Ludzie patrzyli w niebo, bo Elon Musk zrobił deszcz ognistych odłamków
Mieszkańcy stanów Oregon i Waszyngton zobaczyli kilka dni temu na nocnym niebie widowisko, które z zaskoczenia mogło wywołać konsternację. Na niebie pojawił się bowiem długi strumień jasnych obiektów.
![falcon 9](/_next/image?url=https%3A%2F%2Focs-pl.oktawave.com%2Fv1%2FAUTH_2887234e-384a-4873-8bc5-405211db13a2%2Fspidersweb%2F2021%2F03%2Ffalcon-9.jpg&w=1200&q=75)
Pierwsze osoby, które swoje nagrania wrzuciły do sieci, spekulowały czy przypadkiem nie był to deszcz meteorów (który notabene wyglądałby zupełnie inaczej). Sam gdybym zobaczył taki strumień, pomyślałbym raczej o wejściu w Ziemię większego głazu kosmicznego, który w trakcie lotu uległ rozerwaniu, albo o spadających szczątkach samolotu, który z jakiegoś powodu uległ dezintegracji w trakcie lotu.
Spokojnie, to tylko Falcon 9
Okazało się jednak, że wyjaśnienie było zupełnie inne. Najprawdopodobniej za spektakl na niebie odpowiada drugi człon rakiety Falcon 9, który zaledwie 3 tygodnie wcześniej wyniósł na orbitę satelity konstelacji Starlink. Tuż po zakończeniu misji jednak drugi człon rakiety nie wykonał prawidłowo manewru deorbitacji, przez co nie wszedł w ziemską atmosferę tam, gdzie się tego spodziewali inżynierowie firmy Elona Muska.
Dopiero po kilku tygodniach opadł w ziemską atmosferę, gdzie faktycznie uległ dezintegracji. Traf akurat chciał, że do wydarzenia doszło nad lądem, przez co ktoś miał okazję uchwycić cały ten lot. Gdyby doszło do wejścia w atmosferę nad oceanem, nawet byśmy o tym nie wiedzieli.
To nie usterka. To całkowicie normalne
Falcon 9 jest rakietą wielokrotnego użytku. Pierwszy człon to ten, który już regularnie ląduje na barkach oceanicznych kilka minut po wyniesieniu górnego członu na orbitę. Drugi człon natomiast wyposażony w pojedynczy silnik Merlin dostarcza ładunek na orbitę parkingową. Po uwolnieniu ładunku, drugi człon kierowany jest w stronę atmosfery w celu deorbitacji, albo zostaje na orbicie, skąd po jakimś czasie także wchodzi w atmosferę i spala się przed dotarciem na powierzchnię Ziemi.
Jak podkreślają komentatorzy, takie szczątki wchodzą w atmosferę ziemską nawet raz na tydzień. Problem jednak w tym, że ze względu na zmienną naturę atmosfery, ciężko przewidzieć, w którym miejscu konkretnie dojdzie do wejścia w nią.
W momencie wejścia w atmosferę drugi człon rakiety porusza się z prędkością rzędu 25 000 km/h. Tarcie gęstej atmosfery prowadzi do rozerwania urządzenia już na wysokości ok. 60 km nad powierzchnią Ziemi. W większości przypadków wszystkie szczątki ulegają spaleniu jeszcze przed dotarciem do powierzchni Ziemi.