Ludzie patrzyli w niebo, bo Elon Musk zrobił deszcz ognistych odłamków
Mieszkańcy stanów Oregon i Waszyngton zobaczyli kilka dni temu na nocnym niebie widowisko, które z zaskoczenia mogło wywołać konsternację. Na niebie pojawił się bowiem długi strumień jasnych obiektów.
Pierwsze osoby, które swoje nagrania wrzuciły do sieci, spekulowały czy przypadkiem nie był to deszcz meteorów (który notabene wyglądałby zupełnie inaczej). Sam gdybym zobaczył taki strumień, pomyślałbym raczej o wejściu w Ziemię większego głazu kosmicznego, który w trakcie lotu uległ rozerwaniu, albo o spadających szczątkach samolotu, który z jakiegoś powodu uległ dezintegracji w trakcie lotu.
Spokojnie, to tylko Falcon 9
Okazało się jednak, że wyjaśnienie było zupełnie inne. Najprawdopodobniej za spektakl na niebie odpowiada drugi człon rakiety Falcon 9, który zaledwie 3 tygodnie wcześniej wyniósł na orbitę satelity konstelacji Starlink. Tuż po zakończeniu misji jednak drugi człon rakiety nie wykonał prawidłowo manewru deorbitacji, przez co nie wszedł w ziemską atmosferę tam, gdzie się tego spodziewali inżynierowie firmy Elona Muska.
Dopiero po kilku tygodniach opadł w ziemską atmosferę, gdzie faktycznie uległ dezintegracji. Traf akurat chciał, że do wydarzenia doszło nad lądem, przez co ktoś miał okazję uchwycić cały ten lot. Gdyby doszło do wejścia w atmosferę nad oceanem, nawet byśmy o tym nie wiedzieli.
To nie usterka. To całkowicie normalne
Falcon 9 jest rakietą wielokrotnego użytku. Pierwszy człon to ten, który już regularnie ląduje na barkach oceanicznych kilka minut po wyniesieniu górnego członu na orbitę. Drugi człon natomiast wyposażony w pojedynczy silnik Merlin dostarcza ładunek na orbitę parkingową. Po uwolnieniu ładunku, drugi człon kierowany jest w stronę atmosfery w celu deorbitacji, albo zostaje na orbicie, skąd po jakimś czasie także wchodzi w atmosferę i spala się przed dotarciem na powierzchnię Ziemi.
Jak podkreślają komentatorzy, takie szczątki wchodzą w atmosferę ziemską nawet raz na tydzień. Problem jednak w tym, że ze względu na zmienną naturę atmosfery, ciężko przewidzieć, w którym miejscu konkretnie dojdzie do wejścia w nią.
W momencie wejścia w atmosferę drugi człon rakiety porusza się z prędkością rzędu 25 000 km/h. Tarcie gęstej atmosfery prowadzi do rozerwania urządzenia już na wysokości ok. 60 km nad powierzchnią Ziemi. W większości przypadków wszystkie szczątki ulegają spaleniu jeszcze przed dotarciem do powierzchni Ziemi.