Periscope i coś, czego nikt nie przewidział
Minął nieco ponad rok od premiery Periscope'a, a krajobraz internetu wydaje się odmieniony na zawsze. Facebook odpowiedział Live’em, teraz YouTube dostarcza w mobilnej aplikacji funkcję livestreamingu i dzielenia się poleceniami materiałów wewnątrz serwisu. Ten niezwykły, szybki wzrost streamingu wśród zwykłych użytkowników pojawił się nieprzewidziany i pokazuje, że zmiany w ekosystemie sieci bywają tak szybkie, że nie da się ich niemal przewidzieć.
Co jakiś czas czytam o tym, co czeka nas w trendach internetu i technologii w najbliższych miesiącach i latach. Zwykle wypowiadają się o tym eksperci, znane w branży osoby, inwestorzy i tak dalej. Sama dostałam kilka razy takie pytania i po latach wiem jedno: im szersze i bardziej ogólne przewidywania tym większe prawdopodobieństwo, że się nie spełnią. Prognozy są dobre, gdy dotyczą szczegółów, już istniejących produktów, ale nawet wtedy są bardzo podatne na czynniki zewnętrzne.
Dopóki na rynku nie pojawiła się aplikacja Meerkat, którą szybko medialnie zastąpił Periscope kupiony przez Twittera żaden ekspert nie mówił i nie przewidywał, że wideo na żywo, z reakcjami w czasie rzeczywistym, z telefonu i dostępne dla wszystkich - na tyle, że odważą się go używać zwykli internauci bez ciśnienia na karierę - zawojuje świat.
Owszem, o tym że wideo ciągnie internet i jest sporą częścią przyszłego rozwoju wiemy już od kilku lat. Aplikacje do streamowania na żywo też istniały od dawna.
Jednak to dopiero pojawienie się Periscope’a zmieniło coś w podejściu do tematu, wprowadziło go pod strzechy i przyczyniło się do ogromnego wzrostu popularności livestreamingu.
Po roku i kilku miesiącach, po odpowiedziach na trend od innych najważniejszych graczy internetowych, livestreaming wrósł tak w nasze świadomości i stał się tak powszechny, że widzieliśmy na żywo gwałty, śmierci, samobójstwa, wypadki, poród czy ostatnio relacje z amerykańskiego kongresu, gdy wyłączono w nim kamery.
Politycy protestujący brak reakcji na dostępność półautomatycznej broni zablokowali izbę i odmówili wyjścia z sali rozsiadając się na podłodze. Oponenci kontrolujący budynek zarządzili wyłączenie kamer. Technologicznie sprawni politycy wyciągnęli jednak smartfony i zaczęli relacjonować sytuację w Periscopie i za pomocą Facebook Live, a stacja telewizyjna pozbawiona dostępu do kamer użyła tych źródeł i pokazała je na ekranie.
Dziś Facebook ma specjalną zakładkę pokazującą kto nadaje wideo na żywo, płaci mediom za tworzenie treści w Live i mocno stawia na te funkcjonalności. Wiodące platformy zaczęły ze sobą konkurować o zwykłego użytkownika, który chce podzielić się ważnymi momentami w czasie rzeczywistym w formie wideo.
To już nie “next big thing” a rzeczywistość i oczywista przyszłość. Nie wiadomo na jak długo, być może na kilka lat, być może na stałe.
Dziś kolejni wydawcy i media tworzą dalekosiężne plany związane z tymi nowymi produktami, tymczasem “w branży” nie można być niczego pewnym. Produkty i trendy wznoszą się i upadają niesamowicie szybko.
Ostatnio słyszałam fajną anegdotę w tym temacie. Pewna firma medialna co roku planuje budżet i działania w mediach społecznościowych. Wydatki planuje i budżetuje tak od lat. W ostatnich kilku latach co roku jednak wykracza poza budżet, bo… Co chwilę pojawiają się nowe produkty i miejsca w sieci w których trzeba być obecnym. Taka premiera Facebook Live z dnia na dzień namieszała w rocznej strategii i planie i wywróciła finanse firmy do góry nogami. Być może za rok Live nie będzie już istniał w takiej formie, ale pojawi się coś innego, popularnego i ważnego.
Nie wierzcie więc na słowo wszystkim ekspertom mówiącym, co będzie ważne i jak będzie wyglądać przyszłość. Większość z nich nie wie, większość z nich nie ma dostępu do informacji wewnętrznych i większość z nich nie bierze pod uwagę tego, że w branży technologicznej i internetowej wszystko jest niesamowicie dynamiczne i nieprzewidywalne.