia w rozmowie z magazynem Spider’s Web+ Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, ekspertka od popkultury, autorka bloga Zwierz Popkulturalny.

Ewa Pawelec, doktor fizyki, miłośniczka fantastyki, publicystka i recenzentka książek, w momencie pojawienia się na rynku pierwszego numeru "Fantastyki" w 1982 roku miała 14 lat. Jeszcze na początku lat 90. trafiła do fandomu. Była więc świadkiem złotej ery polskiej fantastyki, tej w ujęciu literackim. 

– Kobiety były wtedy raczej do wielbienia autorów, ten świat był mocno męski – podkreśla Pawelec i dodaje, że fantastyka ma to do siebie, że w dużym zakresie jest wyjściem poza to, co mamy na co dzień. Włącza się w to pewien rodzaj nonkonformizmu.

– W PRL takim nonkonformizmem był antykomunizm i religijność. To był świat panów, którzy piórem walczyli z rzeczywistością – wyjaśnia Pawelec i dodaje, że oglądając dokument „Fantastyczny Matt Parey”, czy szerzej, przyglądając się początkom ruchu fanowskiego w Polsce z dzisiejszej perspektywy, trzeba brać pod uwagę, że fandom był zawsze odbiciem społeczeństwa. 

Tacy bylismy w latach 80. Dziś ten świat wydaje się pocztówką czy telegramem z odległej galaktyki. Ta część historii polskiego świata fantastyki jest od paru lat pod obstrzałem. Jak zauważa jednak Stanisław Krawczyk, "jest to jednak obstrzał o skromnym zasięgu, poprowadzony na kanałach youtube’owych (i to nie tych najbardziej popularnych), w odcinkach podcastów, w tekstach akademickich". 

– Na razie to ci obstrzeliwani podpisują korzystniejsze kontrakty wydawnicze, cieszą się większą rozpoznawalnością i publicznie celebrują swoje pomniki. Oni też mają w Polsce niskie podatki dochodowe, mężczyzn u władzy i zakaz aborcji. Ostrzeliwującym zaś pozostaje darmowa publikacja opowiadań w internecie – tłumaczy Krawczyk.

Inteligenci wyklęci 

Na początku było słowo i w Nim było życie. 

Przez długi czas, co pokazuje też omawiany dokument, środowisko "Fantastyki" kreśliło narrację, że fantastyka w ujęciu literackim jest kulturą wysoką w rozrywkowej formie, czymś więcej niż zajęciem dla zabicia czasu. Opozycja literatura (czyli kultura wysoka) i reszta (głównie gry i filmy, czyli kultura niska) była silnie podkreślana przez środowisko Parowskiego. 

Nowi czytelnicy dostrzegają w nich seksizm, konserwatywny światopogląd, a niekiedy warsztatową słabość. Nie jest przypadkiem, że wypowiadający się w filmie Ziemkiewicz jest kojarzony jako publicysta mocno prawicowy.

Mniej polityczni, ale znani z nieciekawego języka są m.in. Konrad T. Lewandowski czy Jacek Piekara. Pierwszy słynie z rasistowskich dowcipów w stylu "Murzynek Bambo w Hollywood mieszka…". 

Ten drugi miał powiedzieć Dorocie Wellman, że "jest zbyt brzydka, żeby miała się martwić o prawo do aborcji". Piekara powtarza też, że "skoro trzeba wierzyć komuś na słowo, kiedy mówi, że jest mężczyzną, to czemu on nie może stwierdzić, że jest od dzisiaj helikopterem bojowym".

– Sama głównie przyswajam fantastykę tekstowo, tak mam z natury, że preferuję słowo pisane, ale rozumiem, że jest to jeden z wielu kawałków świata fantastyki. O ile fani nie mieli z tym problemu, to publicyści usiłowali pokazywać, że najbardziej wartościowa jest literatura, i to taka problemowa, z piętrowym dowcipem, aluzjami politycznymi, a reszta to śmietnik – wyznaje Ewa Pawelec. 

Podział na kulturę wysoką i niską miał się w Polsce jeszcze dekadę temu całkiem nieźle. Dziś próby wartościowania i oceniania ludzi przez pryzmat zainteresowań bywają uznane za kabotyńskie i klasitowskie. W latach 90., gdy polska kultura wybijała się na niepodległość, triumfy święciła muzyka disco polo, a niegdysiejsze gwiazdy zostały pozbawione państwowego parasola, polaryzacja nabrała rozpędu. 

Świat fantastyki mógł narzekać na zalew badziewia z zagranicy, ale musiał jakoś wpisać się w zmiany. W lipcu 1990 roku wraz ze zmianą nazwy z "Fantastyki" na "Nową Fantastykę" porzucono również sformułowanie "miesięcznik literacki", które widniało w stopce redakcyjnej od początku roku 1984.
W samym magazynie pojawiło się więcej recenzji filmów.

Upadek żelaznej kurtyny sprawił, że na rynku pojawiła się duża konkurencja. „Fantastyka” utraciła atut, którym było dostarczanie czytelnikom rzadkich dóbr kulturowych ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. 

Jak analizuje w swojej książce Krawczyk: "W 1989 r. liczba polskich i angielskich książek fantastycznych (lub ściślej mówiąc, książek z gatunku science fiction i fantasy) była mniej więcej jednakowa. Stan ten bardzo szybko się zmienił. W roku 1994 wydano tylko 15 książek krajowych pisarzy – zaledwie 6 proc. spośród 275 fantastycznych tytułów. Uderzający jest też wzrost liczby publikowanych pozycji: między 1990 a 1993 r. ukazało się ich więcej niż we wszystkich seriach wydawniczych w latach 1976–1989".

Rynek zalały tanie tłumaczenia z zagranicy, pojawiły się wydawnictwa wyspecjalizowane w wydawaniu fantastyki, m.in. Fabryka Słów.  

W dokumencie "Fantastyczny Matt Parey" przywołany jest symptomatyczny moment niewpuszczenia Parowskiego na pokaz prasowy "Gwiezdnych wojen" (chodzi o pokaz część VII – "Przebudzenie Mocy" w grudniu 2015 roku). Afront poczyniony Parowskiemu (sędziwy już redaktor nie był wpisany na listę, a obsługa podeszła do tematu mocno formalnie) można uznać za kres wpływu dawnego środowiska.

Ta scena pokazuje także, że dokument Paducha jest opowieścią o świecie dawno minionym i nieprzystającym do współczesności. 

Jeszcze zanim Kasia Babis nagrała filmiki o "dziadach polskiej fantastyki", mówiono o różnych głupotach, które można było znaleźć w książkach promowanych przez Parowskiego. Wśród nich było: rażące okrucieństwo, obsesje seksualne, niepotrzebne politykowanie, seksizm, sprzeciw wobec Unii Europejskiej i aborcji. Co ciekawe, reagowali na te narracje nie tylko apolityczni normalsi, nie tylko ludzie o wyraziście lewicowych poglądach.

– Już w latach 90. na spotkania z Parowskim na konwentach szło się z nim pokłócić, a nie bić mu pokłony – stwierdza Ewa Pawelec. 

Jak zauważają fani, Matt Parey przestał być fantastyczny, a bywał fanatyczny. Słynny polemiczny wywiad Parowskiego, który przeprowadził Łukasz Orbitowski (cytowany w dokumencie), pokazywał, że Parowski miał świadomość, że jego pozycja słabła, a poglądy stawały się nieprzystające (dziś byśmy powiedzieli dziaderskie). Faktem jest, że Parowski był w pewien sposób ojcem chrzestnym "Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego czy nagrodzonej Oscarem "Katedry" Tomasza Bagińskiego, idolem i młodego Jacka Dukaja, i Rafała Ziemkiewicza. Redaktorem z krwi i kości, tym dla "Fantastyki", kim Jerzy Turowicz dla "Tygodnika Powszechnego". 

Dokument, nawet jeśli nie do końca udany, jest więc opowiastką z czasów, gdy hartowała się myśl fantastyczna. Raczej nie wywoła polemiki jak filmik wspomnianej Babis; na mądrość etapu, którą prezentuje Parowski, fani spojrzą z pobłażliwym uśmiechem. 

Na kpiny z narracji "za moich czasów…" zdobył się już prezentowany w filmie Szczepan Twardoch. Większość widzów dokumentu tych czasów nie ma prawa pamiętać.