Półnagie zdjęcia, szkoła i pomieszanie pojęć
Nauczycielka w Stanach zostawiła telefon na biurku i wyszła “patrolować” korytarz na przerwie, jak wymaga tego od niej szkoła. W tym czasie jeden z szesnastoletnich uczniów wziął jej telefon, przegrzebał, znalazł półnagie zdjęcia, które nauczycielka robiła dla swojego męża, zrobił im zdjęcie i pokazał kolegom. Nauczycielce postawiono wybór: albo zostaje zwolniona albo składa rezygnację. Nauczycielka odeszła.
Administratorzy stwierdzili, że to jej wina, bo nie zablokowała telefonu żadnym hasłem. W Sieci widziałam komentarze oburzonych mówiące “w ogóle nie powinna mieć takich zdjęć, nie chcesz żeby fotki wyciekły to ich nie rób!”. Sprawa wciąż rozwojowa, ale pokazuje hipokryzję w traktowaniu prywatności i mienia fizycznego i cyfrowego.
Doskonale pamiętam, jak nauczycielki i nauczyciele zostawiali torebki i torby w klasie, i wychodzili na kilka chwil. To była standardowa praktyka - a to nauczyciela ktoś zawołał na zewnątrz, a to wezwał dyrektor. Nic dziwnego, że nie zawsze brali ze sobą wszystkie swoje graty. Uczeń, który postanowiłby grzebać w takiej torebce, dostałby niezłą karę i reprymendę. Nie twoje, nie ruszaj.
Argument “nie miała hasła” jest bzdurny.
Wielu z nas nie ma haseł na telefonie, bo każdorazowe odblokowywanie hasłem jest po prostu niewygodne, a przecież robi się to nawet kilkadziesiąt razy dziennie.
Analogicznie każdy, kto nosi torebkę powinien mieć na niej kłódkę, bo jeśli nie ma i ktoś się dobierze do zawartości jest to wina posiadacza. Wiadomo też, że jeśli zapomnisz zamknąć drzwi mieszkania i ktoś ukradnie ci telewizor, to jest to całkowicie legalne i zrozumiałe i jest to w pełni twoja wina. Owszem, ubezpieczyciel może tego nie uznać bo jesteś gapą i stworzyłeś ryzyko, ale kradzież jest kradzieżą i otwarte drzwi nie sprawiają, że staje się legalna czy nawet moralnie uzasadniona.
Sytuacja, w której nauczycielka traci pracę bo uczeń ukradł jej prywatne zdjęcia z jej prywatnego telefonu nie mieści mi się w głowie.
Kradzież to kradzież, a że coś jest w formie cyfrowej i można to kopiować to całkiem inna sprawa.
Wspaniałe jest też to purytańskie podejście - kobieta zrobiła półnagie zdjęcia dla swojego męża i została momentalnie potępiona. Bo co, zgorszy szesnastolatków? Szesnastolatkowie widzieli w necie rzeczy, o których dorosłym się nawet nie śniło. Kawałek uda czy piersi to dla nich nic nowego. Zresztą nagość sama z siebie, zwłaszcza na prywatnych zdjęciach, nie jest niczym nielegalnym.
Raz po raz słyszę i czytam o sprawach z całego świata, które dotyczą nagich zdjęć. A to nastolatkowie wysyłali do siebie nagie fotki i w końcu zostali oskarżeni o rozpowszechnianie materiałów pedofilskich, a to komuś wykradziono zdjęcia i zlinczowano, że takie zdjęcia w ogóle robił a policja nie wie jak zabrać się do sprawy.
Nie tylko rozwiązania prawne na całym świecie nie nadążają za technologią i zmieniającą się kulturą, nie nadążamy też my sami. Cyfrowe własności traktujemy inaczej, niż przedmioty fizyczne i uzasadniamy działania, co tu dużo mówić, przestępców.