REKLAMA

Po 2 latach z iPhone’em wróciłem na stałe do Androida. Jak wy tu żyjecie?

Przez dwa lata moim podstawowym smartfonem był iPhone - na początku 11, potem 12 Pro Max. W końcu zdecydowałem się jednak wrócić do Androida. I to na stałe.

OnePlus otrzyma trzy lata aktualizacji Androida
REKLAMA

Dla jasności, przez cały czas i korzystania z iPhone’a miałem regularny kontakt z Androidem, testując dziesiątki smartfonów z różnych półek cenowych. W przeciwieństwie do niektórych redakcyjnych kolegów nie straciłem kontaktu z systemem Google’a i poczynaniami producentów, znam ten system na wylot i korzystam z niego regularnie. Przez ostatnie dwa lata moim głównym smartfonem był jednak iPhone i to z niego korzystałem najczęściej, a także w najbardziej krytycznych sytuacjach – np. podczas wyjazdów służbowych, długich tras pokonywanych autem, etc.

REKLAMA

A jednak czym innym jest korzystać z telefonów „z doskoku”, nawet jeśli ów „doskok” czasem trwał kilka tygodni, a czym innym korzystać z urządzenia na stałe. To trochę jak z małymi miasteczkami – czym innym jest urządzanie roadtripu po małych miasteczkach w okolicy albo nawet wyjazd na tygodniowe wczasy, a czym innym jest w takim małym miasteczku zamieszkać.

I trzymając się tej analogii, po dwóch latach zwiedzania moja jedna karta SIM wylądowała w OnePlusie 9 Pro, druga tymczasowo w Samsungu Galaxy Z Flip 5G i sprawdziłem, jak się żyje na tej wsi.

Smartfony z Androidem nie różnią się od iPhone’a aż tak, jak się wydaje niektórym.

Wielu użytkownikom iSprzętów, którzy styczność z Androidem mają okazjonalną, wydaje się, że obydwa systemy dzieli przepaść i są one zupełnie inne. A to nie do końca prawda. Oczywiście, różnią się na poziomie fundamentalnym – Android to synonim otwartości i wolności wyboru, iPhone to złota klatka. Jeśli jednak chodzi o podstawowe funkcje, różnic nie ma prawie wcale. Ostatnio zniknęły nawet wielkie różnice w jakości aplikacji; przez lata programiści traktowali iPhone’a priorytetowo, więc te same aplikacje bardzo często zachowywały się zupełnie inaczej na obydwu platformach. Dziś tych różnic aż tak nie widać, no, może z wyjątkiem Instagrama, który nadal traktuje smartfony Apple’a priorytetowo.

Smartfony z Androidem są lepszym wyborem dla kogoś, kto aktywnie korzysta z ekosystemu aplikacji Google’a. iPhone jest oczywistym wyborem dla kogoś, kto używa sprzętów i aplikacji Apple’a.

Smartfony z Androidem dawno wyprzedziły iPhone’a od strony sprzętowej.

Od bardzo dawna Apple jest o kilka lat do tyłu, jeśli chodzi o innowacje w swoich smartfonach. Na miłość boską, dopiero w ubiegłym roku iPhone 13 Pro dostał ekran 120 Hz, który obecnie można mieć w smartfonie z Androidem za mniej niż 1000 zł!

Składany iPhone? Analitycy przewidują, że nie zobaczymy go prędzej niż w 2024 r. Tymczasem ja już dziś korzystam ze składanego Galaxy Z Flip 5G, który lada dzień doczeka się jeszcze lepszego następcy. Gdy Apple pokaże swojego „składaka”, Samsung będzie wyprzedzał go o kilka długości.

 class="wp-image-1465388"
Samsung Galaxy Z Flip 5G

Tak naprawdę od strony sprzętowej są tylko dwie rzeczy, które smartfony z Androidem nadal uniwersalnie robią gorzej od nowych iPhone’ów i obydwie dotyczą aparatu:

  • większość smartfonów z Androidem nie potrafi utrzymać stałego balansu bieli i ekspozycji przełączając się między obiektywami,
  • żaden smartfon z Androidem nie potrafi nagrywać wideo tak wysokiej jakości z tak dobrą stabilizacją jak iPhone 12 czy 13.

To jednak – relatywnie rzecz ujmując – drobiazgi. Zarówno OnePlus 9 Pro, jaki Samsung Galaxy Z Flip w niczym nie ustępują iPhone’owi 12 Pro Max, którego się pozbyłem i jeśli chodzi o fizyczny sprzęt, w ogóle za iPhone’em nie tęsknię. Tęsknię jednak za czymś innym, co w smartfonach z Androidem niezmiennie doprowadza mnie do szału.

Smartfony z Androidem nadal irytują drobiazgami.

Używając iPhone’a nie myślisz o używaniu iPhone’a. To bardzo odświeżające doświadczenie, gdy w telefonie wszystko działa jak należy przez 99 proc. czasu i nie trzeba się nad niczym zastanawiać. Nic nie przycina, aplikacje nie zawieszają się bez powodu, telefon nie bombarduje nas powiadomieniami o niczym bez przyczyny.

I teraz, gdy przełożyłem kartę na stałe do smartfona z Androidem, nawet tak świetnego jak OnePlus 9 Pro czy Galaxy Z Flip 5G, bardzo mi tego brakuje. Bo system operacyjny od Google’a robi wszystko, by nie być bezproblemowym. Ba, on sobie te problemy sam wymyśla.

  • „Edge rozładowuje baterię” – super, dlaczego zawracasz mi tym głowę?
  • „Zobacz przygotowaną dla ciebie galerię zdjęć” – jak będę chciał, to pójdę i zobaczę, dzięki
  • „Natężenie ruchu: normalne” – dzięki, Pan Samsung, ale ja przecież nigdzie nie jadę
  • "Wypróbuj aplikację X" - dzięki, jak będę miał na to ochotę, to wypróbuję

Będąc przy powiadomieniach, muszę też wspomnieć, jak strasznie irytujący jest brak terminowości tych powiadomień. Gdy miałem obok siebie na biurku iPhone’a i kilka smartfonów z Androidem, każdy otrzymywał powiadomienie w innym czasie. Różnica między 12 Pro Max a np. Samsungiem czasem sięgała kilku minut (!).

OnePlus 9 Pro class="wp-image-1639101"
OnePlus 9 Pro

Kolejny irytujący drobiazg to funkcje oszczędzania energii. Cecha, która z założenia powinna wydłużać czas pracy smartfonu, powinna być pierwszym, co użytkownik wyłącza po wstępnej konfiguracji urządzenia. Każdy z producentów robi oszczędzanie energii nieco inaczej, ale zazwyczaj jest ono skrajnie agresywne i powoduje np. brak odświeżania aplikacji w tle, albo wręcz ubijanie aplikacji w tle. I dla przykładu Slack, z którego korzystam codziennie, na każdym smartfonie z Androidem odświeżał się z opóźnieniem, jeśli go przez chwilę nie używałem. Dopiero niedawno zauważyłem, że przyczyną tego stanu rzeczy jest agresywna optymalizacja zużycia. Wystarczyło ją wyłączyć w ustawieniach i problem zniknął jak ręką odjął.

I ktoś powie, że to przecież błahostka. A ja powiem, że jako użytkownik nie powinienem musieć się nad tym zastanawiać. Jeśli sprzęt zmusza użytkownika do nurkowania w ustawieniach, żeby uzyskać maksymalną płynność i bezproblemową pracę urządzenia, to jest to zły sprzęt. iPhone jeszcze nigdy nie zmusił mnie do szukania w ustawieniach czegokolwiek; po prostu działał.

Android Auto to obecnie syf. Już tłumaczę.

Gdy wsiadałem do auta z iPhone’em, proces podłączania telefonu wyglądał tak: wtykam kabel i na ekranie pokazuje się interfejs CarPlaya. Koniec. Zero problemów, zero zerwanych połączeń.

Jak wygląda ten proces na smartfonach z Androidem: wtykam kabel i… nic się nie dzieje. Ach, moment, trzeba najpierw wybrać „przesyłanie danych” z powiadomienia o ustawieniach USB, głupi ja. O, połączyło się – super, jadę. Pięć minut później się rozłączyło, dlaczego? Ach, zapomniałem, oszczędzanie energii. Dobra, wyłączyłem, jadę. Po 15 minutach znów przestaje działać, o co chodzi? Ach, no przecież, nie przyznałem uprawnień do obierania połączeń, więc telefon uznał, że połączenie nie jest bezpieczne. To może inny telefon? Wtykam kabel – i nic. Zmieniam ustawienia – i nic. Resetuję telefon i ponownie łączę go z autem – nic. I wcale nie mówię tu o tanich realme, tylko o Samsungach za grube tysiące, o Oppo, Motorolach i Xiaomi z najwyższych półek.

Od roku, czyli odkąd mam samochód z Android Auto, przetestowałem ponad 20 telefonów. Na 20 telefonów raptem 4 działały bezproblemowo po podłączeniu do samochodu. Co najmniej 5 z nich nie zadziałało wcale. Wspomniany Samsung Galaxy Z Flip 5G np. kompletnie odmawia połączenia się z samochodem i to nie tylko moim – sprawdziłem połączenie w dwóch innych autach i rezultat był ten sam. Na szczęście z OnePlusem (nie tylko 9 Pro) działa bez zarzutu.

Rzecz jest o tyle irytująca, że osobiście dalece bardziej preferuję Android Auto od strony użytkowej. To lepiej przemyślany system niż CarPlay, zwłaszcza jeśli korzystamy do nawigacji z Map Google, które na AA działają o niebo lepiej. Niestety losowość połączenia Android Auto jest nieakceptowalna. I mam nadzieję, że zmieni się to, gdy system zyska oficjalne wsparcie w Polsce (bo teoretycznie, choć wszyscy mamy do niego dostęp, usługa nie jest w Polsce dostępna). W obecnej sytuacji Android Auto to syf. Użyteczny, przemyślany, ale syf.

Irytujące drobiazgi można było usprawiedliwiać, gdy smartfony z Androidem były tańsze.

Dziś jednak, jeśli mówimy o telefonach z wysokiej półki, to iPhone – o ironio – często bywa tym tańszym i bardziej opłacalnym. iPhone’a 12 można kupić dziś za mniej niż 4000 zł, czyli taniej niż OnePlusa 9 Pro, a momentami nawet taniej niż OnePlusa 9, Xiaomi Mi 11, o Samsungu Galaxy S21 nie mówiąc. Płacąc mniej dostajemy produkt bardziej dopracowany, do tego z nieporównywalnie dłuższym wsparciem posprzedażowym, bo Apple nie porzuca swoich telefonów po 2-3 latach, lecz aktualizuje je przez 5, czasem nawet 6 lat.

iPhone 12 Pro Max i 12 mini class="wp-image-1495946"
iPhone 12 Pro Max i 12 mini

Wydając 4000 zł lub więcej na iPhone’a, możemy być pewni, że kupujemy produkt najwyższej jakości, dopracowany w najdrobniejszym szczególe. Kupując smartfon z Androidem za 4000 zł lub więcej możemy być pewni, że… coś będzie niedopracowane. Zawsze, niezależnie od tego, kto ów smartfon wyprodukował.

Szczerze mówiąc, jestem bardzo zadowolony z przesiadki na Androida. Korzysta mi się z niego bardzo przyjemnie, a też mam zamiar w końcu w pełni zacząć wykorzystać dowolność customizacji i przy użyciu paczek ikon, widgetów i stylizacji uczynić go naprawdę „moim”, zmieniając pulpit nie do poznania. Nie tęsknię za złotymi kajdankami, które Apple nakłada swoim użytkownikom, ani za filozofią marki, która z każdym dniem wydaje mi się coraz bardziej odpychająca.

REKLAMA

Trudno mi jednak przeboleć te irytujące drobiazgi i fakt, że w zamian za wolność wyboru znów mam w ręku smartfon, o którego działaniu muszę myśleć, zamiast go po prostu używać.

Ten artykuł ukazał się po raz pierwszy na spidersweb.pl 15.07.2021 roku

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA