W poszukiwaniu nowej formy smartfonu, czyli jak będą wyglądać telefony za kilka lat
Wygląd współczesnego smartfonu rzadko kiedy może nas zaskoczyć. Praktycznie każde urządzenie, jakie w ostatnich latach trafiło na rynek ma mniejszy lub większy, ale zawsze wypełniający większość frontu ekran dotykowy oraz zestaw najbardziej niezbędnych przycisków. Większość producentów nie stara się zmienić tej formuły, dążąc do osiągnięcia jej doskonałej postaci przez minimalizację powierzchni zajmowanej przez ramki. Czy jednak wszyscy wybrali tę drogę?
Twierdzenie, że w ciągu najbliższych kilku miesięcy pojawi się produkt, który będzie w stanie sprawić, że dzisiejsze smartfony będą wyglądać archaicznie i nieatrakcyjnie, a wszyscy zapragną zmiany na nowe, jest oczywiście bardzo ryzykowne. O wiele bezpieczniej jest zakładać po prostu, że w pewnym momencie pojawi się – tak samo jak pojawił się pierwszy iPhone – urządzenie, które zmieni sposób, w jaki podchodzimy do telefonów komórkowych. Może nie za pół roku, rok czy nawet dwa, ale kto uwierzy w to, że za 10 lat nasze smartfony będą wyglądać dokładnie tak samo?
Problem ekranu
Jeszcze do niedawna sposób na wyróżnienie się z tłumu smartfonów był dość prosty – wystarczyło zwiększyć ekran. Od momentu, kiedy Samsung rozpoczął rewolucję z pomocą pierwszego modelu Note, rynek został niemal dosłownie zalany przez podobne produkty. Niewyobrażalne kiedyś na większą skalę 5” stało się jednak w pewnym momencie prawie standardem, a eksperymentujący z jeszcze większymi formami zaczęli odbijać się od ściany. Pomysły na 6-calowe lub nawet większe smartfony niespecjalnie spodobały się klientom, a co za tym idzie – mało który tak wielki telefon doczekał się następcy.
W poszukiwaniu czegoś, co można byłoby zaoferować użytkownikom w ramach wymiany modelu na nowszy i co byłoby widoczne na pierwszy rzut oka, dotarto więc do niezbyt ciekawego momentu. Powiększanie ekranu bez zmiany wymiarów urządzenia w przypadku flagowych modeli jest już prawie niemożliwe – nawet maksymalnie ograniczając ramki możemy uzyskać najwyżej kilka dziesiątych cala. Zmniejszanie nie wchodzi w grę – mniejszy ekran jest raczej słabą kartą przetargową, podobnie jak kolejne powiększanie obudowy i montowanie w niej jeszcze większego wyświetlacza. Użytkownicy wraz z kolejnym zakupem chcieliby przecież zachować co najmniej taką samą wygodę użytkowania, przy jednoczesnym zwiększeniu powierzchni roboczej i ułatwieniu konsumpcji treści.
Ewolucja na siłę?
Odpowiedź producentów smartfonów na ten problem jest jak na razie niezbyt satysfakcjonująca. Większość nadal dąży wyłącznie do zmniejszenia ramek, nie chwaląc się dokonaniami na innych polach, o ile w ogóle próbują na nich swoich sił. Coś nowego zaprezentowały tak naprawdę publicznie tylko dwie firmy – Samsung oraz LG, a ich efekty można obecnie opisać w najlepszym przypadku jako przeciętne.
Zarówno Galaxy Round, jak i G Flex, nie były tym, czego mogliśmy spodziewać się po hasłach „wygięty” czy „elastyczny” smartfon. Były w najlepszym wypadku próbą pokazania przez obydwie firmy, że w ciągu najbliższych lat ich produkcja może zmierzać właśnie w kierunku tego typu urządzeń. Fakt bycia jedynie zwiastunem zmian podkreśla podejście obydwu producentów do swoich smartfonów – żaden z nich nie był specjalnie promowany, żaden z nich nie został okrzyknięty przez marketingowców nowym flagowcem. Po prostu nie były na to gotowe.
Obydwa były też oferowane w ograniczonych ilościach, na ograniczonej liczbie rynków i w dość zaporowych cenach, jednocześnie nie zdobywając zbyt wielkiej popularności, ani zbyt wysokich not w testach. W większości przypadków zostały wręcz określone jako niewarte zakupu ze względu na swoją niedopracowaną jeszcze formę, poza którą były tak naprawdę absolutnie zwykłymi telefonami.
Nie ma wątpliwości co do tego, że żaden z dwójki koreańskich producentów nie zaprzestanie eksperymentów z giętkimi urządzeniami tylko dlatego, że dotychczasowe nie odniosły sukcesu. Prawdopodobnie i tak niespecjalnie na niego na tym etapie liczono.
Dwa ekrany?
Przyciągnąć klientów nietypowym podejściem próbowali także inni producenci, w tym m.in. rosyjski Yota. Tutaj jednak starano się rozwiązać inny problem związany z wyświetlaczami – konieczność jego ciągłego podświetlania. Z jednej strony negatywnie wpływało to na baterię, natomiast z drugiej, przy dłuższym patrzeniu się na wyświetlacz, potrafiło mocno zmęczyć oczy, przez co np. czytanie książek na smartfonie nie było zbyt przyjemnym zajęciem.
Tutaj też nie można jednak mówić o specjalnym przyjęciu się rewolucji w postaci dwóch ekranów – LCD i EPD – skala całego przedsięwzięcia była stosunkowo niewielka, a wynik 12 000 sprzedanych urządzeń został i tak określony przez twórców telefonu jako zaskakująco wysoki. Rosjanie nie ustają jednak w staraniach i niedługo po wprowadzeniu do sprzedaży pierwszej wersji zaprezentowali drugą, ale na każdym kroku podkreślają, że na razie są zbyt małym graczem, aby liczyć się w walce o najwyższe pozycje, a co za tym idzie – mieć poważniejszy wpływ na to, jak kształtuje się rynek mobilny i dostępne na nim urządzenia.
Swoich szans z dwoma wyświetlaczami, choć w wyraźnie mniej oryginalny sposób, próbowali także liczni azjatyccy producenci, tacy jak Kyocera, NEC czy Fujitsu. W dwóch pierwszych przypadkach telefon można było rozłożyć wzdłuż szerszego boku, natomiast w ostatnim urządzenie wyglądało jak klasyczny telefon z klapką, tyle że po otwarciu zamiast klawiatury mieliśmy do dyspozycji drugi ekran.
Wszystkie te smartfony starały się rozwiązać ten sam problem – jak zaoferować klientowi większy wyświetlacz, bez konieczności powiększania całego telefonu do nieakceptowalnych wymiarów. Niestety, czy to ze względu na brak silnej marki, czy niedoskonałość albo zbytnią oryginalność, żaden z nich nie cieszył się większą popularnością.
Tyle ekranów, ile jest potrzebne
Nawet dwa ekrany mogą jednak oferować niektórym zbyt małą powierzchnię roboczą, a choć można wtedy sięgnąć po tablet lub laptopa, nie ustają próby stworzenia smartfonu, który byłby w stanie zaspokoić wszystkie nasze potrzeby. Jednym z potencjalnych przełomów w tej kwestii jest zaprezentowany przed kilkoma dniami prototyp PaperFold. Na razie dość surowe w swoim wyglądzie urządzenie składa się maksymalnie z trzech wyświetlaczy, które możemy ze sobą połączyć dłuższą krawędzią, osiągając tym samym formę, która najbardziej przyda się nam do naszych aktualnych zastosowań.
W ułamku sekundy możemy więc zmienić spory telefon w urządzenie przypominające pod wieloma względami książkę, mini-laptop albo tablet z atrakcyjną powierzchnią roboczą. Dwie skrajne części mogą przy tym nie mieć żadnej krawędzi wspólnej („na płasko” albo np. jako podpórka w trybie laptopowym) lub łączyć się, tworząc tym samym bryłę o trójkątnym przekroju. Oczywiście całość możemy też złożyć jak zwykłą książkę czy np. mapę.
Co najważniejsze, choć rozwój tego projektu znajduje się aktualnie na niesamowicie wczesnym etapie, jego twórcy wyraźnie dają do zrozumienia, że dodatkowe wyświetlacze nie mają być jedynie pozbawionymi jakichkolwiek cech „smart” powierzchniami i ich działanie ma być w dużym stopniu zależne od sposobu, w jaki je wykorzystujemy. I to, patrząc na krótką prezentację, może być doskonałym kierunkiem na przyszłość, nawet jeśli nie uda się ostatecznie osiągnąć dokładnie takiej formy, jak zaplanowano. Tym bardziej, że jest to raczej potwierdzenie możliwości realizacji takiej idei, a nie produkt, który ma trafić po dopracowaniu do sprzedaży - równie dobrze mogą na jego bazie powstawać smartfony, jak i tablety czy laptopy.
Co ma dla nas przyszłość?
Prawdopodobnie nikt w obecnej chwili nie próbowałby nawet zakładać się ani o to, że smartfony w obecnej formie przetrwają kolejne 10 lat, ani o to, jak dokładnie będzie wyglądać ich przyszłość. Na krótką metę, zanim np. wszyscy założymy inteligentne okulary, zegarki czy co jeszcze stanie się popularne za jakiś czas, producenci nie mają jednak wielkiego wyboru – muszą zaproponować coś, co będzie w stanie przyciągnąć klientów, szczególnie że ostatnie premiery najciekawszych smartfonów były… niezbyt ciekawe. Rewolucją może okazać się na pewien czas projekt Ara, ale trzeba pamiętać o tym, że ma on pod wieloma względami dokładnie te same ograniczenia, co klasyczne smartfony. Pozostają więc, wciąż odległe, ale coraz bardziej realne, przynajmniej częściowo elastyczne w swojej formie telefony komórkowe.
Początkowo, najprawdopodobniej jeszcze w tym roku, będziemy obserwować kolejne próby delikatnie zakrzywionych (np. z ekranem na krawędziach telefonu) lub coraz bardziej elastycznych urządzeń, starających się przyzwyczaić nas do tego, że wyświetlacz wcale nie musi być idealnie płaski albo że wygięcie smartfonu nie musi wcale zakończyć się jego uszkodzeniem. Później jednak, kto wie, być może doczekamy się w końcu telefonu, który można złożyć, aby wygodnie przenosić w kieszeni, a kiedy zajdzie taka potrzeba, rozłożyć do rozmiaru tabletu? I zanim powiemy, że to wszystko niemożliwe czy niepotrzebne, przypomnijmy sobie, jak wiele osób zlekceważyło iPhone'a właśnie przez jego formę, tak odmienną od tego, do czego przyzwyczaili się przez lata użytkownicy.