Nowa reklama Google'a oburzyła internet. Całkiem słusznie
Google chciał uszczknąć kawałek z medialnego tortu, jakim są igrzyska olimpijskie w Paryżu. Powiedzieć, że to się nie udało to nic nie powiedzieć, bo obecnie internet płonie, a rzecznik koncernu próbuje gasić pożar pustym wiadrem.
W najlepsze trwają XXXIII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Paryżu, w którym sportowcy z całego świata rywalizują o upragnione złote medale, a ich zmagania z zapartym tchem obserwują kibice z całego świata. Dla wielu firm i marek grzechem byłoby nie podpiąć się pod igrzyska i w jakiś sposób nie zareklamować swoich produktów lub usług.
Jednak jak pokazuje przykład Google, czasami lepiej po prostu nie podpinać się pod nie w ogóle.
Google przegrało igrzyska już na starcie. Wystarczyła jedna reklama
W piątek Google na swoim kanale na YouTube opublikowało krótki, 1-minutowy spot promujący czatbota Gemini oraz inne usługi działające dzięki modelowi generatywnej sztucznej inteligencji Gemini. Wideo opisuje historię ojca dumnego ze swoich córek, które rozwijają swoją pasję - sport. Poprzez Google i Gemini ojciec wyszukuje informacje o Sydney McLaughlin-Levrone, amerykańskiej sprinterce oraz pozyskuje porady co do tego jak skakać przez płotki w biegach sprinterskich.
Wideo zwieńcza wyrażenie przez dziewczynki sympatii i podziwu wobec McLaughlin-Levrone, a to poprzez... wpisanie przez ojca do Gemini promptu, by w imieniu córek czatbot napisał list do sportsmenki.
Na Google spadła ogromna fala krytyki, wobec czego koncern wyłączył komentarze pod filmem na YouTube. Aczkolwiek firma nie ma kontroli nad mediami i mediami społecznościowymi, gdzie na Google wylało się (i wciąż wylewa się) wiadro pomyj.
Jak dotąd moją najmniej ulubioną reklamą olimpijską jest ta, w której sztuczna inteligencja Google Gemini pisze list w imieniu młodej dziewczyny do Sydney McLaughlin. Uważam to za tak niesmaczne i smutne! Wydaje się, że jest to dosłownie ostatnia rzecz, do której powinna być używana sztuczna inteligencja
- napisał Henry Gargan na X.
Myślę, że wszyscy możemy się zgodzić, że największym przegranym igrzysk olimpijskich jest reklama Google Gemini AI, w której uważają, że list napisany przez sztuczną inteligencję jest lepszy niż słodka notatka od młodej dziewczyny do jej ulubionego sportowca
stwierdzi Kaitlyn Arford na X.
Rzecznik Google chciał ratować sytuację, przekazując, że firma wierzy, „że sztuczna inteligencja może być doskonałym narzędziem do zwiększania ludzkiej kreatywności, ale nigdy nie może jej zastąpić”.
"Naszym celem było stworzenie autentycznej historii celebrującej drużynę Stanów Zjednoczonych. Przedstawia ona prawdziwą entuzjastkę biegów i jej ojca oraz ma na celu pokazanie, w jaki sposób aplikacja Gemini może stanowić punkt wyjścia, początek myśli lub wczesny szkic dla kogoś, kto szuka inspiracji do pisania"
- czytamy w oświadczeniu Google'a.
Jednak jest to plaster na krwawiącą ranę (w sumie to ranę z zakażeniem), bo reklama Google'a jest na tyle szkodliwa, że oświadczenie jest bezwartościowe wobec faktu, że reklamę nadal da się obejrzeć w internecie.
Dołączam się do fali internetowego besztania Google. Powodów mam co najmniej kilka
Przede wszystkim żyjemy w dość przykrych dla szkolnictwa czasach, gdzie jeszcze przed "erą generatywnej sztucznej inteligencji" internet udostępniał wystarczająco dużo narzędzi do pracy niesamodzielnej, by uczniowie (zarówno młodsi, jak i starsi) mogli omijać wysiłki związane z pisaniem dłuższych wypowiedzi. A nie jedno i nie dwa badania - ale i po prostu praktyka - pokazują, że najlepszym sposobem by stać się lepszym w ogólnie pojętym pisaniu jest po prostu pisanie.
Gdyby Google w swoim spocie przyjęło trochę inną narrację - wykorzystującą osobę dorosłą jako głównego bohatera, moglibyśmy się kłócić o tym czy reklama Google'a jest taka zła. W końcu ów dorosły przeszedł przez cykl edukacyjny i zlecenie napisania dowolnego tekstu AI może nie uczyni go lepszym, ale też dramatycznie nie pogorszy jego sytuacji.
Podczas gdy dziewczynka przedstawiona w reklamie Google'a jest wciąż w wieku chłonnej gąbki i przekaz spotu firmy jest jasny: "używanie przez dzieci AI do pisania listów jest dobre".
Pracujesz całe życie, by otrzymać wygenerowaną przez AI laurkę
Inna kwestia to spojrzenie na sprawę z perspektywy hipotetycznego idola - tu Sydney McLaughlin-Levrone, ale moglibyśmy mówić o dowolnej innej osobie. Piosenkarce, naukowcu, dziennikarzu, podróżniku, działaczu społecznym, archetyp do wyboru do koloru. Wyobraź sobie, że przechodzisz długą drogę edukacyjną, a później zawodową, by dojść do miejsca, w którym jesteś. Stajesz się ekspertem w swojej dziedzinie, osobą uznaną za swoje dokonania. Robisz sobie selfie z nastolatkami, a rodzice robią ci zdjęcia z se swoimi dziećmi. Po jednej z takich sesji 9-letnia Oliwia wręcza ci list, wydrukowany i napisany językiem stosunkowo lepszym niż oczekiwałbyś tego po jej wieku, zakończony zdaniem "Możesz go jeszcze bardziej spersonalizować lub dodać jakieś szczegóły, które chciałbyś uwzględnić!".
Z tej perspektywy narracja Google'a przypomniała mi o sytuacji z moich czasów szkolnych, gdy będąc w ostatniej klasie podstawówki, rozmawialiśmy z jedną z nauczycielek o kartkach świątecznych zgłoszonych do szkolnego konkursu. Kartki można było, brzydko mówiąc, podzielić na dwie kategorie: ładne, stworzone rękami rodziców i podpisane przez dzieci oraz mniej atrakcyjne wizualnie, stworzone wyłącznie przez dzieci, które je zgłosiły. Pani nauczycielka w rozmowie z nami, starszymi dziećmi, które nie brały udziału w konkursie, powiedziała szczerze, że choć te zrobione przez rodziców są naprawdę ładne, to nie ma nic piękniejszego, jak kartki stworzone samodzielnie przez dzieci, w które te włożyły swój czas, energię i inwencję twórczą.
Dziękuję pan Google za kolejną cegiełkę
Wreszcie reklama Google'a jest szkodliwa na jeszcze jednej płaszczyźnie: promuje użycie syntetycznych treści w kolejnym aspekcie życia. Po licznych kampaniach promocyjnych i pokazach podczas różnych wydarzeń, do porzygu prezentowane są różne sposoby wykorzystania i automatyzacji zadań z pomocą generatywnej AI:
- streszczanie planu dnia na podstawie kalendarza,
- automatyczne tworzenie prezentacji,
- tworzenie podsumowań wielostronicowych dokumentów,
- podsuwanie planu podróży na podstawie instrukcji i informacji z internetu,
- sugerowanie potrawy do ugotowania.
Opcje i zastosowania do wyboru do koloru. Jednak ta wyliczanka w prosty sposób pokazuje, że rzeczywistość wokół nas powoli staje się syntetyczna. Facebook jest pełen AI slopów i boomertrapów, Elon Musk z całym przekonaniem podaje deepfejki Kamali Harris, algorytmy decydują o tym, co powinno nam się wyświetlać, osoby pracujące z tekstem w reklamach i mediach społecznościowych nie raz i nie dwa wykorzystują AI do generowania tekstu, a w obsłudze klienta "osobą" pierwszego kontaktu są czatboty.
Zachęcanie odbiorców reklamami takie jak ta opublikowana przez Google'a - nawet jeżeli dotykająca relatywnie niegroźnej kwestii - to kolejna cegiełka do budowy syntetycznego świata i podprogowo usprawiedliwiająca wykorzystanie AI wszędzie tam "gdzie człowiekowi się nie chce".