Waluta euro w Polsce to zły pomysł. Dobitnie uświadomił mi to krótki wypad na Litwę
Nie chcę euro w Polsce, przynajmniej nie teraz. Przykład Litwy pokazuje jasno, do czego może doprowadzić wprowadzenie wspólnej waluty w nieodpowiednim momencie.
Nie mam najmniejszej wątpliwości, że wejście do Unii Europejskiej było dla nas, Polaków, korzystne. Otwarte granice sprawiły, że podróżuje się nam znacznie łatwiej niż kilkanaście lat temu, liczne dotacje pozwoliły naszym miastom bardzo szybko rozkwitnąć, zaś wspólny rynek ułatwił eksportowanie naszych towarów do bogatszych krajów Europy Zachodniej. Jednak przykład Litwy jest żywym dowodem na to, że do niektórych elementów europejskiej integracji należy podchodzić z odpowiednią dozą sceptycyzmu. Dotyczy to przede wszystkim idei wspólnej waluty.
Przekonałem się o tym podczas weekendowego wyjazdu na Litwę. Jako że większość swojego życia spędziłem w Białymstoku, dosyć często zdawało mi się wyjeżdżać do naszych północno-wschodnich sąsiadów. Aquapark w Druskiennikach, znajdująca się w tej samej miejscowości Snow Arena oraz inne miejscowości na Litwie odwiedzałem nie raz i nie dwa. Wpływ na wybór właśnie tego kierunku podróży miała wpływ nie tylko stosunkowo mała odległość od Podlasia, ale też niskie ceny. Produkty codziennego użytku, liczne atrakcje, no i oczywiście piwo Svyturas Baltas - niskie ceny tych rzeczy powodowały, że wyjazd na Litwę nie tylko był niezwykle przyjemny, ale też nie rujnował mojego niezbyt grubego portfela. To jednak już tylko przeszłość, to se ne vrati.
Wprowadzone rok temu na euro miało sprawić, że Litwa rozwinie się gospodarczo.
Politycy zarzekali się też, że dzięki temu zabiegowi ceny poszczególnych towarów znacznie spadną. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna, a miejscowa ludność narzeka na co najmniej zauważalne podwyżki cen. Co ciekawe, według danych litewskiego Departamentu Statystki w ciągu ostatniego roku produkty spożywcze w ciągu roku staniały o 0,3 proc., a usługi zdrożały o 5,7 proc. - donosi Kurier Wileński. Z kolei litewski premier Algirdas Butkevičius twierdzi, że wprowadzenie euro nie miało wpływu na wzrost cen, a w porównaniu z 2015 rokiem cena 13 produktów podstawowych poszła w górę, 17 spadła, a 3 pozostała bez zmian. Jednak, jak powszechnie wiadomo, statystyka to jeden z trzech rodzajów kłamstwa. Nie inaczej jest w tym przypadku.
Ostatni raz na Litwie byłem, gdy jeszcze można było płacić w litach. Dlatego jadąc na Litwę spodziewałem się niskich cen, do jakich jestem przyzwyczajony. Promocyjne śniadanie dla dwóch osób w cenie przekraczającej 50 zł, tylko trochę mniej kosztował obiad dla jednej osoby. Wspominane już (dosyć tanie) piwo kupowane w sieci dyskontów IKI to ponad 3,50 zł, tyle samo zapłaciłem za dwulitrową butelkę wody. Nie przedstawię namacalnych dowodów na to, że jest drożej. Zwyczajnie ich nie mam, bo nie zbieram paragonów. Po prostu na każdym kroku czułem że jest drożej niż kiedyś. Częściowo starałem się to tłumaczyć niskim kursem złotówki.
Okazało się jednak, że również Litwini zauważają wysokie ceny.
Przekonałem się o tym po rozmowie z mieszkającą na Wilnie rodziną mojej drugiej połówki. W ich opinii pensje na Litwie stoją w miejscu, zaś ceny podstawowych towarów wzrosły tak bardzo, że obecne ceny w euro odpowiadają dawnym cenom w litach. Dotyczy to podstawowych produktów spożywczych, takich jak ziemniaki, które przed ponad rokiem kosztowały 1,20 lita za kilogram, a dziś ich cena wynosi 1 euro - jak donosi Polonia Christiana. Przypominam, że gdy Litwa przechodziła na wspólną walutę, uznano że 1 euro jest wart 3,45 lita. Jestem przekonany, że moi rozmówcy nieco przesadzili, jednak zarówno ich zdanie, jednak powstanie grup takich jak „Euro na Litwie (1:1)”, „My przeciwko zbyt wysokim cenom na Litwie” oraz „Nie pójdę do sklepu przez 3 dni” pokazują, że Litwini nie są zbyt zadowoleni z wprowadzenia wspólnej waluty. Więcej na ten temat można przeczytać w Kurierze Wileńskim.
Przedstawiciele ostatniej wymienionej i najpopularniejszej, grupy zorganizowali protest, który polegał na bojkotowaniu dużych sieci sklepów przez trzy dni. Zdaniem Litwinów wprowadzenia euro było bowiem tylko pretekstem do podwyższenia cen przez handlowców, którzy obecnie zarabiają na większych niż wcześniej marżach. Z opinią tą zgadza się Algirdas Butkevičius i uważa, że protesty nic nie dadzą, jeśli handlowcy nie będą mieć sumienia. Trudno się z nim nie zgodzić, ponieważ włodarze dużej, litewskiej sieci sklepów Maxim na dni protestów przygotowali ogromne promocje, które skusiły wielu klientów do zakupów. W ten sposób pokazali, że protesty są nieskuteczne, a ludność i tak chętnie będzie kupować u nich produkty. Mimo że ludność coraz częściej robi codzienne zakupy za granicą.
Coraz więcej Litwinów decyduje się jednak na zakupy w Polsce.
Chętnie jeżdżą oni do przygranicznych miejscowości oraz do Suwałk, a niekiedy nawet do Białegostoku. Nie robią tego jednak w celu zobaczenia naszego pięknego regionu. Chcą wyłącznie zrobić tańsze zakupy. Nie tylko Litwini decydują się na zakupy w Polsce. W południowej części naszego kraju duże zakupy chętnie robią też Słowacy, którzy też jakiś czas temu przyjęli wspólną walutę. Te przykłady pokazują, że Polska jeszcze nie powinna wchodzić do strefy euro i bardziej opłaci się nam pozostanie przy dotychczasowej walucie.
Na jednym z wykładów prof. Marek Belka spytany o to, czy Polska powinna przyjąć wspólną walutę, powiedział, że nie wchodzi się do płonącego domu. I w istocie chyba lepiej poczekać, aż ten dom ktoś ugasi, a następnie odbuduje. Jeżeli postanowimy zamieszkać w nim wcześniej, będziemy mogli nieźle się sparzyć.