Oszpecamy Polskę na własne życzenie. Cel jest szczytny, ale konsekwencje już widać
Fotowoltaika jest potrzebna, ale niedługo może być takim samym problemem jak reklamoza. Zobaczyłem budynek, który jest zapowiedzią niepokojącego trendu.
Blok w Szczecinie okazał się być ewenementem na skalę krajową – wolną połowę ściany, obok balkonów, pokryto panelami fotowoltaicznymi. Jeden z architektów ocenił, że w obliczu kryzysu klimatycznego należy docenić każde istotne działanie zmniejszające emisje gazów cieplarnianych. Okoliczni mieszkańcy kręcili jednak nosem, że estetyka budynku została zaburzona. I ja miałem podobne wątpliwości obawiając się, w którą stronę to zmierza.
Efekt ważniejszy jest od wszystkiego. Skoro jest szansa na tańsze rachunki, to trzeba z niej korzystać i pokrywać panelami każdą wolną przestrzeń. Tym bardziej że fotowoltaika to czysta energia prosto ze słońca, więc środowisko korzysta. Starcie estetyka kontra ekologia budzi emocje, ale faworyta wskazać łatwo. Argument „nie podoba mi się” wypada naprawdę blado przy tym brzmiącym „płacę mniej za prąd”.
Politechnika Łódzka postanowiła napędzić tę dyskusję. Na całej ścianie jednego z budynków uczelni montowane są właśnie panele fotowoltaiczne.
Widok jest delikatnie mówiąc specyficzny
To już nie „architektura tła”, jak oceniono polskie blokowisko. Gmach wybudowano w latach 50. Może wydawać się surowy – znacznie ciekawiej jest od wewnętrznej strony, od wejścia, kiedy ma się przed sobą szeroką budowlę w kształcie litery „U” – ale to jednak charakterystyczny budynek, symbol dawnych czasów, trendów w architekturze. Wyjątkowy? Pewnie nie, ale z drugiej strony czy tylko takie zasługują na ochronę?
Nie tak dawno odnowiona elewacja teraz niemal w całości pokryta jest panelami. Gmach sprawia wrażenie chowającego się za maską. Zaczęło się od instalacji na dachach, potem postawiono na balkony, a teraz jesteśmy coraz bliżej momentu, w którym cały budynek będzie za panelami.
A fabryczne otoczenie, w którym się znajduje? A sam pomysł architekta? Tak, trzeba przejść na odnawialne źródła energii, korzystać z tego, że możemy produkować prąd ze słońca. Ale efektywność ponad wszystko?
Na ten problem zwracał uwagę autor książki „Wyznania otrzeźwiałego ekologa”. W jednym ze swoich esejów Paul Kingsnorth przypomniał sytuację sprzed kilkunastu lat, kiedy wraz z innymi obrońcami środowiska protestował przeciwko budowie drogi, która zniszczyłaby łąkę. Dziś – pisze Kingsnorth – na tym samym terenie stawiane są ogromne farmy fotowoltaiczne bądź wiatrowe.
Ekolodzy nie protestują, bo przecież będzie się dzięki temu produkowało tanią, czystą energię. A że łąka straci swój dziki charakter? Już nam terenu nie szkoda. Teraz wolno go zawłaszczać i dostosowywać pod własne cele. I niby nie da się porównać łąki do budynku, który od zawsze miał służyć człowiekowi, ale i tak pytanie się nasuwa: czy właśnie tak powinniśmy robić z niego użytek?
Wyobrażam sobie sytuację, że ktoś chciałby zasłonić budynek uczelni wielkim reklamowym banerem. Zapewne wywołałoby to protesty – i słusznie.
Przeszkadza nam „reklamoza”. Cieszymy się, gdy po uchwale krajobrazowej odkrywane są perełki, wcześniej zasłaniane przez wielkie szyldy.
Kiedy jednak to samo lada moment może czekać nas za sprawą „fotowoltaikozy” protestować trudniej – bo przecież chodzi o tanią energię
Kingsnorth celnie zauważał, że „po raz kolejny dajemy się ograniczyć do sporów na temat użycia maszyn, zamiast zastanowić się nad tym, co owe maszyny nam dają, a co zabierają”.
Odchodzimy od kopciuchów, żeby w mieście dało się oddychać, by za chwilę obudzić się w miastach, na które nie będziemy mogli patrzeć. Teoretycznie to nawet łagodna kara za zniszczenie środowiska, więc nie ma co narzekać, ale jednak będziemy musieli w tej przestrzeni żyć.
Przypomina mi to dyskusję na temat elektrycznych aut. Tak, mają swoje dobre strony i są lepsze od kopciuchów, ale jednak nie eliminują najważniejszego problemu, jakim jest zbyt duża liczba aut w mieście. Nadal będziemy mieć korki, nadal ludzie nie będą mieli gdzie parkować, więc zniszczą trawniki i chodniki. Czy prawdziwą ekologiczną alternatywą nie powinien być np. dobrze rozwinięty transport publiczny? Zamiast stawiania takich pytań łatwiej jest zastąpić jedną technologię drugą, patrząc jedynie na fragment całości.
I podobnie jest w tym przypadku. Już nie będzie duszącego dymu z kominów, ale będą łypiące na nas zewsząd panele. Niby lepiej, na pewno zdrowiej, ale ciągle coś się traci. W sumie co za różnica czym przykryty jest budynek, jeśli się go nie widzi?
Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko chwilowy etap i doczekamy się przezroczystych paneli, okien pozwalających produkować prąd czy innych mniej inwazyjnych technologii. Na razie jednak trzeba korzystać z tego, co jest. Rozumiem, dlaczego tak się dzieje, ale jednak żałuję. Widocznie to jeszcze jedna kara, którą musimy ponieść za dewastację środowiska.
Więcej o fotowoltaice w Polsce przeczytasz na Spider's Web:
- Pierwsza taka gmina w Polsce. Świeci zielonym przykładem
- Na polskim jeziorze zbudują pływającą farmę fotowoltaiczną. Zbiornika użyją też przy atomie
- To nie jest zwykła prognoza pogody. Mówią, kiedy fotowoltaika najbardziej się opłaci
- Sołtys chce postawić na działce panele fotowoltaiczne. I zepsuć ten widok